Felieton o rurze
Jest sobie rura. Na Woli. Wielka rura, industrialna, siermiężna, może nawet ciut brutalna. Przechodzi nad ulicą Karolkową tworząc jakby wrota. Bramę nietriumfalną.
Trudno tylko stwierdzić, w którą stronę się wchodzi, a w którą wychodzi, bo po obu stronach podobny miastoobraz – warszawski tygiel, melanż stylów i funkcji, stare, nowe, kontrasty i gradienty.
Mogłaby rura spokojnie stać sobie na przemysłowym Śląsku. Nikt tam by jej nawet nie dostrzegł pośród kilometrów podobnych rur-kuzynek, splecionych z tkanką szyn kolejowych i brukowanych duktów. Ale ta stoi w prawie-centrum-stolicy. Żadna rura tak wysoko nie awansowała.
Nie wiadomo ile dokładnie lat ma rura. Ale też nie taka stara znowu. Żaden zabytek. Prawdopodobnie z końcówki lat 80. ubiegłego wieku. Jest bardziej young- niż oldtimerem.
Rura przecina krajobraz horyzontalnie na pół. Nad nią poszczerbiona panorama skajskraperów o fantazyjnych kształtach. Pod – cała reszta miejskiego bałaganu, w tym zatopiony w asfalcie fragment bocznicy kolejowej, jeszcze starszej niż rura.
Większość swojego życia rura tłoczyła ciepłą wodę do wielkiej fabryki. Fabryka lekarstw to była, Polfa Warszawa (nie mylić z Polfą Tarchomin), zbudowana na fundamentach słynnych zakładów magistra Klawego.
Więc do tej fabryki rura wodę przesyłała, wespół z oplatającymi ją mniejszymi siostrami, które parę pod ciśnieniem dostarczały. Po drugiej stronie Karolkowej nadal stoi kotłownia, i to stamtąd wszystko szło. Rura spinała dwie strony. Łączyła światy.
Dziś fabryki już nie ma, bo musiała ustąpić miejsca nowej wizji świata. Ale rura jest. Ogołocili ją co prawda z tych kilku drobniejszych towarzyszek, ale trwa, stoi. Kotłownia też zresztą jest, a w niej wielkie i piękne kotły, potencjalnie dużo warte na skupie złomu.
A na pofabrycznej ziemi powstaje osiedle. Będą apartamenty, tarasy, szkło, zieleń według projektu, salony piękności, siłownie i dizajn. Będzie nawet wielka głowa Mitoraja, ta z Placu Trzech Krzyży. I pewnie Żabka. Czy rura odnajdzie się w tej rzeczywistości? Doda czy ujmie zmieniającej się okolicy prestiżu? Już widzę te komentarze. Obstawiam, że przy pierwszej okazji wytną ją w przysłowiowy pień. Pójdzie rura na złom, jak napis „Warszawa Zachodnia” z giętej stali, z budynku starego dworca przy pobliskiej ulicy Tunelowej.
A co by nie mówić, ostatecznie, jesteśmy rurze coś winni. Przez lata miała istotny wpływ na naszą kondycję, zdrowie i życie. Pożarliśmy – jako naród – tony medykamentów wyprodukowanych dzięki rurze.
A co, gdyby jednak została? Przepoczwarzyła się z niepotrzebnego ścinka przemysłowej infrastruktury minionej epoki, w loftową, modną, dizajnerską instalację, godną apartamentów po 50 tys. za metr? Przedefiniowała się, odrodziła z nowymi papierami? Czy taka legitymacja zapewniłaby jej ochronny parasol?
Ja to widzę. Widzę rurę latem obrośniętą bluszczem, zimą – w świątecznych błyskotkach. Mieniącą się metalicznie za dnia, nocą – w girlandach drobnych ledowych światełek. Może przytuliłby się do niej skromny neon? Albo mural z intrygującym hasłem? Żeby przypominała o robotniczzej dzielnicy, jaką była kiedyś Wola, i w sumie nadal trochę jest, z tą różnicą, że wtedy produkowało się rzeczy, przedmioty, a teraz oferty handlowe i tabelki w Excelu. Produkcja, choć inna, wciąż przecież na Woli trwa. Nadal czuć to bicie serca, na elewacji wolskiego ratusza neon rytmiczne oddycha. Rura może się jeszcze tu przydać.
Zatem – nie zabierajcie mi rury. Nie zabierajcie nam rury! Bo potem wszyscy już zapomną co, kiedy i jak tu było. Czy rura mogłaby być w jakimś spisie zabytków? Obiektów chronionych? Istotnych dla tożsamości miejsca? Pewnie by mogła.
To taki apel z mojej strony, pisany na tychże skromnych łamach, na które mogę sobie pozwolić. Ale może ktoś wpływowy to przeczyta?
Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga, październik 2025.
Zobacz więcej zdjęć rury:



