Kto w dobie internetu i cyfryzacji słucha jeszcze analogowego radia? Na czym polega praca w newsroomie lokalnej, warszawskiej rozgłośni? Czy warto studiować dziennikarstwo? Jak wykorzystać wiedzę, ile dzielnic ma Warszawa? Czy życie stolicy można porównać do „Mody na Sukces”? Na te i wiele innych pytań, wprost ze studia przy ul. Narbutta, odpowiada Paweł Nadrowski – szef newsroomu Radia Kolor.

Posłuchaj rozmowy:

Bartosz Cheda: Pierwsze pytanie nie będzie zaskoczeniem — jak trafiłeś do radia i skąd się w ogóle wzięło zainteresowanie nim?

Paweł Nadrowski: Na radiu miało się nie kończyć. Na początku miała być telewizja; już w liceum zastanawiałem się, jak wejść do świata dziennikarstwa. Zacząłem spotykać się z dziennikarzami, głównie telewizyjnymi, śledziłem codziennie serwisy informacyjne. Bardzo pomógł mi facebook, potęga social media jednak robi tutaj swoje. Każdy z dziennikarzy jak jeden mąż powtarzał mi jedną rzecz: „absolutnie nie zaczynaj od telewizji, idź do radia”. Mówili jeszcze „absolutnie nie idź na dziennikarstwo”, ale tutaj stwierdziłem, że ich nie posłucham. I faktycznie — radio jest dobrą szkołą dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z dziennikarstwem.

Jaka jest specyfika pracy dziennikarza radia lokalnego, w porównaniu do rozgłośni ogólnokrajowych?

Mamy tę przewagę nad radiem ogólnopolskim, że jesteśmy bliżej słuchaczy. Na przykład, możemy pozwolić sobie na antenie na korki, czyli powiedzieć, w którym miejscu nie przejedziemy, a którą drogą, dla odmiany, przejedziemy szybciej. Poza tym, jako radio lokalne stawiamy na tematy, które zainteresują tego, kto mieszka na „naszym podwórku” i podwórko obok. Mówimy zarówno o tym, że nastąpi Brexit, a za chwilę o pani Gieni, która zostawiła torebkę w tramwaju numer 17 i pytamy, czy ktoś jej przypadkiem nie znalazł. Wydaje mi się, że jest to forma „puszczenia oczka” do naszego słuchacza, który czuje, że jesteśmy z nim.

Mówiąc o radiu ogólnie — nie uważasz, że ono powoli umiera, a przynajmniej w formie tradycyjnej, w czasach, kiedy sporo rozgłośni w całości lub części przechodzi na nadawanie internetowe? Czy radio nie jest więc przestarzałym medium?

Takie same rzeczy wieści się prasie i telewizji. Nie wydaje mi się, żeby to szybko nastało, ponieważ słuchacz, telewidz, czytelnik ma wybór — albo coś dopasowanego do jego potrzeb, i tu faktycznie mówimy o kanałach internetowych dedykowanych pod muzykę jazzową czy rockową. Mają one tę przewagę, że są lepiej dopasowane — jeśli jedna piosenka mi nie pasuje, mogę szybko zmienić stację na inną. Ale my za to oferujemy coś, czego radio internetowe nie posiada — profesjonalizm. Sam powiedz, ile znasz rozgłośni stricte internetowych, które odpalasz, bo chcesz posłuchać muzyki jazzowej i pomiędzy piosenkami słuchasz jakiegoś ciekawego wywiadu.

Żadnej…

No właśnie. My, w przeciwieństwie do radia internetowego dysponujemy budżetem. Możemy zatrudnić dziennikarzy, którzy specjalizują się np. w wywiadach.

Tak, ale znaczenie ma sama forma nadawania. Chodziło mi o to, że radio wymiera w formie tradycyjnej, ponieważ nawet poważne rozgłośnie — chociażby Kolor — stawiają coraz silniej na możliwość słuchania ich w internecie. Nie jest tak, że coraz więcej słuchaczy preferuje właśnie wersję on-line? A po drugie, wydaje mi się że do lamusa odchodzi radio czysto tradycyjne — takie, w których prezenter wypowiadał się na dowolny temat i sam dobierał muzykę, którą prezentował na antenie. Czy radio w obecnych czasach nie musi desperacko dostosowywać się do komercyjnej rzeczywistości, by przetrwać? Przez to na przykład prezenterzy mają narzucone, komercyjne treści swoich wejść, chociażby rozwiązanie konkursu…

Nie… Nie możemy mówić o czymś takim, że rozwiązanie konkursu jest tematem narzuconym. To znaczy — po części jest narzucony, ale też konsekwentny. To, co robimy, robimy dla słuchaczy. Słuchacze chcą brać udział w konkursach, więc każdy z nich trzeba rozwiązać. Jeśli chodzi o samo radio analogowe — zdajesz sobie sprawę z tego, że na wzór telewizji następuje cyfryzacja radia? Nie sądzę, by dochodziło tutaj do „reanimowania trupa” — ktoś widzi potencjał w radiu analogowym i chce, żeby ten „analog” przeszedł do lepszej, cyfrowej wersji.

Czy Twoim zdaniem zawód radiowca może być frustrujący? Sztywne ramy działania, niestandardowy czas pracy…

Na przykład jakie ramy masz na myśli, ten konkurs? (śmiech)

To był tylko mały urywek!

Więc chodzi o to, że mamy się wypowiadać w konkretnych godzinach…

…i na konkretne tematy. To nie jest, moim zdaniem taka swoboda dziennikarska, jakiej oczekiwałoby się od człowieka, który własnym nazwiskiem — i głosem — firmuje jakąś audycję.

Powiedz mi w takim razie, co postrzegasz jako dziennikarską wolność. Tutaj oczywiście możemy wkroczyć na głębszą wodę, ale są pewne zasady, które obowiązują w każdym medium, czyli na przykład reklamy o konkretnych godzinach. Nie jest tak, że ktokolwiek narzuca komuś: „na antenie masz mówić o tym i o tym”, wymagania brzmią za to: „masz mówić o tym, co chcesz, ale w konkretnych godzinach”. Chodzi o to, by nie zagadać słuchacza. Nie bez powodu pewne „mądre głowy” przeprowadzają analizy konkretnych profili radia. Jeśli więc mamy do czynienia z radiem „mówionym”, na antenie gada się non stop, tam trafisz na jedną-dwie piosenki w ciągu godziny i nikt nie mówi o żadnym ograniczeniu wolności. Dziennikarze mają pełną świadomość tego, gdzie decydują się pracować, jaki jest profil tej stacji i, co za tym idzie, jaki jest profil słuchacza. Jeśli ktoś chce słuchać więcej muzyki, będzie go irytował prezenter, który odzywa się co chwilę. W takim przypadku dziennikarz ma określone, według tak zwanego zegara, że może mówić na przykład raz na dziesięć minut.

Tak jak w Kolorze?

To tylko przykład, tak jest w wielu innych stacjach komercyjnych. Jeśli posłuchasz paru takich rozgłośni to zorientujesz się, że pod tym względem nieszczególnie się różnią.

Ale konieczność pracy w niestandardowych porach dnia, bądź w weekendy, a także — nie oszukujmy się — dość niewygórowane wynagrodzenie…

…to zależy już od dziennikarza. (śmiech)

Oczywiście. Ale te okoliczności, które wymieniłem, nie składają się chyba na obraz człowieka wykonującego ten zawód z innych pobudek niż czysta pasja. Dlatego myślę, że w przypadku nowicjuszy radiowych, zderzenie ich wyobrażeń z rzeczywistością może być bolesne.

Jest wiele różnych zawodów, które wymagają pracy w niedzielę, święta i innych niestandardowych porach. To że ktoś pracuje, tak jak ja, od 5 do 12, jest dla niego czymś normalnym. Nie jest tak, że cały świat idzie do pracy na 9, a wychodzi o 17, vide strażacy, lekarze, policjanci… Jeśli chodzi o dziennikarza, to można zadać sobie pytanie — czy dziennikarzem się jest, czy się bywa? Jeśli to drugie, to bywa się nim właśnie od wspomnianej 9 do 17. Jako dziennikarz nie patrzysz, czy akurat masz wolne — jeśli widzisz, że płonie most Łazienkowski, nie patrzysz na to czy jesteś w pracy czy może w kinie, tylko idziesz i robisz swoje, bo masz „nerwówkę” i czujesz, że powinieneś zająć się takim tematem. Oczywiście mówię to z własnej perspektywy dziennikarza newsowego.

Jako dziennikarz nie patrzysz, czy akurat masz wolne — jeśli widzisz, że płonie most Łazienkowski, idziesz i robisz swoje.

Średnia ilość newsów w jednym serwisie informacyjnym

Średnia ilość tematów w programie "Tydzień w Warszawie"

No właśnie, Ty zajmujesz się przede wszystkim informacją. Masz dobre pojęcie o tym, jakie jest na nie zapotrzebowanie w obecnym radiu. I stąd moje pytanie — czy słuchacze nie oczekują przede wszystkim muzyki i ewentualnie samej osobowości prezentera, a z serwisów informacyjnych interesuje ich przede wszystkim pogoda i sytuacja na drogach?

To zależy, gusta są różne. Nie można do końca przewidzieć, co spodoba się słuchaczom. Mogę tylko mieć nadzieję, że serwisy, które ja przygotowuję, spotykają się z dobrym odbiorem, bo umieszczam w nich to, co sam chciałbym usłyszeć. Powiem tylko, że serwisy informacyjne są atrakcyjne — ale jeśli spytasz pana Krzysia z ulicy Madalińskiego, to ten odpowie, że jego kompletnie nic nie interesuje. Natomiast pani Marysia z Żoliborza może mieć odwrotne zdanie — serwis był w porządku, ale brakowało konkretnych informacji i chciałaby usłyszeć więcej. Dobieramy różne tematy tak, by każdy znalazł coś dla siebie. Jeśli dla jakiegoś słuchacza chociaż pogoda będzie atrakcyjna, to też się z tego cieszę.

Te serwisy w porannym szczycie prowadzisz co 30 minut. Jak nadążasz z przygotowywaniem porcji informacji co pół godziny? W końcu nie chodzi tylko o wejście do studia i odczytanie wiadomości przed mikrofonem.

To nie jest tak, że dziennikarz newsowy ma na biurku stertę gazet i każdą z nich musi przynajmniej przekartkować. Bardzo pomaga tu internet i ogólnie nowe technologie. Na wiadomości lokalne mam swój patent — przed pójściem spać przeglądam wydarzenia z bieżącego dnia i zapowiedzi wydarzeń z następnego. Wiadomo, że świat rano jeszcze śpi i nie dostarcza zbyt wielu ciekawych informacji. O siódmej niewiele się dzieje, nie ma konferencji prasowych… W mojej pracy bardzo pomagają agencje newsowe — Polska Agencja Prasowa, Newseria i wiele więcej, nie sposób wymienić wszystkie. Depesze informują nas w skrócie, co w danym momencie jest istotne, my przeredagowujemy do „z polskiego na bardziej polski”.

Potencjalnych tematów jest na pewno sporo. W jaki sposób odróżniasz informacje ciekawe od tych niewartych uwagi? Sam pamiętam, że w trakcie stażu w Kolorze powiedziałeś mi kilka razy, że dany temat nie zainteresuje słuchaczy.

W takim razie może od razu powiesz o co chodziło, wtedy odniosę się do tego najprościej. (śmiech)

Jeden był o tygodniu artystycznym (nie przywołam szczegółów), drugi dotyczył otwarcia pl. Europejskiego przy Warsaw Spire…

…który jest komercyjną inicjatywą.

Wszystko w Warszawie jest komercyjne!

Ty stawiałeś głównie na kulturę i to zrozumiałe. Jednak każde radio ma swój target, pod który musimy stworzyć dany temat. W przypadku Radia Kolor są to kobiety od 25 do 49 roku życia i na nich się koncentrujemy. Jeśli chodzi o inicjatywy kulturalne nie chcemy wchodzić w szczegóły, bo kultura jest specyficzna — konkretne wydarzenia interesują nielicznych, co widać po frekwencji na takich eventach. Wiadomości to wiadomości. Dostosowujemy się do rytmu dnia, po godzinie 18 kończą się wiadomości i przestajemy stresować ludzi polityką — wtedy, podobnie jak w weekendowe poranki, mówimy o kulturze, nawet o świecie jazzu, którego nie puszczamy i z którym nasz słuchacz teoretycznie nie ma nic wspólnego.

Wrócę do początku naszej rozmowy, kiedy powiedziałeś, że zignorowałeś wszystkie rady dotyczące studiowania dziennikarstwa. Krąży opinia, że ten kierunek to fabryka bezrobotnych magistrów. Czy wiedza teoretyczna zdobyta na dziennikarstwie faktycznie pomaga Ci w pracy? A może liczy się praktyka i równie dobrze mógłbyś być politologiem albo ekonomistą?

(śmiech). Jeśli chodzi o studiowanie dziennikarstwa… zdecydowanie odradzam. Ale tylko pod kątem nauki teoretycznej. Mógłbym oczywiście powiedzieć: „absolutnie nie idźcie!”. Idźcie. Niech każdy robi w życiu to, co chce i to, co go kręci. Przyznam, że samo dziennikarstwo, z perspektywy studiów, niewiele mnie nauczyło. Może dlatego, że pracę w rozgłośni radiowej zacząłem już na II roku.

A może dlatego, że opuszczałeś większość zajęć?

Akurat zajęcia na dziennikarstwie pozwalają na to, by je opuszczać. Przykładowo, na pierwszym roku mieliśmy przedmiot, na którym tylko i wyłącznie definiowaliśmy skróty. Wykładowca przez cały semestr przerabiał z nami takie zagadnienia jak: co to jest ZOMO, ORMO, KPRM… To były takie oczywistości, że człowiek był nie tylko zaskoczony, ale i załamany (część studentów nie wiedziała…). Jeśli ktoś chce iść na dziennikarstwo, to na pewno będzie miał dużo czasu na rozwój praktyczny. A przy pierwszej rozmowie rekrutacyjnej, potencjalny szef spyta nas: „Ok, skończyłeś dziennikarstwo, ale co ty właściwie umiesz?”. Wtedy najlepiej powiedzieć: „Skończyłem politologię”, „filologię” albo „historię”. Od razu wiadomo, że na czymś się znasz. Nie jest oczywiście tak, że wszyscy idący na dziennikarstwo są z góry skazani na bezrobocie. Ale większość na pewno. Ostatnio przeczytałem raport, z którego wynika, że 90% studentów tego kierunku w ogóle nie wiąże przyszłości zawodowej z dziennikarstwem.

Można powiedzieć, że to taki wypełniacz?

Dokładnie. Coś, żeby mieć papierek. Więc po części jest to faktycznie fabryka bezrobotnych, ale wydaje mi się, że bardziej z winy samych studentów.

DSC_6052

Zadam Ci teraz moje ulubione pytanie: ile dzielnic ma Warszawa?

Osiemnaście. (śmiech)

Pamiętam, że dostałem od Ciebie to pytanie na rozmowie rekrutacyjnej…

…a ja nie pamiętam, czy znałeś odpowiedź!

Znałem! (śmiech)

Więc przyklaskuję, bo wbrew pozorom większość nie wie.

I z tym wiąże się następne pytanie: czego jeszcze oczekuje się od praktykantów w Radiu Kolor?

Przede wszystkim otwartości, ciekawości świata i głowy pełnej pomysłów. Nie wymagamy umiejętności związanych na przykład z edycją dźwięku, ponieważ właśnie po to są praktyki, by się tego nauczyć. My zapoznajemy ze sprzętem reporterskim, programami do montażu i pomagamy wydobyć z człowieka śmiałość, dzięki której taki stażysta będzie chciał sięgać po więcej. Staż jest najlepszą możliwością stworzenia sobie drzewka decyzyjnego, które umożliwi nam uzyskanie odpowiedzi na pytanie: chcę być dziennikarzem czy nie?

Trzeba być varsavianistą?

Oczywiście, że nie trzeba, ale biorąc pod uwagę lokalny profil naszego radia, trzeba mieć rozeznanie w kilku „warszawskich” rzeczach. Wtedy, nawet bez wiedzy, ile dzielnic ma Warszawa, wystarczy chęć do nauki.

Sam określiłbyś się mianem varsavianisty?

W stolicy jest mnóstwo wybitnych varsavianistów, więc bałbym się takiego określenia względem siebie. (śmiech)

Ale przecież co tydzień tworzysz dwugodzinną audycję, w której znajduje się ogromna ilość warszawskich informacji. Nie sądzisz, że po kilku latach pracy nad takim programem, prezenter staje się prawdziwą encyklopedią?

Muszę poczekać jeszcze kilka lat, by powiedzieć ci, czy tak faktycznie jest. Audycja, o której wspomniałeś, to weekendowy program „Tydzień w Warszawie”. Od godziny 6 do 8 nie ma tam ani jednej piosenki. Usłyszymy tylko słowo, i to słowo wyłącznie o Warszawie. Słuchając tydzień w tydzień takiego programu można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z jakimś serialem. Nie wiadomo, jak dalej potoczy się życie miasta, Warszawa to momentami taka dobra „Moda na sukces”.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o Twojej codzienności. Zajmujesz się serwisami i programem „Tydzień w Warszawie”. Czym jeszcze?

Przede wszystkim koordynowaniem pracy newsroomu. To, co jest na antenie jest wisienką na torcie, na tym, co cały czas robimy w radiu. Żeby jakąś informację przekazać, najpierw trzeba ją znaleźć, wypytać się o szczegóły, nadać jej atrakcyjną formę… Najtrudniejszymi elementami są: znalezienie newsa i dotarcie do osoby, która mogłaby coś ciekawego powiedzieć. Reszta to fraszka.

Zdarza Ci się też prowadzić audycję w plenerze, z całym mobilnym studio. Jak się do tego przygotowujesz i jakie są największe różnice pomiędzy nadawaniem z siedziby radia i z pleneru?

Ktoś kiedyś stwierdził, że kumam wszystko, co zobaczę chociaż raz. W ten sposób dostałem w Kolorze szybki kurs obsługi sprzętu do nadawania zewnętrznego. Jeśli nasze radio nadaje z pleneru, to jest duża szansa, że będzie można mnie spotkać za konsoletą. Podstawową różnicą jest brak przewidywalności. Studio to azyl, gdzie masz gwarancję, że wszystko zadziała — za to odpowiada technik i sztab ludzi z działu IT. Nawet jeśli dojdzie do awarii, zaraz zgromadzi się tuzin osób, które zajmą się usunięciem usterki. „Na mieście” jesteś skazany sam na siebie, ewentualnie na pomoc telefoniczną. Przypadkowi ludzie też potrafią sprawić niespodziankę. Jako przykład podam program „Kolor i Przyjaciele”, w którym co piątek wybieramy się do jakiejś restauracji i z niej nadajemy. Przesłanie jest proste: kończy się tydzień, zapraszamy — każdy może przyjść i opowiedzieć jakąś historię, chociażby o tym, jak minął czas w pracy. Nie wiadomo, kto przyjdzie i jaką opowieść ma do zaoferowania…

To leci na żywo?

Tak, na żywo jest każdy program emitowany ze studia plenerowego.

Jedno wydarzenie z pracy w Kolorze, które szczególnie zapadło Ci w pamięć?

Pytasz o aspekt newsowy czy towarzyski?

O każdym, przecież praca dziennikarza to nie tylko sucha obróbka informacji.

Zażyłeś mnie teraz… (dłuższe zastanowienie). Wydaje mi się, że to był ten pożar Mostu Łazienkowskiego.

Dla dziennikarza radiowego chyba najważniejszy jest głos. To cecha, dzięki której jest lubiany i rozpoznawany. Jak długo pracowałeś nad swoim głosem, by móc swobodnie czytać serwisy i co robisz obecnie, żeby utrzymać formę?

Regularne czytanie na głos jest kluczowe — nieużywany mięsień zanika, a mięsień niewyćwiczony jest do niczego. Na początek warto wybrać się do logopedy, który podpowie, nad czym należy szczególnie popracować. Poza tym logopeda na pewno przepisze jakieś ćwiczenia na dykcję, które trzeba regularnie wykonywać. W moim przypadku największym problemem było mlaskanie, „ćlamkanie”. Taki dźwięk w połowie słowa brzmiał dziwnie; bardzo się stresowałem, że nie będę w stanie sobie z tym poradzić. Jak się okazało, wystarczy trochę szerzej otwierać usta. Ważna jest również praca przepony. Co pamiętasz z naszej pracy przed mikrofonem? (śmiech)

Zdecydowanie dmuchanie w kartkę.

To pozwala zachować odpowiednią pracę przepony. Bierzemy kartkę A4, drzemy ją na ćwierć, przykładamy do ściany i dmuchamy w nią tak szybko i długo, jak to tylko możliwe, tak, aby nie spadła na ziemię.

I po takich ćwiczeniach można wejść do studia i dumnie przeczytać serwis!

Na przykład — czego osobiście każdemu życzę.

Dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję.

Rozmawiał Bartosz Cheda, fot. Jarek Zuzga