Julia Raczko w Chile

Podróżniczka i blogerka Julia Raczko mieszka na stałe w Australii, a tęskni za zakładem fryzjerskim przy Wilczej i świeżymi kwiatami z Hali Mirowskiej. Opowiedziała nam, jak patrzy się na Warszawę z perspektywy osoby, która od kilku lat mieszka bardzo daleko.

Julia Raczko – dziennikarka, podróżniczka. Przez lata pracowała jako producentka i reżyserka programów telewizyjnych. Pewnego dnia postanowiła wyruszyć w samotną podróż dookoła świata. Na postanowieniu się nie skończyło – wyruszyła. Po drodze zakochała się i podjęła decyzję o zamieszkaniu w Australii. O podróżach i życiu na końcu świata pisze w blogu Where is Julie and Sam.

Od zawsze jestem ciekawa, jak odległość od miasta, w którym spędziliśmy wiele lat, wpływa na jego postrzeganie. Za czym ludzie tęsknią? Czy dostrzegają w nim coś, czego my, warszawiacy, nie dostrzegamy i nie doceniamy? Byłam ciekawa, co powie Julia, która mieszka teraz w Brisbane.  

Czujesz, że opuściłaś Warszawę? A może powiedziałaś jej tylko “pa pa”?

Wszystko stało się tak szybko, że chyba nie zdążyłam zdać sobie sprawy, że żegnamy się na dłużej. Cała ta moja podróż dookoła świata, wyprowadzka do Australii, wydarzyły się niespodziewanie. Do dziś nie czuję, że Warszawę opuściłam. Wciąż sobie myślę, że może kiedyś znowu tam będę, tak na dłużej, trochę marzę. Po za tym nie lubię się żegnać, więc Warszawie powiedziałam „do zobaczenia”. W myślach.

Czy po zamieszkaniu w Brisbane porównywałaś to miasto z Warszawą? Jak wypadało takie porównanie?

Im dłużej jestem w Brisbane, a mijają właśnie dwa lata, tym więcej porównuję. Pewnie z tęsknoty. Bo Brisbane jest zupełnie innym miastem niż Warszawa – trudno znaleźć punkt zaczepienia. Są inne chodniki, inne budynki, inne korki, inne sklepy i parki, inni ludzie.

Chociaż… jest coś wspólnego – rzeka. Brisbane, podobnie jak Warszawa, leży nad rzeką , nad Brisbane River, i tak naprawdę to nad rzeką toczy się miejskie życie. Gdy wyjeżdżałam z Warszawy, okolice Wisły dopiero zaczynały się rozwijać. Wiem że koncepcja idzie w podobnym kierunku, że będą bulwary, plaże i będzie się działo. Może kiedyś te dwa miasta będą bardziej podobne.

Brisbane

Jak w skrócie opisałabyś Warszawę australijskim przyjaciołom?

Że to sama słodycz, skryta pod twardą skorupą.

Większość Australijczyków kocha Kraków, Warszawę zazwyczaj oceniają krytycznie. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego, ale wreszcie, chyba dzięki patrzeniu z perspektywy na Polskę, zaczynam to rozumieć. Turystycznie Kraków jest bardzo przyjazny i wita gości z otwartymi ramionami. Warszawa, podobnie jak dla mnie np. Lizbona, jest miastem, któremu trzeba poświęcić więcej czasu, z którą trzeba się zakolegować, a to trwa. Po prostu. Myślę sobie, że aby lubić Warszawę, trzeba ją znać, albo trzeba mieć kogoś, kto poprowadzi nas przez nią za rękę. I to właśnie mówię moim australijskim znajomym: że Warszawa to fantastyczne miasto, że rozwija się w szybkim tempie, ale że jeśli chcą je polubić, musimy jechać tam razem.

Jak myślisz, czy jest coś, co mogłoby ich zaskoczyć?

Przede wszystkim to, że po ulicach nie chodzą białe niedźwiedzie, że latem można się opalać, że sklepowe półki są pełne, że nie wszyscy kradną. Niestety, takie są mity o Polsce w Australii, a jeszcze gorsze jest to, że część z nich tworzą sami Polacy, którzy wyemigrowali trzydzieści lat temu i myślą, że Polska wciąż jest taka sama jak w PRL-u. Ciężko pracuję nad ich obalaniem. Myślę, że w Warszawie Australijczyków najbardziej zaskoczyłoby to, jak bardzo nowoczesnym jest miastem, i że oprócz pierogów z kapustą i wódki możemy na obiad zaproponować coś bardziej wykwintnego.

Mówiłaś, że nie lubisz się żegnać, domyślam się więc, że od czasu do czasu brak ci Warszawy. No właśnie – za czym tęsknisz?

Za swoimi wydeptanymi ścieżkami. Ścieżkami na spacer z psem. Ścieżkami do warzywniaka. Ścieżkami do kawiarni. W Brisbane muszę je sobie jeszcze wydeptać. Chwilę to potrwa. Tęsknię za tym, co było moje. Tęsknię za tym, że w sumie wszędzie było blisko, bo australijskie miasta są tak rozległe, że dotarcie z jednego końca na drugi trwa godzinami. Tęsknię za długo otwartymi sklepami i barami, bo w Brisbane o 21:00 wszyscy śpią. Tęsknię za metrem, bo tu go nie mam wcale (tak, wiem, tęsknota za warszawskim metrem brzmi dość egzotycznie). Tęsknię za tą specyficzną miejską duszą, bo Warszawa ma w sobie tyle historii, co nie ma cała Australia. I za Halą Mirowską – ze świeżymi, tanimi kwiatami. Za Starym Mokotowem, gdzie mieszkałam przed podróżą dookoła świata. Za okolicami Łowickiej i Rejtana, za Pole. Mokotowskim – uwielbiałam spędzać tam popołudnia. Za barem Powiśle, Hydrozagadką na Pradze, no i klubem Klatka, którego już dawno nie ma na mapie Warszawy.

Gdybyś teraz wróciła do Warszawy, gdzie skierowałabyś swoje pierwsze kroki?

Na Wilczą do mojego fryzjera Piotrka. Nie dość, że fryzjer geniusz, to i okolica cudowna. W pobliżu ul. Mokotowska i Plac Trzech Krzyży. Pochodziłabym…

Albo może na Żoliborz? To tam teraz mieszkają moi przyjaciele. Sama spędziłam tam kilka lat, lubiłam mieszkać na Żoliborzu. I z ogromną przyjemnością zajrzałabym na Plac Wilsona, odkryła wszystkie nowe knajpy, których jeszcze nie znam.

Co widziałaś ze swojego okna na Warszawę, a co widzisz teraz z okna w miejscu, w którym mieszkasz?

Widziałam drugą stronę kamienicy i plac zabaw. Był krzywy chodnik, na którym zawsze się potykałam i wielkie drzewo, które najpiękniej wyglądało jesienią. Sąsiadka wychodziła na spacer z ujadającym burkiem i goniła mnie z dołu za rower na klatce, a potem starym chlebem dokarmiała stada gołębi.

Dziś z moich drzew nie spadają liście, bo to palmy. Chodnik nie jest krzywy, bo wcale go nie ma i nikomu się nie spieszy, żeby go zrobić. Sąsiadka nie wychodzi na spacer z burkiem, tylko bierze go w samochód i jedzie do parku – wszędzie jest daleko. Rower stoi w garażu, więc nic nikomu do niego, a ptaki dokarmiam sama, tyle, że zamiast gołębi mam kolorowe papugi.

Co do Warszawy przeniosłabyś z miejsc, w których mieszkałaś?

Pogodę! Mówi się, że w Brisbane jest ponad 290 słonecznych dni w roku. Zabrałabym też niezwykłą umiejętność Australijczyków do miksowania starej architektury z nową. Nie wiem, na czym polega ta sztuka, ale tu ceglany kościół obok szklanego wieżowca wygląda genialnie! Wszystko gra.

Gdy płynęłam ostatnio miejskim promem, pomyślałam sobie, że taki transport rzeczny też by się przydał w Warszawie, w Brisbane jest świetnie rozwinięty. I jeszcze darmowe (albo prawie darmowe) gazowe grille, które są w Australii w każdym, nawet najmniejszym parku. Przychodzisz, wrzucasz kiełbaski na ruszt i tak, w środku miasta, spędzasz dzień z przyjaciółmi.

Z wielką chęcią skopiowałabym też targ Eat Street Market z Brisbane i wkleiła go gdzieś na warszawskich przedmieściach. Żarcie z całego świata w kolorowych kontenerach – atmosfera idealna na weekendowy wieczór.

Ale przede wszystkim zabrałabym uśmiechy ludzi i ich nastawienie do życia. Australijczycy mają w sobie masę pozytywnej energii, której w Polsce, bo chyba nie tylko w Warszawie, czasami brakuje. Są wobec siebie bezinteresownie życzliwi i szanują swoje otoczenie.

Podjęliście decyzję, by żyć poza Polską? Tęsknicie za Warszawą? Czego Wam najbardziej brakuje? Jak Wasze doświadczenia w nowym miejscu zamieszkania wpływają na Wasze postrzeganie stolicy? Czekamy na Wasze listy: oknonawarszawe@gmail.com

W podróży