Patelnia. Zwierciadło stolicy. Można tu spotkać każdy typ warszawiaka. Biznesmeni pod krawatem przemykają z komórkami w ręku pomiędzy bezdomnymi. Młodzież umawia się na spotkania. Drobni handlarze kryją się przed strażnikami miejskimi. Uliczny grajek w kowbojskim kapeluszu śpiewa „Mój koń, mój koń – nie mieści mi się w dłoń”, przechodnie śmieją się, przyklaskują. Pod ścianą młodociani z wyglądu policjanci spode łbów obserwują teren. Akwizytorzy kręcą się z plikami ulotek. Zbieracze podpisów pod różnymi społecznymi inicjatywami walczą między sobą o najlepsze miejsca, polityczni przeciwnicy wrogo na siebie spoglądają. Przy schodach stoją panowie z wąsem i w skórzanych kurtkach, którzy nie-wiadomo-co-robią. Rozglądają się. Turyści w drodze na dworzec z trudem wciągają walizki po betonowych schodach. Na ścianach niby-mural, ale tak naprawdę to reklama. Wejście na antresolę metra obwieszone plastikowymi szyldami jak świąteczna choinka bombkami. Okoliczne krzaki całe w fekaliach, butelkach po wódce i śmieciach. Z pobliskiego przejścia podziemnego wieje fast-foodem. Nad wszystkim góruje strzelisty dar Narodu Radzieckiego. Nasze małe centrum Warszawy.