Beacie Chomątowskiej udała się rzecz niesamowita. Napisała książkę, po której zacząłem lubić Pałac Kultury.

Bo – czas się przyznać – nie lubiłem go nigdy. Dzieckiem będąc, w latach 80. XX wieku, zatem jeszcze za PRLu, chadzałem do PKINu na zajęcia z modelarstwa. Lubiłem je, ale niestety z tamtych dni zapamiętałem dwie rzeczy: to, jak bardzo smutne, przytłaczające wydawały mi się wnętrza Pałacu, jaki byłem wobec nich mały i nieistotny. O to zresztą chyba chodziło projektantom budynku, to w końcu miał być obiekt dla bliżej niezdefiniowanego doskonałego społeczeństwa socjalistycznego. Ja z moim wrodzonym przekonaniem, że przede wszystkim liczy się jednostka, czułem się tam źle.
Drugą rzeczą, jaką zapamiętałem, był fakt skreślenia mnie z listy uczestników zajęć, bo nie poszedłem na pierwszomajowy pochód – nie miałem odpowiedniego stempelka w legitymacji. Nie był ten Peerel taki fajny, prawda?

pkin

Pałac był dla mnie zawsze „nieludzki”, przytłaczała mnie jego skala

Potem, gdy komuna padła, a ja dorosłem do licealnego wieku, pod Pałacem bywałem często. Głównie po to, by w otaczających go stalowych szczękach kupować koszulki z nazwami zespołów metalowych, bo tylko tam były dostępne w dużym wyborze. Pamiętam stoiska z mięsem o – delikatnie mówiąc – wyrazistym zapachu i wąsatych typów w skórzanych kurtkach, którzy niby nic nie sprzedawali, ale co jakiś czas pokątnie wymieniali grubszą gotówkę z typami o podobnej aparycji. Okradziono mnie tam kilka razy, raz napadnięto. Obraz Pałacu, który i tak miałem kiepski, pogarszał się.

Gdzieś w tzw. międzyczasie zaczęła się u mnie fascynacja Warszawą, co tylko spowodowało zwiększenie niechęci, jaką żywiłem do nieszczęsnego daru Stalina. Przyznaję, że gdy pierwszy raz zobaczyłem przedwojenne zdjęcia ul. Złotej czy Siennej – nie wierzyłem, że to wszystko było tu, gdzie dziś rozpanoszył się Pałac ze swoimi bazarowymi przyległościami. Szybko w mojej głowie powstał – przyznaję, wyidealizowany – obraz pięknego bogatego miasta, o zwartej zabudowie godnej Paryża czy Wiednia, które musiało ustąpić najpierw niemieckim bombom, potem Pałacowi.

No nie mogłem polubić tego Pałacu. Niemoc kolejnych władz miasta w kwestii zabudowy terenu wokół, przekonywała mnie tylko, że tam się po prostu nie da nic wybudować. Klątwa jakaś, czy inne licho. Tak już tu będzie po wieki – megalomański PKiN otoczony szeroką fosą wiecznej prowizorki w postaci parkingów, trawników, budek i parkingów.

Ale wróćmy do książki. Normalnie bym pewnie nie wziął się za czytanie pałacowej biografii, gdyby nie nazwisko Beaty Chomątowskiej, której felietony w Gazecie.pl czytuję i cenię.

Książka „Pałac. Biografia intymna” wciąga. Po przeczytaniu kilku zdań ciężko się od niej oderwać, jakby to był dobry kryminał, a nie monografia poświęcona budynkowi. Autorka używa krótkich zdań, reporterskiej narracji, całość okrasza trafnymi spostrzeżeniami. To fascynujące, że można pisać o historii budynku tak, że czytelnik utrzymany jest w napięciu i niepewności – a co się wydarzy dalej?

Pałac. Biografia intymna

Zanim w ogóle na dobre zacznie się o samym Pałacu, jest sporo o tym, co się działo przed jego powstaniem. Jak kwitło życie w kwartałach ulic zmiecionych z powierzchni Warszawy najpierw przez wojnę, potem przez Biuro Odbudowy Stolicy. Podróżujemy z Warszawy do Moskwy, i z powrotem, razem z planistami, architektami i oczywiście – politykami. Dowiadujemy się dlaczego postanowiono uszczęśliwić nas Pałacem, jak szukano dla niego lokalizacji, jak pomysłowo określono jego wysokość, jak pierwotnie miał wyglądać, i wreszcie – jaką funkcję miał pełnić (bo to też się zmieniało).

Żeby nie zdradzać za wiele szczegółów – jest to książka o Pałacu pisana przez pryzmat historii ludzi z nim związanych. Ludzi zwykłych, ale fascynujących. Nietuzinkowych. Takich, których mijamy codziennie na ulicy, i których nie da się opisać jednym słowem. Wszyscy są „pałacowymi satelitami”, każdy z nich bliżej lub dalej krąży(ł) wokół epicentrum w postaci lustrzanej iglicy Pałacu. Architekci i budowlańcy. Dyrektorzy i sprzątaczki. Wielcy politycy i zwykli księgowi, którzy – jak się potem okazuje – mają swoje mroczne tajemnice. Warszawiacy i przyjezdni. Zwierzęta, a nawet duchy (tak, tak, w Pałacu straszyło, są świadkowie!).

Jak wspomniałem na początku – książka tak na mnie wpłynęła, że po raz pierwszy spojrzałem na Pałac z sympatią. Ile ludzkich historii krąży po tych kamiennych korytarzach? Dla ilu Pałac stał się całym życiem? Kto przez pałac stracił życie, a kto znalazł miłość? Ile kotów biega po mrocznych piwnicach sobie tylko znanymi ścieżkami? Mnie takie historie bardziej ruszają, niż opowieści o architekturze, stylach, wpływach i inspiracjach. Jakiś taki ludzki wydał mi się Pałac – pierwszy raz w życiu. Za to Autorce dziękuję, a wszystkich zachęcam do przeczytania tej niezwykle ciekawej i wydanej ze smakiem książki.

Beata Chomątowska, Pałac. Biografia intymna, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015
Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga