Odsłonięty bruk na ul. Spokojnej

Odsłonięty bruk na ul. Spokojnej

Odsłonięty bruk na ul. Spokojnej

Właśnie rozpoczął się remont ulicy Spokojnej na Powązkach. Spod asfaltu wyłonił się bruk, co oczywiście nie dziwi, ale po cichu mieliśmy nadzieję, że może jakiś ślad przedwojennej nitki tramwajowej też się pokaże. Ale jednak nie, czego można było się w sumie spodziewać, bo na zdjęciach z 1945 roku też nic nie widać.
Bocznica tramwajowa na ul. Spokojnej prowadziła od Okopowej do Miejskich Zakładów Sanitarnych (dziś budynki ASP). Być może torowisko było położone bezpośrednio na bruku.
Jedynym jej śladem jest słup trakcyjny, który stoi przy cmentarnym murze (widać go na pierwszym zdjęciu po lewej stronie).
Warszawskie Rejony Separatystyczne – mapa

Warszawskie Rejony Separatystyczne – mapa

Warszawskie Rejony Separatystyczne – mapa

Jakiś czas temu na naszym facebookowym profilu poruszyliśmy temat warszawskich rejonów, których mieszkańcy nie do końca identyfikują się obszarem administracyjnym, do którego ich przydzielono. Takim mocnym przykładem jest np. Grochów, który bardzo podkreśla swoją odrębność od Pragi (Południe), gdzie zgodnie z oficjanym dzielnocowym podziałem się znajduje. Podobnie Saska Kępa. Albo Jelonki na Bemowie, lub podzielony na część śródmiejską i wolską Muranów.

Liczba komentarzy była zaskakująco duża, więc postanowiliśmy je spisać i nanieść na mapę, żeby zobaczyć jak się te głosy rozkładają geograficznie. I tak powstała mapa „Warszawskie rejony separatystyczne”. Wyszło z tego ciekawe zestawienie, którym, podobnie jak niegdyś z Warszawską Mapą Skojarzeń, postanowiliśmy się z Wami podzielić w formie graficznej. Poniżej możecie pobrać pliki, w tym format do druku.

Oczywiście traktujcie mapę z dystansem i przymrużeniem oka, bo nie są to przecież naukowe badania, choć może jakiś wstęp do nich, jeśli kogoś interesuje taki temat i chciałby go rozwinąć.

I chętnie wsłuchamy się w Wasze kolejne komentarze w tej kwestii, mapę możemy  aktualizować 🙂

Mapę można pobrać za darmo, ale będzie nam miło, jeśli postawisz nam kawę – o tutaj: https://buycoffee.to/oknonawarszawe

Kalendarz Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy z 1931 roku

Kalendarz Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy z 1931 roku

Kalendarz Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy z 1931 roku

Nowość w okiennej kolekcji – kalendarzyk Domu Towarowego Bracia Jabłkowscy z 1931 roku, kompletny, uzupełniony notatkami właścicielki (właściciela?). Podobny, ale z 1933 roku, znajduje się w zbiorach w Muzeum Warszawy.
Ten nasz prezentujemy Wam w całości, bo warto poczytać, jakie były trendy w marketingu tamtych czasów. W kalendarzyku znajdziecie też trasy tramwajów, plany widowni teatrów i inne cenne informacje.
Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków – z pewnością je widzieliście.

To pozostałość po systemie ostrzegaczy ulicznych, których na przełomie lat 50/60 zamontowano w Warszawie ok. 600 sztuk. Były to metalowe, czerwone skrzynki, z uchwytem podobnym do hamulca bezpieczeństwa w pociągach. Można było dzięki nim wezwać straż pożarną, milicję czy też ambulans.

Niektóre ostrzegacze montowane były na betonowych słupach, i tych słupów też kilka zostało do dziś, np. przy ogrodzeniu Wola Parku przy Górczewskiej (patrz zdjęcie) albo przy Marymonckiej róg Smoleńskiego.
Z kolei te montowane na elewacjach miały czasem lampę alarmową, powieszoną nieco wyżej. Ślad po takiej widać na zdjęciu z Mariensztatu (nad tablicą z numerem ulicy). Podobny artefakt znajdziecie przy poczcie na Ludnej.
Polecamy Wam tropienie tych śladów, bo sprawia to niesłychaną frajdę, a przy okazji robiąc zdjęcia ocalicie od zapomnienia ten zaawansowany system, który ostatecznie padł gdzieś w latach 80., na skutek dewastacji, braku bieżących napraw i – zapewne – rozwoju przewodowej sieci telefonicznej.
Dom. Żelazna 103

Dom. Żelazna 103

Dom. Żelazna 103

Żelazna 103, Warszawa. Fot. Jarek Zuzga

Niczym specjalnie nie wyróżniająca się kamienica, niewielka, skromnie dekorowana, przydałby się remont elewacji.
Na uboczu, niewidoczna z głównych ulic.

A to właśnie tu działał mózg całej olbrzymiej operacji wysłania setek tysięcy warszawskich Żydów do obozu zagłady w Treblince, latem 1942 roku. Stąd wydawano rozkazy, skutkiem których dzień w dzień z Umschlagplatzu wyjeżdżał pociąg z tysiącami upchniętych nieludzko w bydlęcych wagonach Żydów. Tu w piwnicach i na podwórku dokonywano egzekucji Żydów wyłapanych poza terenem getta.

Hermann Höfle osobiście z tego domu decydował o losach warszawskiego getta. Miał duże doświadczenie w eksterminacji, zaczynał już w czasie słynnej nocy kryształowej w Niemczech, w 1938 roku. Zanim znikł z Warszawy, zdążył jeszcze odeprzeć atak bojowników żydowskich, którzy chcieli uwolnić z aresztu więźniów, podczas powstania w getcie, w kwietniu 1943 r.

Żelazna 103.

Dziś to zwykła kamienica mieszkalna. Wejście przez bramę na podwórze, gdzie dokonowyano egzekucji, jest zamurowane. O ponurej historii przypomina tablica na elewacji.

Ballada o wolskim murze – opowiadanie

Ballada o wolskim murze – opowiadanie

Ballada o wolskim murze – opowiadanie

Nasze podwórko dzielił mur. Tamta część była większa, za to u nas rosło drzewo, okazały kasztanowiec. Dzięki niemu łatwo było wspiąć się na murek, żeby z góry popatrzeć na świat albo podejrzeć, co się dzieje u sąsiadów. Po drzewie wchodził też na górę nasz podwórkowy kocur, diabelsko czarny, z nadszarpniętym uchem, wołaliśmy go Czort. Przesiadywał tam całymi dniami, spoglądając na nas z wyższością. 

Gdy graliśmy w piłkę, na murek wspinał się z trudem gruby Antoś, i stamtąd jednocześnie sędziował i komentował spotkanie. Nasz stróż, pan Edzio, na wyraźną prośbę rodziców, zabraniał nam wchodzić na mur. “Jeszcze raz złapię, to nogi z d.. powyrywam!” – krzyczał, a echo niosło się po ostatnie piętro kamienicy. Miał trochę racji, wszyscy pamiętali historię nieszczęsnego Władzia spod trójki, który popisując się przed Halinką, biegał wzdłuż muru po jego zwieńczeniu, dopóki nie spadł i nie rozbił sobie głowy. Potem trzy tygodnie z domu nie wychodził. Oczywiście ta historia nie powstrzymała nas przed dalszymi zabawami na murze, co powodowało kolejne kontuzje, choć na ogół już nie tak groźne. 

Największą atrakcją i zarazem wyzwaniem było przejść na drugie podwórko, tak, żeby nie zauważył tego ani nasz, ani tamtejszy stróż (który krzyczał równie głośno). A potem wrócić ulicą, przez otwarte za dnia bramy, uciekając spod czujnych oczu sklepikarzy, którzy stojąc w drzwiach swoich przybytków pilnowali, żebyśmy im po drodze czegoś z kramu nie zwędzili. 

Miał też mur swoje sekrety. Kiedyś wykruszyła się zaprawa przy jednej z cegieł, czemu pomógł nieco nożyk wspomnianego już Władzia (mieć własny nożyk w tamtych czasach to było coś). I jak się ta zaprawa wykruszyła, to i cegłę szło wyjąc, co też uczyniliśmy. Potem młotkiem i dłutem podkradzionym z komórki pana Edzia tak ją ukruszyliśmy, że zostało tylko lico, którym zasłanialiśmy wyrwę w murze. Tym samym zyskaliśmy skrytkę, o której dorośli nic nie wiedzieli. Chowaliśmy w niej różne skarby, np. kolorowe etykietki od butelek po piwie, albo liściki, w których informowaliśmy się nawzajem o datach naszych potajemnych spotkań w piwnicy. Raz jak szedłem z ojcem na wyrwanie zęba, zostawiłem tam kolegom list pożegnalny, byłem bowiem pewny, że żywy już nie wrócę. 

Zimą zwieńczenie muru przykrywało się grubą śnieżną kołdrą. Kocur Czort przenosił się wtedy do piwnicy, do kotłowni, gdzie miał stary fotel, na którym wylegiwał się w oczekiwaniu cieplejszych dni. Czasem rzucaliśmy na ślepo śnieżkami na to drugie podwórko, co kończyło się różnie – albo tamtejsze dzieci podejmowały walkę, albo ktoś dorosły się wściekał, rzucając w naszą stronę bynajmniej nie śnieg, lecz przekleństwa. Dzieciaki z sąsiedztwa też lubiły bawić się przy (albo na) murze, choć nie mieli u siebie drzewa i było im trudniej wejść na szczyt.

Lubiliśmy nasz mur. Był dla nas jak plac zabaw, albo jak stary dobry kumpel. Był azylem, który nas chronił i absorbował jednocześnie. Dzielił podwórko, ale nas integrował. Inspirował. Wymyśliliśmy przy nim  (pod nim, na nim) mnóstwo zabaw. Wchłaniał nasz pot, łzy, a nierzadko nawet i krew. 

A potem wybuchła wojna, i wszystko się zmieniło. Rzadziej bawiliśmy się przy murku, rodzice nie puszczali nas tak często na dwór bez opieki. Któregoś dnia pod murem stanął wóz konny, a jacyś mężczyźni zaczęli znosić do niego meble z mieszkania naszego kolegi Arona. On sam siedział smutny na szczycie sterty toreb, walizek i mebli, i poinformował nas, że wyprowadzają się całą rodziną do innej dzielnicy. Tylko na jakiś czas, i potem mają wrócić. Ale nie wrócili. Po latach dowiedziałem się, że pojechali do getta, a potem zagazowano ich wszystkich w oświęcimskim obozie. 

Gdy wybuchło powstanie, jak większość mieszkańców naszej kamienicy schowaliśmy się w piwnicy i stamtąd nasłuchiwaliśmy eksplozji “krów” – ciężkich pocisków, którymi Niemcy ostrzeliwali Warszawę. Było zimno, ciemno, wilgotno i nie mieliśmy za bardzo co jeść. Baliśmy się. Od czasu do czasu ktoś wychodził na zewnątrz po wodę i jedzenie. Zawsze był strach, czy wróci. Piwnica była częścią powstańczego szlaku, w ścianie wykuto przejście z sąsiedniego domu, żołnierze rozebrali też fragment naszego muru. Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w ciemnościach, chyba kilka dni, ale w końcu wyszliśmy z piwnicy. W naszym domu płonęło poddasze, dużo gorzej wyglądała sąsiednia kamienica, której frontowa oficyna legła całkowicie w gruzach. Po podwórzu kręcili się, coś wykrzykując, niemieccy żołnierze. Podbiegłem ukradkiem do muru, do naszej skrytki, w której nadal leżały białe błyszczące kamyczki, przywiezione onegdaj przez Halinkę z wycieczki nad morze. Chwyciłem je w garść i upchnąłem głęboko w kieszeń. Jeden z nich mam do dziś.

Niemcy ustawili nas pod murem (naszym murem!), po czym wyprowadzili na ulicę i – w końcu, po długim marszu – trafiliśmy gdzieś za miasto. Po drodze dołączały kolejne grupy z wypalonych sąsiednich kamienic i podwórek. Pamiętam, że na nasz widok jakiś niemiecki oficer krzyknął coś, czego wtedy nie zrozumiałem, ale mama wytłumaczyła mi później, że zdziwiony zawołał: “to tyle was jeszcze ocalało w tych gruzach?”.

Opuściliśmy Warszawę, nasze kochane miasto. Przez jakiś czas mieszaliśmy w szopie u dalekich krewnych mamy, gdzieś w okolicy Milanówka, ale mama w końcu powiedziała, że czas wracać.

I wróciliśmy. Naszego miasta, naszej okolicy, nie można było już rozpoznać. Wokół było pełno gruzu, dymu i lejów po bombach. Nasz dom wprawdzie stał, ale samotnie, przylegające do niego z obu stron kamienice już nie istniały. Ocalał za to mur, choć był jakiś taki inny, obcy, groźny. A może to my byliśmy już inni?  Pamiętam, że stała pod nim para butów, równo, obok siebie, jakby ktoś za chwilę miał po nią wrócić. 

Potem, stopniowo, wracali niektórzy lokatorzy kamienicy. Pojawili się też jacyś nowi, zajęli m.in, mieszkanie po rodzinie Arona. Kot Czort przepadł, nigdy już potem go nie widziałem.

Dziś, poza mną, nie żyje już nikt, kto dzieciństwo spędził przy podwórkowym murze koło kamienicy na warszawskiej Woli. Tylko ja mogę o nim opowiedzieć, ale czy kogoś to obchodzi? To tylko trochę cegieł, które dziś niczemu nie służą, a nawet przeszkadzają, bo – jak słyszałem – grożą zawaleniem. Dziurę po powstańczym szlaku zamurowano i chyba tylko ja jeden wiem, jaką pełniła funkcję. Mur sczerniał, zarósł bluszczem, i faktycznie sporo się przechylił. Nie mogę sobie przypomnieć, w którym miejscu była nasza skrytka, być może ją też zaszpachlowano. Nie ma też naszego kasztanowca, częściowo spalony w powstaniu konał powoli przez kilka lat, aż został ostatecznie wycięty. Kamienicy z sąsiedniego podwórka nie odbudowano, jest tam teraz dziki parking, a dalej stoją bloki. No i nie ma dzieci, to znaczy nie bawią się przy murze, jak żeśmy to kiedyś czynili. Pewnie mają ciekawsze zajęcia. 

Tekst i zdjęcie: Jarek Zuzga
* opowiadanie jest fikcją literacką, choć może nie w całości…