Będę później, czyli herbaciarnia z pyszną kawą
Do nowo otwartej herbaciarni niedaleko Placu Narutowicza pod przewrotną nazwą „Będę później” wybierałam się już od jakiegoś czasu. Po pierwsze, dawno nie byłam na Starej Ochocie, a jeśli szukać pretekstów odwiedzin nieswojej dzielni, to czy może być lepszy niż nowe fajne miejsce z dobrym ciachem? Po drugiej coraz więcej dobrego pojawiało się o” Będę później” na różnych kulinarno-warszawskich blogach, więc moja ciekawość i oczekiwania rosły. Wreszcie tak urosły, że jak już wybrałam się na Słupecką 4, to byłam przygotowana na rozczarowanie, bo przecież nie może być aż tak super. A tymczasem niespodzianka!
Na kawę i bezę wybrałam się z przyjaciółką w niedzielne popołudnie. Kiedy przed wejściem do lokalu powitało nas radosne „dzień dobry” właściciela – jak się okazało później, od razu przyjemniej wchodziło się do środka. Wprawdzie wszystkie stoliki były zajęte, a przestrzeń kawiarenki dość kameralna, ale z inicjatywy pani właścicielki szybko znalazła się pufa i fotel do wzięcia. Zaczęłyśmy więc od… wąchania. Bo choć „Będę później” to oficjalnie herbaciarnia, wybór kaw mile zaskakuje. I jak one wszystkie pachną! Po trudnym procesie decyzyjnym wybór padł na migdał z wiśnią. I to – wierzcie mi – był dobry wybór! Do tego beza karmelowa z czerwoną porzeczką, „najlepsza nasza beza” jak poinformowała nas pani za barem. I naprawdę była to beza niemal idealna, a jeśli chodzi o bezy jestem dość wymagająca, bo sama je wypiekam po godzinach (w poszukaniu ideału) i niejednokrotnie zdarzyło mi się jakąś zareklamować na mieście. Była pianka, było krucho, było słodko-kwaśnie – dla mnie bomba! I nie mam wcale na myśli tej kalorycznej.
Długo się zastanawiałam, jak określić wystrój „Będę później”, bo są tu i stare meble (pianino!), ale też nowoczesne elementy (lampy czy plakaty). Co do jednego jednak nie mam wątpliwości. Jest tu diabelsko przytulnie! Do końca nie rozgryzłam też tego co sprawia, że wchodząc tam czujesz się jak gość, nie jak klient. A to jest bardzo miłe uczucie. Przytulne wnętrze, cudny zapach kawy i herbaty, czy wreszcie sympatyczni właściciele, którzy każdą sytuację na spokojnie ogarniają – bo nagle ktoś nogę od krzesła złamał, a tu zaraz kolejka osób po ciasta na wynos (kolejny dowód na to, że ciasta to mają tu smakowite) czy wizyta psa Borysa, który radośnie obwąchał wszystkich gości i szukał towarzysza do zabawy. Wszyscy tu mile widziani, dla wszystkich znajdzie się miejsce.
Dla varsavianistów ciekawostka – jedna z wind znajdujących się w budynku przy Słupeckiej 4 została zbudowana w 1937 roku. To ponoć najstarsza działająca winda w Warszawie. Dobry pretekst, żeby wybrać się na spacer po Starej Ochocie i wpaść na coś słodkiego do „Będę później”. Zresztą, miłośnicy miasta i słodkości znajdą w tej kawiarni jeszcze coś co może ich zainteresować – słynne pączki z Górczewskiej! Tu ponoć nie trzeba po nie stać w kilkukilometrowych kolejkach.
Do „Będę później” wrócę z pewnością nie raz. Następnym razem obowiązkowo na herbatę! To sztuka stworzyć miejsce, które zostaje w pamięci i wyróżnia się jakoś z tych wszystkich nowo otwierających się lokali w naszym mieście, które tak jak szybko się pojawiają, tak szybko znikają. Mam nadzieję, że „Będę później” zagościło przy Słupeckiej 4 na dobre.
Tekst: Magda Liwosz
Zdjęcia: Magda Liwosz, Jarek Zuzga
„Będę później”, ul. Słupecka 4 (Stara Ochota), czynne codziennie od godz. 11.00
Byłam wczoraj, atmosfera urzekająca, kojąca serce, balsamiczna muzyka, piękne harmonijnie zaprojektowane wnętrze z dbałością o detale. Obsługa sympatyczna i chętna do pomocy. Minusy: herbatę smakową podano nam z fusami pływającymi po wierzchu, które nijak nie chciały opaść co skutecznie zniechęciło do jej wypicia, nie podano łyżeczek ani do cukiernicy ani do herbaty. Musiałam prosić za każdym razem o łyżeczkę do filiżanki każdego z członków rodziny, łyżeczki do cukiernicy nie podano w ogóle (cukiernice stoją na stolikach, do wielokrotnego użytku, że tak powiem). Podobnie musiałąm poprosić o serwetkę, przy czym obsługujący zapytał czy chcę jedną czy dwie. Rozumiem, że parzenie herbaty klasycznie w imbryku na ogniu przy tej ilości gatunków może być problemem, ale jednak „fusówa” w lokalu o takich aspiracjach… Ponadto moją herbatę cejlońską podano zamiast w porcelanowej filiżance, w kubku z duraleksu o objętości chyba z pół litra, do kubka wrzucono metalową zaparzaczkę, bez komentarza. Po jakiejś godzinie pobytu dano nam do zrozumienia, że za długo siedzimy. Herbaciarnia nie jest tania. Dwie szklanki coli i herbata kosztuje 27 zł. Pomimo tych niedociągnięć, wynikających, mam nadzieję z niedokształcenia personelu, oceniam wysoko. Wpadnę jeszcze nie raz, ze względu na atmosferę miejsca. Sama, w godzinach szkolnych, kiedy, mam nadzieję, będę mogła spokojnie zresetować się przy kieliszku wina. Herbatę zaparzę sobie w domu, w imbryku, postawionym na czajniku, na gazie.
Myślę, że przy najbliższej okazji również was odwiedzę. Miejsce wygląda wprost przepięknie 🙂
Na pewno wpadnę gdy tylko nadarzy się taka okazja. Dzięki za polecenie! Pozdrawiam 🙂