Warszawskie gotowanie z Królewskim Niefiltrowanym w ręku

Warszawskie gotowanie z Królewskim Niefiltrowanym w ręku

Nie raz zastanawialiśmy się, czy można wyróżnić coś takiego, jak kuchnia warszawska. Jeśli tak, to co ją charakteryzuje, jakie smaki i potrawy są dla niej typowe? I choć krążą opinie, że coś takiego jak kuchnia warszawska nie istnieje, bo dania jej przypisywane można spotkać w całej Polsce, to jednak kiedy zapytamy mieszkańców stolicy, zwłaszcza tych starszego pokolenia, wymienią z pewnością pyzy i flaki z bazaru Różyckiego, a może jeszcze wuzetkę i gzik. Coś w końcu musi być na rzeczy skoro niekwestionowany autorytet w dziedzinie kulinariów Hanna Szymanderska napisała książkę pt. „Smakosz warszawski”. Nic więc dziwnego, że kiedy zostaliśmy zaproszeni na warsztaty kulinarne organizowane przez markę Królewskie dotyczące smaków Warszawy, nie wahaliśmy się ani chwili.

Warsztaty zostały zorganizowane w świetnej przestrzeni – studiu kulinarnym Cook Up przy Racławickiej 99. Zaproszono blogerów i różnych aktywistów związanych z Warszawą i/lub kulinariami. Mieliśmy przygotować dania z menu opracowanego przez pasjonata warszawskich smaków, szefa kuchni Jerzego Nogala: pyzy, chłodnik mazowiecki, kotlet pożarski, wuzetka i… raki w śmietanie!

DSC01145

Pretekstem do tego kulinarnego spotkania było wprowadzenie na rynek nowego rodzaju piwa marki Królewskie. Królewskie Niefiltrowane to piwo o  bardzo świeżym smaku i wyraźnie wyczuwalnej goryczce. Jest warzone ze słodów jęczmiennych i pszenicznych, jak niegdyś bez procesu filtracji. Dzięki temu zachowuje wyjątkowe walory smakowe, ma gęstą pianę oraz jest naturalnie mętne. Posmakował nam bardzo ten nowy wariant Królewskiego i cieszy nas ukłon marki w stronę warszawskich tradycji.

DSC01165 DSC01157

Na pierwszy ogień, dosłownie i w przenośni, poszły raki! I choć ku naszemu zaskoczeniu samo ich przygotowanie nie było tak bardzo skomplikowane, ich zjedzenie dopiero okazało się prawdziwym wyzwaniem! Zanurzone w pysznym śmietanowo-koperkowym sosie smakowały wyśmienicie.

DSC01135

DSC01159

Chłodnik mazowiecki z botwinki też nie rozczarował. Wprost przeciwnie. Mile zaskoczyło wszystkich dodanie do zupy oprócz obowiązkowego jajka – plasterków kotlecików cielęcych.

DSC01169

Wreszcie przyszedł czas na gwiazdy wieczoru – pyzy jak z Różyca z kotletem pożarskim.  Danie główne dobrze się sprawdziło w towarzystwie Królewskiego Niefiltrowanego. A pyzy z omastą serwowaliśmy oczywiście w klasycznych słoikach owiniętych gazetą.

DSC01166 DSC01176DSC01177

Każdy prawdziwy posiłek musi kończyć się deserem. A jak warszawski deser to oczywiście wuzetka – dwa czekoladowe blaty wypełnione słuszną ilością bitej śmietany, z warstwą konfitury różanej, przykryta polewą czekoladową. Piękne zakończenie udanego wieczoru.

DSC01191

WUZETKA
Składniki na 10 porcji:
Ciasto:
6 jaj
140 g cukru
100 g masła
40 g mąki pszennej
40 g kakao
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
Krem:
500 ml śmietanki 30 lub 36%
40 g cukru pudru
1 łyżka soku z cytryny
Dodatki:
Kilka łyżek powidła
Do nasączenia biszkoptu:
50 ml kawy
10 ml rumu
Masa czekoladowa:
200 g czekolady gorzkiej
40 ml śmietanki 36%

Żółtka ubić z cukrem. Powoli mieszając dodać ubitą pianę z białek. Gdy masa będzie jednolita, powoli mieszając, dodać kakao z mąką i proszkiem do pieczenia. Delikatnie i dokładnie wymieszać. Piec około 20 minut w piekarniku nagrzanym do 180 C. Zimną śmietankę ubić na sztywną pianę, dodać cukier puder i sok z cytryny. Ubijać, aż wszystkie składniki dobrze się wmieszają. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, dodać gorącą śmietankę i porządnie wymieszać. Ostudzony biszkopt przekroić na pół i nasączyć kawą z rumem. Na dolną połowę nałożyć bitą śmietanę. Drugą cienko posmarować powidłami i przykryć nią warstwę śmietany. Na wierzchu nałożyć i rozprowadzić masę czekoladową.
13288279_1170166336348703_925531858_o

Tekst: Iza Kieszek-Wasilewska, Magda Liwosz

Zdjęcia: Magda Liwosz

Przepis na wuzetkę: Jerzy Nogal

(Pod)warszawska majówka

(Pod)warszawska majówka

Tegoroczna majówka w toku. Jeśli zostaliście w mieście i szukacie pomysłu na krótki, jednodniowy wypad poza miasto to mamy dla Was propozycję, którą sami wypróbowaliśmy i która dobrze się sprawdziła. Całość zajęła niecałe 8 godzin, przejechaliśmy niewiele ponad 100 km w dwie strony – wycieczka choć krótka, dostarczyła jednak wielu wrażeń.

1. Pałac Bilińskich w Otwocku Wielkim – oddział Muzeum Narodowego w Warszawie (ok. 30 km na południe od Warszawy)

To jedna z niewielu tak dobrze zachowanych na Mazowszu póżnobarokowych siedzib magnackich wzniesiona dla marszałka wielkiego koronnego Kazimierza Bielińskiego. Kolejnym właścicielem był jego syn – Franciszek, od którego urzędu wywodzi się nazwa naszej ulicy Marszałkowskiej. W latach powojennych mieścił się tu dom poprawczy dla dziewcząt, tu internowano Lecha Wałęsę, tu bawili się premierzy i pierwsi sekretarze, kiedy budynek stał się własnością Urzędu Rady Ministrów. Po zmianach ustrojowych w Polsce pałac został przekazany Kancelarii Prezydenta. Z oryginalnego wystroju pałacu nic się do dziś nie zachowało. Jednak bez obaw – zwiedzający nie podziwiają tu pustych ścian.  Od 2004 roku działa tu Muzeum Wnętrz, Oddział warszawskiego Muzeum Narodowego, które warto zobaczyć. Pałacyk położony jest w wyjątkowo malowniczej scenerii na wyspie na jeziorze Rokola. Idealne miejsce na spokojny odpoczynek i piknik. Jest też gdzie napić się całkiem smacznej kawy.

DSC00789 DSC00807 DSC00796 DSC00795

Z Otwocka Wielkiego kierujemy się na południowy wschód, za 14 km docieramy do miejscowości Podbiel.

2. Bagno Całowanie – wieża widokowa w Podbieli

To jeden z największych kompleksów torfowisk niskich na Mazowszu o powierzchni ponad 1000 ha, położony na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Obszar bagna został objęty programem Natura 2000. Można tu podczas spaceru ścieżką przyrodniczą usłyszeć i zobaczyć przeróżne gatunki ptaków, a przy odrobinie szczęścia podpatrzeć bobry czy  łosie. To miejsce jest też ostoją rzadkich gatunków motyli. My mieliśmy bliskie spotkanie z… żurawiem, w dodatku przy klimatycznym akompaniamencie rechoczących żab. Pewnie zastanawiacie się, skąd pochodzi ta całuśna nazwa bagna? Tak nazywa się pobliska wieś – do początku XVIII w. własność rodziny Całowańskich. My jednak wolimy inne, znacznie ciekawsze wytłumaczenie: otóż na bagnach rosło kiedyś dużo paproci zwanej nasięźrzałem pospolitym, która słynęła z niezwykłej mocy wabienia kawalerów. Wystarczyło zerwać paproć o północy, rozebrać się do naga, rozpuścić włosy, pocałować roślinę i wypowiedzieć  specjalne zaklęcie;)

DSC00877 DSC00874 DSC00868

Po tym bardzo bliskim spotkaniu z naturą kierujemy się do Czerska (ok. 20 km na zachód).

3. Zamek Książąt Mazowieckich w Czersku

Czersk jest dziś niewielką wioską, ale w czasach panowania książąt mazowieckich był obok Płocka największym ośrodkiem władzy na Mazowszu, dlatego tutejszy zamek to pozycja obowiązkowa w przewodnikach po ziemi mazowieckiej. Ta potężna ceglano-kamienna budowla stanęła tu w latach 1388–1410, jednak w czasie Potopu Szwedzkiego zamek doznał potężnego uszczerbku. Wspomniany wyżej marszałek wielki koronny Franciszek Biliński (ten od Marszałkowskiej) podjął próby jego odbudowy. Do dzisiaj zachowana jest większość murów zamku oraz wszystkie wieże – Brama, Południowa i Zachodnia. Można wdrapać się na jedną z nich i podziwiać sympatyczny widok na okolicę.

DSC00887DSC00894

Wracamy do Warszawy, którą lubimy za to jaka jest – wiadomo, ale lubimy też za to, że można na krótko z niej wyskoczyć i oderwać się na chwilę od miejskiego zgiełku, podglądając żurawie, po to by szybko za nią zatęsknić i wrócić z radością.

Tekst i zdjęcia: Magda Liwosz

 

Warszawa (nie)przyjazna turystom?

Warszawa (nie)przyjazna turystom?

Z roku na rok Warszawa przyciąga coraz więcej zagranicznych turystów. Rankingi najpopularniejszych destynacji turystycznych rzadko pomijają stolicę Polski. Ba! Są nawet takie, w których Warszawa wyprzedza Kraków. Nic tylko się cieszyć, bo turyści to przecież zysk i korzyść dla miasta. Niedawno ruszyła kampania promująca Warszawę w Wielkiej Brytanii i Szwecji Warsaw City Break. Hoteli mamy w bród, i we wszystkich kategoriach cenowych, informacje w języku angielskim też są wszędzie dostępne. Instytucjonalnie miasto wydaje się być dobrze przygotowane na obsługę turystów zza granicy. Ale czy mieszkańcy są? 

Stare Miasto, fot. Jarek Zuzga

Stare Miasto, najchętniej odwiedzanie przez turystów miejsce w Warszawie

Raio pochodzi z Estonii. W Warszawie był po raz pierwszy – i jak mówi raczej ostatni – w 2009 roku. Zawsze pytam o to, kiedyś ktoś odwiedzał Warszawę, bo wydaje mi się, że to miasto tak się zmienia i rozwija, że ktoś kto był tutaj 5 czy 10 lat temu, może teraz zupełnie na nowo je odkryć. W rozmowie Raio jednak nie podziela mojego entuzjazmu, przyznaje, że w Warszawie się nie zakochał, ale rozumie, że historia okaleczyła to miasto i choć trudno mu było pogodzić się z np. z dominującym nad miastem „prezentem Stalina” – rozumie. Nie rozumie jednak postawy ludzi. „Chyba w żadnym kraju tak mnie nie potraktowano. Kilka razy chciałem zapytać o to, jak dojść gdzieś tam. Próbowałem po angielsku, rosyjsku, niemiecku… a ludzie się odwracali plecami, jak do nich mówiłem”.

Informacje turystyczne gwarantują obsługę w językach obcych

João jest Portugalczykiem. Do niedawna Polska była jedynym krajem w tej części Europy, którego jeszcze nie zwiedził. Zaczął od Warszawy, bo przecież stolica. Największym niemiłym zaskoczeniem okazali się… ludzie. Kiedy próbował powiedzieć przechodniowi na ulicy, że ten zgubił banknot, nasłuchał się mało przyjemnych – sądząc z mimiki jegomościa – komentarzy. „Przypadkowe osoby zapytane na ulicy o drogę, rzucały w moją stronę tylko „I don’t speak English” płynną angielszczyzną i szły dalej”. Problemy z barierą językową miał również w kilku warszawskich muzeach, ale to nie język był największą przeszkodą, tylko postawa. „Czułem się jak intruz, przychodzę, mówię coś w jakimś dziwnym języku, zakłócam spokój.”

Dwujęzyczna tablica Miejskiego Systemu Informacji

Mónica pochodzi z Hiszpanii. W Warszawie była dwukrotnie. Od razu straciła głowę dla tego miasta. Cały czas słychać było tylko z jej strony achy i ochy nad miastem… i ludźmi. Że tacy mili, że wszyscy mówią po angielsku. Próbuję więc zrozumieć, czemu moi znajomi mają tak skrajnie różne doświadczenia. Może jesteśmy po prostu milsi dla kobiet? To chyba byłoby zbyt proste… W końcu dociera do mnie, że Mónica Warszawę zwiedzała głównie ze mną, w towarzystwie lokalsów. Nie musiała z miastem mierzyć się w pojedynkę, tak jak Raio czy João. Ci z kolei o osobach, które poznali bliżej nie powiedzieli ani jednego złego słowa, wprost przeciwnie. Czyli co? Zyskujemy przy bliższym poznaniu? Otwieramy się na ludzi dopiero siedząc wieczorem przy piwie nad Wisłą, a nie jak nas zaczepiają na ulicy i pytają o drogę?

Obcokrajowiec też nie będzie miał problemu z kupnem biletów komunikacji miejskiej

Kiedy przyjechałam do Warszawy po raz pierwszy to właśnie ludzie zrobili na mnie największe wrażenie i nadal uważam, że oni są siłą i energią tego miasta. Pewnie dlatego poruszają mnie takie komentarze i trudno mi przejść obok nich obojętnie. Językami obcymi zajmuje się niemal połowę swojego życia, uważam jednak, że język w tym przypadku nie jest tak naprawdę żadną przeszkodą. Pamiętam, jak podróżując po Portugalii ze znajomymi kilka razy zdarzyło nam się, że ktoś widząc, jak z mapą w ręku w kółko krążymy zabłąkani po okolicy, podszedł i pomógł. Choć widział, że turyści, choć sam nie znał angielskiego, choć nikt z nas nie mówił też po portugalsku. Język ciała, chęć pomocy, uśmiech i życzliwość są czasem znacznie skuteczniejsze niż kursy angielskiego. Portugalię zapamiętałam jako kraj pomocnych i życzliwych ludzi. Chciałabym, żeby mój kraj i moje miasto też tak pamiętano. Gdyby ktoś chciał tłumaczyć to zjawisko otwartością Południowców, dodam, że taka sama sytuacja zdarzyła mi się ostatnio w… Poznaniu.

Ludzie są wizytówką miasta. Warto pamiętać o tym, kiedy następnym razem, ktoś o zagubionym spojrzeniu zaczepi nas na mieście i zapyta o drogę.

Tekst: Magda Liwosz

Zdjęcia: Jarek Zuzga

Miesiąc po otwarciu 2. linii metra

Poniedziałek. Godzina 8:30. Stacja metra Wierzbno, czekam na peronie. Podjeżdża pociąg w kierunku Młocin. Ścisk jak na tureckim bazarze. Udaje mi się cudem wbić do środka. Nie mogę oddychać, z każdej strony napiera albo jakaś wielka torba z laptopem albo czyjaś noga. Pociąg rusza. Uff. Wysiadam na stacji Świętokrzyska, przechodzę do drugiej linii, a tu szok. Na peronie kilkanaście osób. Podjeżdża pociąg, dwa pierwsze wagony puste, w kolejnych niewielka garstka pasażerów. Zasiadam wygodnie i zastanawiam się skąd tak diametralna różnica.

Po otwarciu drugiej nitki w internecie zawrzało, że „paskudna”, „z czego tu się cieszyć, skoro taka opóźniona”, „kto w ogóle wymyślił te kolory”! Wszyscy mają coś do powiedzenia na ten temat. Czyżby ci esteci, którym nie przypadły do gustu kolory, wybierali nadal zatłoczone tramwaje? O wrażenia zapytaliśmy jednak tych, którzy drugą linią faktycznie jeżdżą:

Agata, mieszkanka Tarchomina:  Nie zgadzam się z określeniami, że nowa linia jest brzydka, nie wiem może ze mną jest coś nie tak, ale uważam że wejścia do metra jak i same perony są ładne i na mnie robią wrażenie. Ja mieszkam na Tarchominie a pracuję przy rondzie Daszyńskiego. Moja droga do pracy jak i do domu skróciła się o jakieś 20 min. Dla mnie to bardzo dużo.

Magda, mieszkanka Pragi: Mieszkam na Pradze Północ, a dzielnice, do których jeżdżę najczęściej to Centrum i Mokotów. Dla mnie druga linia metra to nie tylko ułatwienie, ale wręcz nowa jakość komunikacji po Warszawie. Dojazd w każde z miejsc zajmuje mi nawet połowę mniej czasu niż przedtem, nie muszę już jeździć do pracy zatłoczonym tramwajem czy stojącym w korkach autobusem. Z kilku źródeł słyszałam pewne opinie, że druga linia została zrobiona niesolidnie, że przejazd pod Wisłą nie jest bezpieczny – tego rzeczywiście się boję, szczególnie patrząc na kilka innych warszawskich inwestycji, pod którymi też ktoś się podpisał, a jednak zostały zrobione niesolidnie (np. zawalony ostatnio dach dworca wschodniego). Chciałabym mieć więc gwarancję, że jadąc metrem jestem bezpieczna. No a  jeśli chodzi o to, że w metrze jest pusto – to mi akurat nie przeszkadza.

Marcin, mieszkaniec Woli: Ja się bardzo cieszę drugą linią metra – moja dziewczyna mieszka na Pradze, więc mogę częściej do niej wpadać, nie tracąc cennego czasu w korkach czy zatłoczonych tramwajach.

Monika, mieszkanka Ursynowa: Teraz dojazd na Pragę, na którą jeżdżę kilka razy w tygodniu, to wręcz czysta przyjemność. Nie muszę przesiadać się na zatłoczonym Bankowym, który w godzinach szczytu zawsze wolę omijać szerokim łukiem. Jeśli chodzi o kolorystykę… no może to nie jest do końca moja estetyka, ale zamiast narzekać teraz po fakcie wolę cieszyć się dużymi udogodnieniami i czasem, który oszczędzam na dojazdach.

11134202_941717895860216_1213598043_n

Stolik przy Oknie – Cafe Spokojna

Choć Cafe Spokojna już od pewnego czasu gości na kulinarnej mapie Warszawy, ja trafiłam tam całkiem niedawno. Mogłoby się wydawać, patrząc na lokalizację kawiarni, że to daleko od wszystkiego i nikt tam nie dotrze. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po przejściu dość ponurą ul. Spokojną od strony ul. Okopowej, przy wyjątkowo paskudnej deszczowo-błotnistej aurze, jaka panowała tego dnia, trafiłam do miejsca niemal po brzegi wypełnionego ludźmi. Miłe zaskoczenie atmosferą, a co z jedzeniem?

20150124_152749

Wszyscy którzy mnie znają, wiedzą, że jestem ogromną miłośniczką serników i próbuję je wszędzie – nie mogło być i tu inaczej, kiedy w karcie zobaczyłam „sernik nowojorski”. Szybko nadeszło pierwsze małe rozczarowanie: chciałam zobaczyć, jak wygląda ciasto, niestety od kelnera dowiedziałam się, że takiej możliwości nie ma. No ale dobrze, rozentuzjazmowana postanowiłam brać tego kota w worku. Sernik, który dostałam na talerzu, szybko ostudził mój entuzjazm. Nie miało to nic wspólnego z sernikiem nowojorskim, który w założeniu ma być jedwabiście kremowy, delikatny, mocno wilgotny. Ja dostałam sporą porcję zbitego i twardego ciasta, w które trudno było wbić widelec. Całość ratowały zmiksowane truskawki. Gdybym miała możliwość zobaczyć ciasto wcześniej, udałoby się uniknąć tej przykrej niespodzianki, bo z pewnością wybrałabym z karty coś innego.

20150124_142430

Na tym jednak koniec rozczarowań w Cafe Spokojna. Kawa była smaczna. Pizza dobra, na cienkim chrupiącym cieście, a świeżo wyciskany sok z marchwi bardzo intensywny – pyszny! Atmosfera przyjemna – łatwo dało się zapomnieć o ponurej pogodzie na zewnątrz. Warto też wspomnieć, że ceny są tam całkiem przyzwoite (herbata – 7 zł, kawa – od 5 do 12 zł, dania główne – do maks. 30 zł). Chętnie więc jeszcze wrócę na Spokojną, wymazując z pamięci sernikową wpadkę.

20150124_141456

20150124_142420

 

20150124_141527

 

Cafe Spokojna, ul. Spokojna 15, godziny otwarcia: codziennie w godz. 12.00-22.00, strona internetowa: http://spokojna15.com, profil na Facebooku: https://www.facebook.com/spokojna15?fref=ts

 Tekst i zdjęcia: Magda Liwosz