Fotograficzny sen o Warszawie

utworzone przez  | paź 12, 2016 | Fotografia, Rozmowy przy Oknie | 1 komentarz

Zdjęcia, wystawy, wernisaże, a w końcu działalność biznesowa. Na współczesnym rynku fotograf musi nie tylko oczarować odbiorcę swoimi kadrami, ale również umieć dobrze wypromować własną twórczość. O tym, gdzie leży granica w odkrywaniu Warszawy, jak ją fotografować, by przyciągnąć zainteresowanie i dokąd zmierza urbanistyczny rozwój stolicy Polski rozmawiamy z Aleksandrą Łogusz, czyli Bloguszem.
Bartosz Cheda rozmawia z Aleksandrą Łogusz "Bloguszem", fot. Maciej Margas

Bartosz Cheda: Dzisiaj gościem Okna na Warszawę jest Aleksandra Łogusz, znana szerzej  pod pseudonimem Blogusz.pl, warszawska fotograf i… kto jeszcze?

Aleksandra Łogusz: Dziedzina fotografii, którą się zajmuję, jest dosyć specyficzna. Prezentuję Warszawę z wysokości — z dachów wieżowców, z nietypowych perspektyw, z lotu ptaka — i staram się docierać do miejsc nieznanych szerszej publiczności. Ma to trochę związek z odkrywaniem, byciem odkrywcą. 

Organizujesz wystawy, prowadzisz działalność biznesową… gdzie leży granica Twojej działalności i promowania Warszawy?

Sky is NOT the limit. Nie ma granic — ja wręcz uwielbiam je przekraczać. Rzeczywiście, moja aktywność początkowo związana była z fotografią hobbystyczną, później przerodziła się w zawód i urosła aż do momentu otwarcia WarsawGiftShop.com, czyli sklepu, gdzie można kupić eleganckie pamiątki, warszawskie gadżety i fotoobrazy do mieszkania czy biura. Jest to dla mnie o tyle miłe, że sama wcześniej nie planowałam otwarcia własnej firmy. Skłoniło mnie do tego zainteresowanie odbiorców moimi zdjęciami i często powtarzające się pytania o fotoobrazy, fototapety do biur, wydruki na szkle etc. Z drugiej strony bardzo cieszy mnie to, że my — jako warszawiacy i Polacy — zaczynamy odczuwać dumę ze stolicy. Już nie wieszamy sobie w salonie plakatów z Nowego Jorku, Paryża czy Londynu, ale z Warszawy. Czujemy się w pozytywny sposób związani z tym miastem.

Aleksandra Łogusz, "Blogusz", na dachu Rondo1, fot. Maciej Margas

W naszej poprzedniej rozmowie, która miała miejsce niespełna dwa lata temu, wspomniałaś o zdjęciu „Sen o Warszawie” i powiedziałaś, że zmieniło Twoje życie. W jaki sposób?

To jest wielopoziomowe pytanie. Ta fotografia zmieniła w moim życiu absolutnie wszystko pod każdym możliwym względem. Po pierwsze „Sen o Warszawie” to jedno z pierwszych zdjęć, które kiedykolwiek opublikowałam na moim fanpage – Blogusz.pl i nie sądziłam, że od razu wypłynie na takie szerokie wody i zmieni moją ścieżkę zawodową. Wcześniej zajmowałam się czymś zupełnie innym, byłam — tak jak ty — dziennikarzem i reporterem, później pracowałam jako manager w agencji PR-owej. „Sen o Warszawie” sprawił, że zmieniłam swoją ścieżkę aktywności, zajęłam się fotografią zawodowo. Ta fotografia jest też o tyle wyjątkowa, że w Internecie, czy w ogóle w naszej świadomości, istnieją tysiące zdjęć Warszawy, które niczym się nie wyróżniają. „Sen o Warszawie” to zdjęcie bardzo charakterystyczne, dla mnie niesamowite jest też, że ta fotografia nie jest anonimowa, ludzie pamiętają jej autorkę no i przede wszystkim – została wyróżniona jako Zdjęcie Roku!  To również symboliczne zdjęcie, zwłaszcza dla mnie, osoby, która pochodzi z Bielska-Białej. Spójrz na tę drogę, która przecina zdjęcie na samym środku, trzeba ją przebyć, żeby dostać się do wieżowców. Widzę w tym zdjęciu marzenie wielu osób, które sprowadzają się do Warszawy z ambicjami na karierę w korporacjach.

"Sen o Warszawie" - Zdjęcie Roku 2014

Z naszego poprzedniego spotkania wynotowałem takie stwierdzenie: „Nigdy nie uczyłam się fotografii i nie byłam na żadnym kursie, wszystkie zdjęcia robię na auto Nikonem, którego podkradłam tacie z szuflady”. Zmieniło się Twoje podejście do fotografii?

(śmiech). Takie były początki! Jestem samoukiem (nie mylić z amatorem!). Jest takie powiedzenie, że praktyka czyni mistrza, a fotografia to dziedzina, w której nie trzeba chodzić na wykłady czy robić notatek. Dla mnie to raczej kwestia wrażliwości i oka, spostrzegawczości, chociaż faktycznie od tamtej pory moje umiejętności, warsztat oraz możliwości sprzętowe znacznie się polepszyły. Przy moim tempie pracy dwa lata to naprawdę dużo czasu. Nie fotografuję już Nikonem, choć mam go „w zanadrzu”. W tej chwili posiadam ogromną ilość sprzętu, kilka aparatów, pełen zakres obiektywów, drony, własną drukarnię fotoobrazów i plakatów, które sprzedaje w WarsawGiftShop.com. Niedawno brałam udział w Międzynarodowych Warsztatach Fotograficznych dla młodych talentów. 

Jeszcze jeden cytat z tamtej rozmowy. Na pytanie, czy jest jakieś miejsce, do którego chciałabyś się dostać, ale jeszcze Ci się to nie udało, odpowiedziałaś: „Nie, Blogusz wszędzie wlezie”. Gdzie więc wchodziłaś przez ostatnie dwa lata?

Wszędzie. Osoby, które śledzą Blogusza – mój fanpage, doskonale to wiedzą. Wczoraj zdałam sobie sprawę, że właśnie minął rok od mojej pierwszej wystawy w Warszawie i to był to dla mnie absolutny szok. Nie zdążyłam nawet usiąść i spokojnie obejrzeć sobie wszystkich zdjęć, które wtedy zrobiłam — bardzo dużo wydarzyło się po drodze. Założyłam swój sklep, były wystawy w Australii i na różnego rodzaju targach. Chyba nie jestem w stanie wymienić wszystkich miejsc, w których byłam przez ostatnie dwa lata (śmiech). Staram się też częściej zaglądać do innych miast, także za granicę. Minione lato było bardzo intensywne pod tym względem – wraz z Maciejem Margasem, laureatem Grand Press Photo, z którym współpracuję, promowaliśmy Warszawę w czeskiej Pradze, gdzie przez miesiąc miała miejsce wystawa WARSAW ON AIR i nasze stoisko, potem wystawa poleciała dalej do słowackich Koszyc, gdzie również można ją było zwiedzać przez miesiąc. W międzyczasie sporo lataliśmy nad Warszawą w ramach trzech skomplikowanych projektów fotograficznych i filmowych, których premiera będzie miała miejsce tej jesieni. A jakby tego było mało  zjechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, codziennie w innym mieście wspinając się na maszty telekomunikacyjne Emitela, fotografując i kręcąc z samej góry, film. Jeden z masztów na który się wspinaliśmy – w Giżycku – ma 327m wysokości, czyli jest 100 m wyższy od Pałacu Kultury (z igilicą)! To wyzwanie wiązało się z gruntownym przygotowaniem kondycyjnym, przejściem odpowiednich szkoleń do pracy na linach, w polu elektromagnetycznym etc.

Blogusz na jednym ze swoich wernisaży

W ostatnich latach mamy do czynienia z wysypem fanpage’y związanych z Warszawą. Nie sądzisz, że w końcu doprowadzi to do przesycenia i odbiorcy znudzą się tą tematyką?

Nie wiem, co mam odpowiedzieć na to pytanie. Rzeczywiście fanpagy jest sporo, ale są bardzo różne. Każdego interesuje co innego i każdy dokonuje własnych wyborów. Może być tak, że pewne mody przemijają — nie mnie to oceniać — ale nie sądzę, szczerze mówiąc, by dotknęło to zainteresowania Warszawą.

Ale duża konkurencja jest też wśród fotografów, czujesz na plecach oddech konkurencji? 

W dzisiejszych czasach jest tak, że każdy kto ma smartfona czy aparat fotograficzny czuje się fotografem. Jeśli chcemy rozmawiać o profesjonalnym podejściu do fotografii, to jest to zawód trudny. Nie każda osoba, która ma świetny sprzęt, potrafi zrobić coś ciekawego i ma pomysł na siebie, a to jest najważniejsze. Z drugiej strony jest bardzo dużo rodzajów fotografii, jedni robią sesje zdjęciowe, zdjęcia koncertowe, fotoreportaże, inni wesela czy modę. Ja swoją fotografię traktuję bardzo osobiście, ponieważ wejście na jakiś dach czy do upatrzonego miejsca to czasem proces, który zajmuje kilka miesięcy, to dużo trudniejsze, niż np. fotografowanie zachodu słońca nad Wisłą. 

Jeśli na facebooku „zalajkujemy” kilku warszawskich fotografów, to przez naszą tablicę przewija się ciągle to samo: zdjęcia Pałacu Kultury, panoramy z Mostu Siekierkowskiego, z placu Grzybowskiego to już warszawskie „leitmotivy”, które powtarzają się w nieskończoność. Rozumiem, że widzisz swoją pracę jako coś innowacyjnego, ale wymienione przeze mnie fotografie również spotykają się z dużym zainteresowaniem. Jak więc widzisz przyszłość warszawskiej fotografii? Jak powinna ona jeszcze bardziej zainteresować odbiorcę?

Dla mnie ciekawy jest aspekt socjologiczny: staram się docierać do miejsc, w których nie był nikt inny (bądź bardzo wąska grupa osób). Patrząc na to, co ludzie najchętniej zamawiają w Warsaw Gift Shopie, wyciągam następujące wnioski: są zdjęcia oryginalne, które intrygują ludzi, np. „Sen o Warszawie” czy „Morskie fale Alei Jerozolimskich” — wspólne dla tych fotografii jest to, że obie na pierwszy rzut oka nie wyglądają jak Warszawa, trzeba się dłużej zastanowić co to właściwie jest i gdzie to jest. Drugą grupę stanowią osoby, które na zdjęciach szukają miejsc, z którymi związani są osobiście: miejsce, gdzie się urodzili, wychowali i tak dalej, albo patrzą na kolory, czy dana fotografia pasuje im do wystroju wnętrza. Zdjęcia, które nas ciekawią na fanpage i te, które wieszamy sobie w salonie, to dwa różne światy. W ostatecznym rozrachunku oceniają cię odbiorcy, i to, co im się podoba jest wyznacznikiem twojej pracy. Ludzie doceniają też wysiłek na rzecz sfotografowania czegoś spektakularnego — na przykład pobudkę o piątej nad ranem, by sfotografować poranną mgłę — ponieważ wiedzą, że nie mogliby powtórzyć takiego ujęcia na własną rękę.

Wejście na jakiś dach czy do upatrzonego miejsca to czasem proces, który zajmuje kilka miesięcy.

"Morskie fale Alei Jerozolimskich", fot. Blogusz.pl

Czy nadal nie masz ulubionego miejsca w Warszawie?

(śmiech). Mam tych miejsc bardzo dużo, dlatego nie potrafię wskazać jednego. Najwięcej czasu spędzam na Żoliborzu, uwielbiam spacerować na Kępie Potockiej czy nad Wisłą, chodzić po parkach. Bardzo często jem na mieście, więc zwiedzam też tę „kulinarną” część stolicy. Często odwiedzam Muzeum POLIN i Muzeum Warszawskiej Pragi, gdzie wisi moja fotografia.

Pod Twoimi zdjęciami na facebooku można często przeczytać komentarze pokroju: „Warszawa jest piękna”, „Cieszę się, że moje miasto się tak rozwija”… Zgadzasz się z tym? Niektórzy bardzo krytycznie wypowiadają się o planach i pomysłach na rozwój Warszawy, w szczególności o dość desperackiej i chaotycznej zabudowie wieżowcami.

Uważam, że Warszawa jako miasto zmienia się bardzo pozytywnie i to widać na moich zdjęciach. Moim głównym celem jest pokazanie Polakom, że to jest miejsce, które przeistacza w nowoczesną metropolię, cieszę się, jeśli inni też to zauważają. Obserwuje też, że wśród klientów Warsaw Gift Shopu coraz częściej zdarzają się osoby z innych miast czy zza granicy, którzy chcą mieć kawałek Warszawy na swojej ścianie. Myślimy o naszej stolicy coraz bardziej pozytywnie. Zmienia się styl życia np. w kwestii sportu. Gdy pojechałam na studia do USA, zaskoczyło mnie to, że wszyscy uprawiają sport na ulicach: jogging, rolki, rowery… W Polsce w tych czasach sport kojarzył się wyłącznie z WF-em, od którego wszyscy się migali. Teraz w weekendy w Warszawie na ścieżkach rowerowych jest taki tłok, że brakuje miejsca; są też siłownie plenerowe. 

Natomiast nie da się oderwać miasta od historii, która w tym przypadku była wyjątkowo ciężka, więc porównywanie się do Paryża czy Londynu nie ma w ogóle sensu ze względu na konkretny kontekst historyczno-ekonomiczny. Ja czuję się bardzo związana z Warszawą, choć mieszkam tu od niedawna. Często niepokoją mnie różne projekty związane z zabudową Placu Defilad i plany zagospodarowania, a raczej ich brak —  to jest bolączka wszystkich polskich miast, a do tego Warszawa ma duży problem z reprywatyzacją. 

Mówisz o tym, że nie mamy już czego się wstydzić i Warszawa jest coraz bardziej światowa. Z tym wiąże się temat dominacji języka angielskiego w przestrzeni miejskiej. Możemy już zapomnieć o „wieżach” czy nawet „centrach”, wszędzie są „plazy” i „towery”. Czy Twoim zdaniem jest to potrzebny wyznacznik umiędzynarodowienia Warszawy, czy raczej coś, co niszczy klimat miasta?

To ciężkie pytanie. Budynki, o których mówimy mają swoich prywatnych inwestorów, którzy mają prawo do nazwania ich jak chcą. Jeśli nazwy anglojęzyczne są obowiązujące, zamienianie ich na polskie mija się z celem, tak jak w przypadku marek odzieżowych etc. Z drugiej strony przykre jest, że języka polskiego nie ma trochę więcej. Osobiście jestem za tym, by polskich nazw było więcej, Możemy mieć jedynie nadzieję, że świadomość i moda na polskie nazewnictwo wróci. Jest kilka budynków, które mają swoje polskie nazwy i nie sądzę, by był to jakiś problem.

"Wieżowce we mgle", fot. Blogusz.pl

Niektóre apartamentowce również są nazwane po angielsku, jak chociażby Cosmopolitan Tower czy The Tides… A czy poparłabyś — gdyby powstała — inicjatywę, by sankcjonować prawnie obowiązek szanowania „językowej przestrzeni miejskiej” i nadawania budynkom polskich nazw?

Wydaje mi się, że to jest najmniejszy problem w całym spektrum tego tematu. Przede wszystkim chciałabym, by był większy wpływ na powstające projekty. Możemy regulować sobie wysokość i przeznaczenie budynku, ale jest duża dowolność co do estetyki. W mojej ocenie duża część nowych budynków nie pasuje do otoczenia, w którym ma powstać…

…już nie wspominając o reklamach.

Właśnie. Chciałabym, by była większa dbałość o przestrzeń, by budynki komponowały się jeden z drugim, a nie, żeby powstawały jako oddzielne byty. To przecież przekłada się na krajobraz miejski. Jeśli zaś chodzi o nazwy, to nie wiem, czy sankcjonowanie prawne byłoby dobrym pomysłem.  Mam nadzieję, że świadomość inwestorów wzrośnie na tyle, że sami będą widzieli w polskich nazwach potencjał.

Wydaje mi się, że jest w Warszawie trend, by wszystko wyglądało jak w zachodnich metropoliach, za którymi tak tęskniliśmy i przyjęliśmy za niedościgniony wzór — wysokie, i szklane. Nikt nie myśli o tym, by nowe budynki komponowały się z zabytkami. Może w tym leży źródło „pokraczności” i „nieudolności” nowych projektów? Może Polakom nie jest w stanie podobać się nic innego, niż strzeliste, szklane wieżowce?

Wieżowce ogólnie są symbolem potęgi, sukcesu, kariery i właśnie Zachodu. Dla dużej grupy Polaków praca w wieżowcu to synonim spełnienia zawodowego. W tym względzie Warszawa przyciąga rzesze ludzi z całego kraju — te biurowce muszą gdzieś powstawać i stwarzać przestrzeń do pracy. Sama interpretuję zdjęcie „Sen o Warszawie” jako długą i trudną drogę wiodącą do „szklanych domów”, którą nie każdemu uda się przejść. Ktoś, kto stawia biurowce, wykonał wcześniej badania i zna potencjał rynku, musiał więc dość do wniosku, że kolejne biurowce są potrzebne… Nie można mieć pretensji, że inwestorzy kalkulują głównie plusy i minusy biznesowe. W tej chwili jest dość duża dowolność budowlana; widać też, że ludzi ta tematyka bardzo interesuje i ciekawi, każdy news jest szeroko komentowany. Przestrzeń, w której żyjemy, nie jest nam obojętna, dobrze, że mamy swoje zdanie.

Jakie masz plany i zamierzenia na najbliższe lata?

Jest ich mnóstwo. Jeszcze nie o wszystkich mogę mówić. W tej chwili moim oczkiem w głowie jest Warsaw Gift Shop, który rozwijam, wprowadzam nowe produkty. Chcę także częściej fotografować w innych miastach. Z objazdu po Polsce wróciłam z olbrzymią liczbą zdjęć, które będę sukcesywnie publikować na Blogusz.pl

Które w pierwszej kolejności? Poza oczywiście Katowicami, które już były na Twojej tapecie.

Katowice to miasto fenomenalne, które przechodzi teraz absolutny renesans. Za każdym razem, gdy tam przyjeżdżam, jestem zachwycona, odkrywam coś nowego. Bardzo spodobał mi się Sandomierz, Rzeszów, chciałabym częściej odwiedzać Poznań. W zeszłym roku latałam śmigłowcem nad Bielskiem-Białą, czyli moim rodzinnym miastem. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się to powtórzyć, to miasto z lotu ptaka wygląda cudownie. Jest perfekcyjnie zaprojektowane.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Bartosz Cheda

Fotograficzny sen o Warszawie

utworzone przez  | paź 12, 2016 | Fotografia, Rozmowy przy Oknie | 1 komentarz

Zdjęcia, wystawy, wernisaże, a w końcu działalność biznesowa. Na współczesnym rynku fotograf musi nie tylko oczarować odbiorcę swoimi kadrami, ale również umieć dobrze wypromować własną twórczość. O tym, gdzie leży granica w odkrywaniu Warszawy, jak ją fotografować, by przyciągnąć zainteresowanie i dokąd zmierza urbanistyczny rozwój stolicy Polski rozmawiamy z Aleksandrą Łogusz, czyli Bloguszem.
Bartosz Cheda rozmawia z Aleksandrą Łogusz "Bloguszem", fot. Maciej Margas

Bartosz Cheda: Dzisiaj gościem Okna na Warszawę jest Aleksandra Łogusz, znana szerzej  pod pseudonimem Blogusz.pl, warszawska fotograf i… kto jeszcze?

Aleksandra Łogusz: Dziedzina fotografii, którą się zajmuję, jest dosyć specyficzna. Prezentuję Warszawę z wysokości — z dachów wieżowców, z nietypowych perspektyw, z lotu ptaka — i staram się docierać do miejsc nieznanych szerszej publiczności. Ma to trochę związek z odkrywaniem, byciem odkrywcą. 

Organizujesz wystawy, prowadzisz działalność biznesową… gdzie leży granica Twojej działalności i promowania Warszawy?

Sky is NOT the limit. Nie ma granic — ja wręcz uwielbiam je przekraczać. Rzeczywiście, moja aktywność początkowo związana była z fotografią hobbystyczną, później przerodziła się w zawód i urosła aż do momentu otwarcia WarsawGiftShop.com, czyli sklepu, gdzie można kupić eleganckie pamiątki, warszawskie gadżety i fotoobrazy do mieszkania czy biura. Jest to dla mnie o tyle miłe, że sama wcześniej nie planowałam otwarcia własnej firmy. Skłoniło mnie do tego zainteresowanie odbiorców moimi zdjęciami i często powtarzające się pytania o fotoobrazy, fototapety do biur, wydruki na szkle etc. Z drugiej strony bardzo cieszy mnie to, że my — jako warszawiacy i Polacy — zaczynamy odczuwać dumę ze stolicy. Już nie wieszamy sobie w salonie plakatów z Nowego Jorku, Paryża czy Londynu, ale z Warszawy. Czujemy się w pozytywny sposób związani z tym miastem.

Aleksandra Łogusz, "Blogusz", na dachu Rondo1, fot. Maciej Margas

W naszej poprzedniej rozmowie, która miała miejsce niespełna dwa lata temu, wspomniałaś o zdjęciu „Sen o Warszawie” i powiedziałaś, że zmieniło Twoje życie. W jaki sposób?

To jest wielopoziomowe pytanie. Ta fotografia zmieniła w moim życiu absolutnie wszystko pod każdym możliwym względem. Po pierwsze „Sen o Warszawie” to jedno z pierwszych zdjęć, które kiedykolwiek opublikowałam na moim fanpage – Blogusz.pl i nie sądziłam, że od razu wypłynie na takie szerokie wody i zmieni moją ścieżkę zawodową. Wcześniej zajmowałam się czymś zupełnie innym, byłam — tak jak ty — dziennikarzem i reporterem, później pracowałam jako manager w agencji PR-owej. „Sen o Warszawie” sprawił, że zmieniłam swoją ścieżkę aktywności, zajęłam się fotografią zawodowo. Ta fotografia jest też o tyle wyjątkowa, że w Internecie, czy w ogóle w naszej świadomości, istnieją tysiące zdjęć Warszawy, które niczym się nie wyróżniają. „Sen o Warszawie” to zdjęcie bardzo charakterystyczne, dla mnie niesamowite jest też, że ta fotografia nie jest anonimowa, ludzie pamiętają jej autorkę no i przede wszystkim – została wyróżniona jako Zdjęcie Roku!  To również symboliczne zdjęcie, zwłaszcza dla mnie, osoby, która pochodzi z Bielska-Białej. Spójrz na tę drogę, która przecina zdjęcie na samym środku, trzeba ją przebyć, żeby dostać się do wieżowców. Widzę w tym zdjęciu marzenie wielu osób, które sprowadzają się do Warszawy z ambicjami na karierę w korporacjach.

"Sen o Warszawie" - Zdjęcie Roku 2014

Z naszego poprzedniego spotkania wynotowałem takie stwierdzenie: „Nigdy nie uczyłam się fotografii i nie byłam na żadnym kursie, wszystkie zdjęcia robię na auto Nikonem, którego podkradłam tacie z szuflady”. Zmieniło się Twoje podejście do fotografii?

(śmiech). Takie były początki! Jestem samoukiem (nie mylić z amatorem!). Jest takie powiedzenie, że praktyka czyni mistrza, a fotografia to dziedzina, w której nie trzeba chodzić na wykłady czy robić notatek. Dla mnie to raczej kwestia wrażliwości i oka, spostrzegawczości, chociaż faktycznie od tamtej pory moje umiejętności, warsztat oraz możliwości sprzętowe znacznie się polepszyły. Przy moim tempie pracy dwa lata to naprawdę dużo czasu. Nie fotografuję już Nikonem, choć mam go „w zanadrzu”. W tej chwili posiadam ogromną ilość sprzętu, kilka aparatów, pełen zakres obiektywów, drony, własną drukarnię fotoobrazów i plakatów, które sprzedaje w WarsawGiftShop.com. Niedawno brałam udział w Międzynarodowych Warsztatach Fotograficznych dla młodych talentów. 

Jeszcze jeden cytat z tamtej rozmowy. Na pytanie, czy jest jakieś miejsce, do którego chciałabyś się dostać, ale jeszcze Ci się to nie udało, odpowiedziałaś: „Nie, Blogusz wszędzie wlezie”. Gdzie więc wchodziłaś przez ostatnie dwa lata?

Wszędzie. Osoby, które śledzą Blogusza – mój fanpage, doskonale to wiedzą. Wczoraj zdałam sobie sprawę, że właśnie minął rok od mojej pierwszej wystawy w Warszawie i to był to dla mnie absolutny szok. Nie zdążyłam nawet usiąść i spokojnie obejrzeć sobie wszystkich zdjęć, które wtedy zrobiłam — bardzo dużo wydarzyło się po drodze. Założyłam swój sklep, były wystawy w Australii i na różnego rodzaju targach. Chyba nie jestem w stanie wymienić wszystkich miejsc, w których byłam przez ostatnie dwa lata (śmiech). Staram się też częściej zaglądać do innych miast, także za granicę. Minione lato było bardzo intensywne pod tym względem – wraz z Maciejem Margasem, laureatem Grand Press Photo, z którym współpracuję, promowaliśmy Warszawę w czeskiej Pradze, gdzie przez miesiąc miała miejsce wystawa WARSAW ON AIR i nasze stoisko, potem wystawa poleciała dalej do słowackich Koszyc, gdzie również można ją było zwiedzać przez miesiąc. W międzyczasie sporo lataliśmy nad Warszawą w ramach trzech skomplikowanych projektów fotograficznych i filmowych, których premiera będzie miała miejsce tej jesieni. A jakby tego było mało  zjechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, codziennie w innym mieście wspinając się na maszty telekomunikacyjne Emitela, fotografując i kręcąc z samej góry, film. Jeden z masztów na który się wspinaliśmy – w Giżycku – ma 327m wysokości, czyli jest 100 m wyższy od Pałacu Kultury (z igilicą)! To wyzwanie wiązało się z gruntownym przygotowaniem kondycyjnym, przejściem odpowiednich szkoleń do pracy na linach, w polu elektromagnetycznym etc.

Blogusz na jednym ze swoich wernisaży

W ostatnich latach mamy do czynienia z wysypem fanpage’y związanych z Warszawą. Nie sądzisz, że w końcu doprowadzi to do przesycenia i odbiorcy znudzą się tą tematyką?

Nie wiem, co mam odpowiedzieć na to pytanie. Rzeczywiście fanpagy jest sporo, ale są bardzo różne. Każdego interesuje co innego i każdy dokonuje własnych wyborów. Może być tak, że pewne mody przemijają — nie mnie to oceniać — ale nie sądzę, szczerze mówiąc, by dotknęło to zainteresowania Warszawą.

Ale duża konkurencja jest też wśród fotografów, czujesz na plecach oddech konkurencji? 

W dzisiejszych czasach jest tak, że każdy kto ma smartfona czy aparat fotograficzny czuje się fotografem. Jeśli chcemy rozmawiać o profesjonalnym podejściu do fotografii, to jest to zawód trudny. Nie każda osoba, która ma świetny sprzęt, potrafi zrobić coś ciekawego i ma pomysł na siebie, a to jest najważniejsze. Z drugiej strony jest bardzo dużo rodzajów fotografii, jedni robią sesje zdjęciowe, zdjęcia koncertowe, fotoreportaże, inni wesela czy modę. Ja swoją fotografię traktuję bardzo osobiście, ponieważ wejście na jakiś dach czy do upatrzonego miejsca to czasem proces, który zajmuje kilka miesięcy, to dużo trudniejsze, niż np. fotografowanie zachodu słońca nad Wisłą. 

Jeśli na facebooku „zalajkujemy” kilku warszawskich fotografów, to przez naszą tablicę przewija się ciągle to samo: zdjęcia Pałacu Kultury, panoramy z Mostu Siekierkowskiego, z placu Grzybowskiego to już warszawskie „leitmotivy”, które powtarzają się w nieskończoność. Rozumiem, że widzisz swoją pracę jako coś innowacyjnego, ale wymienione przeze mnie fotografie również spotykają się z dużym zainteresowaniem. Jak więc widzisz przyszłość warszawskiej fotografii? Jak powinna ona jeszcze bardziej zainteresować odbiorcę?

Dla mnie ciekawy jest aspekt socjologiczny: staram się docierać do miejsc, w których nie był nikt inny (bądź bardzo wąska grupa osób). Patrząc na to, co ludzie najchętniej zamawiają w Warsaw Gift Shopie, wyciągam następujące wnioski: są zdjęcia oryginalne, które intrygują ludzi, np. „Sen o Warszawie” czy „Morskie fale Alei Jerozolimskich” — wspólne dla tych fotografii jest to, że obie na pierwszy rzut oka nie wyglądają jak Warszawa, trzeba się dłużej zastanowić co to właściwie jest i gdzie to jest. Drugą grupę stanowią osoby, które na zdjęciach szukają miejsc, z którymi związani są osobiście: miejsce, gdzie się urodzili, wychowali i tak dalej, albo patrzą na kolory, czy dana fotografia pasuje im do wystroju wnętrza. Zdjęcia, które nas ciekawią na fanpage i te, które wieszamy sobie w salonie, to dwa różne światy. W ostatecznym rozrachunku oceniają cię odbiorcy, i to, co im się podoba jest wyznacznikiem twojej pracy. Ludzie doceniają też wysiłek na rzecz sfotografowania czegoś spektakularnego — na przykład pobudkę o piątej nad ranem, by sfotografować poranną mgłę — ponieważ wiedzą, że nie mogliby powtórzyć takiego ujęcia na własną rękę.

Wejście na jakiś dach czy do upatrzonego miejsca to czasem proces, który zajmuje kilka miesięcy.

"Morskie fale Alei Jerozolimskich", fot. Blogusz.pl

Czy nadal nie masz ulubionego miejsca w Warszawie?

(śmiech). Mam tych miejsc bardzo dużo, dlatego nie potrafię wskazać jednego. Najwięcej czasu spędzam na Żoliborzu, uwielbiam spacerować na Kępie Potockiej czy nad Wisłą, chodzić po parkach. Bardzo często jem na mieście, więc zwiedzam też tę „kulinarną” część stolicy. Często odwiedzam Muzeum POLIN i Muzeum Warszawskiej Pragi, gdzie wisi moja fotografia.

Pod Twoimi zdjęciami na facebooku można często przeczytać komentarze pokroju: „Warszawa jest piękna”, „Cieszę się, że moje miasto się tak rozwija”… Zgadzasz się z tym? Niektórzy bardzo krytycznie wypowiadają się o planach i pomysłach na rozwój Warszawy, w szczególności o dość desperackiej i chaotycznej zabudowie wieżowcami.

Uważam, że Warszawa jako miasto zmienia się bardzo pozytywnie i to widać na moich zdjęciach. Moim głównym celem jest pokazanie Polakom, że to jest miejsce, które przeistacza w nowoczesną metropolię, cieszę się, jeśli inni też to zauważają. Obserwuje też, że wśród klientów Warsaw Gift Shopu coraz częściej zdarzają się osoby z innych miast czy zza granicy, którzy chcą mieć kawałek Warszawy na swojej ścianie. Myślimy o naszej stolicy coraz bardziej pozytywnie. Zmienia się styl życia np. w kwestii sportu. Gdy pojechałam na studia do USA, zaskoczyło mnie to, że wszyscy uprawiają sport na ulicach: jogging, rolki, rowery… W Polsce w tych czasach sport kojarzył się wyłącznie z WF-em, od którego wszyscy się migali. Teraz w weekendy w Warszawie na ścieżkach rowerowych jest taki tłok, że brakuje miejsca; są też siłownie plenerowe. 

Natomiast nie da się oderwać miasta od historii, która w tym przypadku była wyjątkowo ciężka, więc porównywanie się do Paryża czy Londynu nie ma w ogóle sensu ze względu na konkretny kontekst historyczno-ekonomiczny. Ja czuję się bardzo związana z Warszawą, choć mieszkam tu od niedawna. Często niepokoją mnie różne projekty związane z zabudową Placu Defilad i plany zagospodarowania, a raczej ich brak —  to jest bolączka wszystkich polskich miast, a do tego Warszawa ma duży problem z reprywatyzacją. 

Mówisz o tym, że nie mamy już czego się wstydzić i Warszawa jest coraz bardziej światowa. Z tym wiąże się temat dominacji języka angielskiego w przestrzeni miejskiej. Możemy już zapomnieć o „wieżach” czy nawet „centrach”, wszędzie są „plazy” i „towery”. Czy Twoim zdaniem jest to potrzebny wyznacznik umiędzynarodowienia Warszawy, czy raczej coś, co niszczy klimat miasta?

To ciężkie pytanie. Budynki, o których mówimy mają swoich prywatnych inwestorów, którzy mają prawo do nazwania ich jak chcą. Jeśli nazwy anglojęzyczne są obowiązujące, zamienianie ich na polskie mija się z celem, tak jak w przypadku marek odzieżowych etc. Z drugiej strony przykre jest, że języka polskiego nie ma trochę więcej. Osobiście jestem za tym, by polskich nazw było więcej, Możemy mieć jedynie nadzieję, że świadomość i moda na polskie nazewnictwo wróci. Jest kilka budynków, które mają swoje polskie nazwy i nie sądzę, by był to jakiś problem.

"Wieżowce we mgle", fot. Blogusz.pl

Niektóre apartamentowce również są nazwane po angielsku, jak chociażby Cosmopolitan Tower czy The Tides… A czy poparłabyś — gdyby powstała — inicjatywę, by sankcjonować prawnie obowiązek szanowania „językowej przestrzeni miejskiej” i nadawania budynkom polskich nazw?

Wydaje mi się, że to jest najmniejszy problem w całym spektrum tego tematu. Przede wszystkim chciałabym, by był większy wpływ na powstające projekty. Możemy regulować sobie wysokość i przeznaczenie budynku, ale jest duża dowolność co do estetyki. W mojej ocenie duża część nowych budynków nie pasuje do otoczenia, w którym ma powstać…

…już nie wspominając o reklamach.

Właśnie. Chciałabym, by była większa dbałość o przestrzeń, by budynki komponowały się jeden z drugim, a nie, żeby powstawały jako oddzielne byty. To przecież przekłada się na krajobraz miejski. Jeśli zaś chodzi o nazwy, to nie wiem, czy sankcjonowanie prawne byłoby dobrym pomysłem.  Mam nadzieję, że świadomość inwestorów wzrośnie na tyle, że sami będą widzieli w polskich nazwach potencjał.

Wydaje mi się, że jest w Warszawie trend, by wszystko wyglądało jak w zachodnich metropoliach, za którymi tak tęskniliśmy i przyjęliśmy za niedościgniony wzór — wysokie, i szklane. Nikt nie myśli o tym, by nowe budynki komponowały się z zabytkami. Może w tym leży źródło „pokraczności” i „nieudolności” nowych projektów? Może Polakom nie jest w stanie podobać się nic innego, niż strzeliste, szklane wieżowce?

Wieżowce ogólnie są symbolem potęgi, sukcesu, kariery i właśnie Zachodu. Dla dużej grupy Polaków praca w wieżowcu to synonim spełnienia zawodowego. W tym względzie Warszawa przyciąga rzesze ludzi z całego kraju — te biurowce muszą gdzieś powstawać i stwarzać przestrzeń do pracy. Sama interpretuję zdjęcie „Sen o Warszawie” jako długą i trudną drogę wiodącą do „szklanych domów”, którą nie każdemu uda się przejść. Ktoś, kto stawia biurowce, wykonał wcześniej badania i zna potencjał rynku, musiał więc dość do wniosku, że kolejne biurowce są potrzebne… Nie można mieć pretensji, że inwestorzy kalkulują głównie plusy i minusy biznesowe. W tej chwili jest dość duża dowolność budowlana; widać też, że ludzi ta tematyka bardzo interesuje i ciekawi, każdy news jest szeroko komentowany. Przestrzeń, w której żyjemy, nie jest nam obojętna, dobrze, że mamy swoje zdanie.

Jakie masz plany i zamierzenia na najbliższe lata?

Jest ich mnóstwo. Jeszcze nie o wszystkich mogę mówić. W tej chwili moim oczkiem w głowie jest Warsaw Gift Shop, który rozwijam, wprowadzam nowe produkty. Chcę także częściej fotografować w innych miastach. Z objazdu po Polsce wróciłam z olbrzymią liczbą zdjęć, które będę sukcesywnie publikować na Blogusz.pl

Które w pierwszej kolejności? Poza oczywiście Katowicami, które już były na Twojej tapecie.

Katowice to miasto fenomenalne, które przechodzi teraz absolutny renesans. Za każdym razem, gdy tam przyjeżdżam, jestem zachwycona, odkrywam coś nowego. Bardzo spodobał mi się Sandomierz, Rzeszów, chciałabym częściej odwiedzać Poznań. W zeszłym roku latałam śmigłowcem nad Bielskiem-Białą, czyli moim rodzinnym miastem. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się to powtórzyć, to miasto z lotu ptaka wygląda cudownie. Jest perfekcyjnie zaprojektowane.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Bartosz Cheda