utworzone przez Jarek Zuzga | gru 21, 2016 | Artykuł, Fotografia, najpopularniejsze
10 warszawskich blogów, które nas inspirują
Blogów o Warszawie jest bardzo dużo, i ciągle powstają nowe. Ale – jak zauważyliśmy przez 5 lat naszego istnienia – sporo z nich pojawia się i szybko znika. A szkoda, bo często są to ciekawe projekty. My z zainteresowaniem przyglądamy się temu fragmentowi internetu, i mamy swoje ulubione – głównie fotoblogi. Poniżej publikujemy listę dziesięcu z nich, które nas inspirują i do których chętnie wracamy. Jeśli ich nie znacie, to poznajcie – warto!
PS. Uwzględniliśmy tylko prywatne blogi, prowadzone przez pasjonatów Warszawy (czyli nie braliśmy pod uwagę komercyjnych mediów). Kolejność losowa.
1. Duchy Warszawy
Blog oraz profil na Facebooku – dobrej jakości, intrygujące i tajemnicze zdjęcia z różnych zakamarków miasta. Autorka prowadzi też fotospacery po Warszawie. Lubimy za klimat.
2. Syreni Gród
Minimalistyczny fotoblog ze zdjęciami pokazującymi wycinki Warszawy. Funkcjonuje również na facebooku i flickrze.
3. Pańska Skórka
Autorki i autorzy bloga i profilu na facebooku swoje wpisy klasyfikują wg kategorii #elegancko i #frajersko. Ciekawa zawartość, dające do myślenia opinie.
4. Penetratorzy
Blog ze zdjęciami (i ciekawymi komentarzami) przedstawiającymi najbardziej ukryte i niedostępne zakamarki miasta. Kanały, dachy, opuszczone miejsca, czyli jednym słowem „urbex”.
5. Warszawskie klatki i schody
Profil na Facebooku prezentujący właśnie to, co w tytule: warszawskie klatki schodowe. Dużo bardzo ciekawych zdjęć.
6. Warszawskie Mozaiki
Blog i profil na facebooku – często aktualizowany fotoblog, dużo ciekawych zdjęć zawsze opatrzonych warsawianistycznym komentarzem.
7. Warszavka i Lavinka
Autorka tego bloga ma talent do zauważania ciekawostek, które na co dzień nie rzucają się w oczy, często też odwiedza trudno dostępne miejsca.
8. Warszawskie Posadzki
Profil na facebooku pokazujący ceramiczne posadzki z warszawskich klatek schodowych, lokali usługowych i mieszkań. Szacunek za konsekwencje w działaniu!
9. Warszawska Identyfikacja
Twórcy tego tematycznego bloga zajmują się lokalizowaniem miejsc uwiecznionych na starych zdjęciach Warszawy. Dzięki nim dużo zagadkowych fotografii zostało poprawnie opisanych. Warto zajrzeć też na ich profil na facebooku.
10. Ulicami Warszawy
Bardzo ciekawy blog i profil na facebooku, zdjęcia opatrzone dłuższymi komentarzami z nutką sentymentu.
utworzone przez Jarek Zuzga | paź 25, 2016 | Fotografia, Fotospacer, najpopularniejsze, Wycieczki
Zapomniany poligon w środku lasu
Poligon przy Wojskowej Akademii Technicznej, obok tzw. „Małpiego gaju”, jest znany i często odwiedzany. Ale w okolicy jest jeszcze jeden, bardziej ukryty i mniej popularny, a dużo ciekawszy powojskowy, opuszczony teren. Znaleźć go można wędrując przez rezerwat „Łosiowe błota”, ulicą płk. Kazimierza Leskiego, od ulicy Radiowej w kierunku zachodnim, przecinając tory „Warszawskiej Magistrali Hutniczej”. W ulicę Leskiego można wjechać autem i zaparkować na poboczu, a jeśli wybieracie się autobusem, to tuż obok jest kraniec autobusowy Fort Radiowo 01, do którego dojeżdża linia 320 z Bemowa.
Wycieczkę piechotą (lub rowerem) rozpoczynamy właśnie ze skrzyżowania ulic Leskiego i Radiowej. Możemy iść szlakiem turystycznym aż do torów kolejowych, albo wzdłuż ulicy Leskiego. W pierwszej opcji, po osiągnięciu torów kolejowych kierujemy się wzdłuż nich na południe, aż ponownie dojdziemy do ulicy Leskiego (uważajcie, bo linia kolejowa jest czynna, pociąg jeździ tędy w dni powszednie dwa razy dziennie, na szczęście bardzo powoli). Przy skrzyżowaniu torów z ulicą kierujemy się na zachód, leśną drogą, wprost na poligon (a właściwie teren 4 batalionu radiotechnicznego JW 2471, jak się dowiedziałem później od Czytelników).
Poniżej na mapie zaznaczona jest jego lokalizacja:
Sama ta droga jest ciekawa, bo wzdłuż niej mijamy resztki starej ścieżki zdrowia. Niektóre jej elementy jeszcze nadają się do użycia, ale, generalnie, lepiej uważać. O tej porze roku wokół pełno grzybów.
Ścieżką dochodzimy do dawnej bramy prowadzącej na poligon. Dziś zostały po niej tylko powalone słupy i fragment podwójnego ogrodzenia z drutu kolczastego. Przekraczamy bramę, jednocześnie wychodząc z lasu na polanę. Jesteśmy na miejscu.
Przed nami roztacza się teren pagórkowaty, choć jak podejdziemy bliżej, to okaże się, że część wzniesień to bunkry przysypane ziemią. Prawie do każdego da się wejść. W środku jak to w opuszczonych obiektach – trochę śmieci, trochę śladów po ogniskach, ale da się chodzić.
Polecamy objeść cały teren. Znajdziemy tu m.in. podziemne garaże, „zamkową” basztę i różne dziwne porzucone obiekty, które wojsku służyły pewnie za magazyny (patrz: galeria poniżej). Teren wydaje się idealny do zabawy w paintball. Jest też niezłym plenerem fotograficznym.
Nie ma tu dużo spacerowiczów – raczej pojedynczy rowerzyści, ew. zbieracze złomu, którzy próbują wyciąć to, co jeszcze nie zostało wycięte. Wokół całego terenu prowadzi droga z płyt betonowych, czasem wjeżdża ona na pagórki – fajna trasa rowerowa.
Zachęcamy, żeby odwiedzić to miejsce, w jesiennych kolorach wygląda naprawdę ładnie. Dla zachęty – kilka zdjęć:
utworzone przez Jarek Zuzga | sty 10, 2016 | Artykuł, Historia, najpopularniejsze
Wiadoma rzecz – stolica. Czyli Warszawa. Każde dziecko wie. Ale prawo do używania nazwy „miasto stołeczne” ma jeszcze kilka innych polskich grodów. Przygotowaliśmy dla Was krótki przegląd miast, o których można mówić, że są naszymi „stołecznymi braćmi”:
Stołeczne Królewskie Miasto Gniezno – tak brzmi współczesna pełna nazwa pierwszej stolicy Polski (no dobra, są głosy, że to Poznań był pierwszy, ale trudno to określić, bo w tamtych czasach stolicą była po prostu siedziba księcia/króla, a ten bez przerwy się przemieszczał). W każdym razie – w Gnieźnie urzędował w X wieku książę Mieszko I, a ślady wybudowanej przez niego bazyliki do dziś można zobaczyć w podziemiach archikatedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny na Wzgórzu Lecha. Z ciekawostek: gnieźnieńskie motywy zdobią banknoty 10 i 20 zł, a ul. Warszawska prowadziła niegdyś do Targu Świńskiego.

Katedra w Gnieźnie. Fot. Diego Delso. Licencja CC BY-SA 4.0 na podstawie Wikimedia Commons
Stołeczne Miasto Poznań – najprawdopodobniej właśnie w stolicy Wielkopolski odbył się chrzest Mieszka I. Owo piękne miasto pełniło funkcje stolicy do 1039 roku, kiedy to książę czeski Brzetysław I najechał okolicę paląc ją i plądrując (kto by się tego spodziewał po Czechach?!). Funkcje stołeczne jeszcze raz powróciły do Poznania w 1290 roku, kiedy król Polski Przemysł II wybrał to miasto na swoją siedzibę. Ciekawostka: w Poznaniu znajduje się Osiedle Warszawskie, powstałe w 1927 roku, którego architektura inspirowana była warszawskim Żoliborzem Oficerskim.

Poznań, fot. Jarek Zuzga
Stołeczne Królewskie Miasto Kraków – najpiękniejsze miasto w Polsce było stolicą długo i kilkakrotnie. Najpierw, po wspomnianym wyżej czeskim najeździe na Wielkopolskę, król Kazimierz Odnowiciel zdecydował się na przeprowadzkę – właśnie do grodu Kraka. Stołeczną funkcję miasto pełniło stosunkowo krótko – przez 40 lat, czyli do momentu, gdy Bolesław II Śmiały prysnął na Węgry. Potem, w 1138 roku, gdy nastąpiło rozbicie dzielnicowe Polski, Kraków stał się siedzibą tzw. księcia-seniora, który miał – przynajmniej teoretycznie – zwierzchnictwo nad pozostałymi dzielnicami. Gród znowu był stolicą, aż do 1290 roku, gdy rozpoczął się krótki – sześcioletni – epizod poznański, zakończony tragiczną śmiercią króla Przemysła II. Okazję tę wykorzystał czeski książę Wacław, który w 1300 roku koronował się na króla Polski, a za stolicę wybrał – a jakże – Kraków. Wtedy też stołeczność pozostała przy mieście na dłużej, i w sumie tak naprawdę nie wiadomo do kiedy, bo przenosiny stolicy do Warszawy pod koniec XVI wieku były rozłożone w czasie. Ciekawostka: można powiedzieć, że Kraków stolicą był dużo dłużej, niż do 1611 roku, bo tak naprawdę pierwszym dokumentem potwierdzającym, że to Warszawa jest stolicą Polski, była konstytucja z… 1952 roku. Ale dla jasności trzeba dodać, że poprzednie konstytucje po prostu nie poruszały tego tematu.
![By Jakub Hałun (Own work) [CC BY-SA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons](https://oknonawarszawe.pl/blog/wp-content/uploads/2016/01/20110930_Krakow_Wawel_0412.jpg)
Kraków, Wawel. Fot. Jakub Hałun (Own work) [CC BY-SA 3.0], via Wikimedia Commons
Stołeczne Książęce Miasto Płock – to niewielkie, ale piękne miasto było stolicą Polski w latach 1079–1138, czyli w okresie między ucieczką Bolesława II Śmiałego na Węgry, a zapoczątkowanym przez Krzywoustego rozbiciem dzielnicowym kraju. Potem stało się siedzibą książąt mazowieckich. Ciekawostka: jedym z ważniejszych punktów w Płocku jest plac Obrońców Warszawy, na którym – podobnie jak na warszawskim placu Saskim (Piłsudskiego) – stała kiedyś carska cerkiew, rozebrana – jak u nas – zaraz po odzyskaniu niepodległości.

Płock, Wzgórze Tumskie. Fot. Maciek 86, licencja GFDL na podstawie Wikimedia Commons – link.
Powyższe zestawienie, które uzupełnia oczywiście Warszawa, można jeszcze rozszerzyć o kilka innych miast, które – choć stolicami Polski formalnie nie były – były nimi w praktyce. Do tego grona zaliczyć trzeba np. Łódź (która po 1945 roku, ze względu na znaczne zniszczenie Warszawy, pełniła funkcje stołeczne, aż do momentu, gdy sam Stalin zdecydował, że jednak stolica pozostanie w Warszawie). Wcześniej, w 1944 roku, gdy Armia Czerwona szła na Berlin, na kilka miesięcy nieoficjalną stolicą Polski stał się Lublin, a na chwilę nawet Chełm (bo tam powstał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego). Niektórzy historycy uważają też, że stolicą był wielkopolski Giecz, z którego wywodzi się ród Piastów (w takim wypadku byłaby to starsza stolica, niż Gniezno i Poznań). Jednak ze wspomnianych wcześniej powodów trudno mówić o stołeczności w czasach, gdy książęcy dwór co i rusz zmieniał siedzibę. Ciekawostką jest też to, że tytuł stołeczny przysługuje również miastu Lwów, choć ten nigdy nie był stolicą Polski, jedynie Królestwa Galicji i Lodomerii, czyli fragmentu Austro-Węgierskiego zaboru.
Tekst: Jarek Zuzga
utworzone przez Jarek Zuzga | kw. 15, 2015 | Artykuł, Informacja, najpopularniejsze, Rozmowa
Macie czasem tak, że odkrywacie jakiegoś wykonawcę, słuchacie jego płyty i nie dowierzacie? Wasze zmysły nie ogarniają tego, co słyszą, bo jest to tak dobre? Najpierw uderza was warstwa muzyczna, podkłady, a potem, po pierwszym szoku, zaczynacie wsłuchiwać się w słowa i brakuje ich wam, by opisać, jak dobre jest to, co słyszycie?
A potem przez kolejnych kilka tygodni katujecie tę jedną płytę, rano, kiedy jedziecie do pracy, w pracy, jeśli jest chwila, w drodze: z pracy, na spotkanie ze znajomymi, na basen, na spacerze i czekacie tylko, żeby znów jej posłuchać. I wasza ekscytacja nie słabnie z każdym odsłuchaniem, o nieee, jest wręcz odwrotnie, ona rośnie, bo każdy kolejny odsłuch odkrywa przed wami jakiś genialny bas, efekt albo grę słów. I z radością stwierdzacie, że jeszcze może was coś zachwycić, a radość jest tym większa, że to polski artysta, młody artysta, który skoro tak zaczyna, to co będzie dalej?
„Trójkąt warszawski jest najprościej rzecz ujmując fabularną rap płytą. Opowiada o trzech bohaterach krążących po mieście szukając się nawzajem, uciekając od siebie.” Czytamy na stronie projektu, za którym stoi młody artysta, ukrywający się pod ksywką Taco Hemingway.
Płytę można pobrać tu: http://tacohemingway.com/

(materiały prasowe Taco Hemingway)
Trójkąt warszawski znajdował się między Kamieniołomami, Bistro a Przekąskami Zakąskami. Drogę do domu zgubiła tam niejedna osoba. Między wódką a piwem, między dniem a nocą. Pewnie każdemu z nas kiedyś zdarzyło się zgubić w Warszawie i każdy z nas miał swój trójkąt, który wciągał jak ten bermudzki. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, ta płyta to dużo więcej niż zapis weekendowego, stołecznego melanżu.
Z Taco Hemingwayem, a właściwie Filipem Szcześniakiem spotykam się w kawiarni kina Muranów. Słowa kluczowe naszej rozmowy to: Warszawa, wpi…l, złamane serca, alkohol, PKF, Kamieniołomy.
Wsiadamy do taksówki i dokąd jedziemy? Dokąd młodych wozi się?
Ostatnio czuję się poza obiegiem. Nawet pisząc niektóre fragmenty tekstów, musiałem dopytywać się młodszego znajomego. Dokąd bym teraz pojechał? Dużo moich znajomych przesiaduje na Kredytowej. Tam jest w miarę miło, zwłaszcza w ciągu lata.
Kogo byśmy tam spotkali?
Młodzież, która zazwyczaj studiuje dziwne rzeczy, ludzi, którzy się nudzą. Ja skończyłem już studia, ale pamiętam na I i II roku, ten czar nowo odkrywanego miasta, kiedy zaczyna się mieszkać samemu. To są ludzie, którzy przesiadują tam z nudów, ale mam nadzieję dobrze się bawią i życzę im wszystkiego dobrego.
O czym się rozmawia?
Zależy obok kogo staniemy. W moim towarzystwie dużo się teraz gada o umowach o pracę, na które wszyscy polują. Na pewno rozmawia się o miłościach, o złamanych sercach. Panuje przeświadczenie, że na takich melanżach dużo się krzyczy o niczym, ale ja jestem innego zdania. Sądzę, że każda rozmowa jest istotna, nawet jeżeli jest o niczym, nawet jeżeli ma to być tylko zajęcie czasu sobie i innej osobie, to i tak jest to miłe.
A może jest tak, że po kilku głębszych te rozmowy są prawdziwsze?
Bardzo możliwe, ale pytanie, czy nie są czasem za prawdziwe? Po alkoholu i innych używkach zdarza się ludziom mówić rzeczy, których nie powiedzieliby na co dzień. W niedzielę rano to nie jest już to samo miasto, co w sobotę wieczorem.
Przyjmijmy, że jest sobota wieczór, co nam zaserwują w barze?
Model wszechobecny w całej Polsce to: 4 zł za alkohol i 8 zł za cokolwiek do jedzenia. Mnie się to strasznie szybko znudziło. Dziwny jest ten nawrót na rzeczy polskie, do potraw, których współczesne pokolenie nie zna, jak jedzenie w galarecie. W Przekąskach była świetna biała kiełbasa, ale niczego innego nie byłem tam w stanie zjeść. Warszawa to jednak przede wszystkim wyjście z lokalu i szukanie kebaba, to jest paskudny nawyk tego miasta.
A Plan B? To też paskudny nawyk tego miasta?
Plan B jest bardzo ważnym miejscem na mapie Warszawy. Mimo że jest zupełnie nieszczególne, nie ma tam nic ciekawego, oprócz gigantycznej palarni w środku. Sądzę, że jest kluczowym miejscem dla pewnej grupy ludzi w stolicy. Ja nie jestem jego fanem, źle się czuję na placu Zbawiciela, ten tłok, to co się czasem dzieje pod Planem, sprawia, że czuję się tam klaustrofobicznie.
A gdzie mieści się „Trójkąt warszawski”?
„Trójkąt warszawski” to jest pierwsza piosenka, którą napisałem na tę płytę. Jeszcze parę lat temu, jak działały: Bistro, Zakąski i Kamieniołomy. Z takiego wieczornego snucia się pamiętam właśnie chodzenie pomiędzy tymi trzema miejscami. Tam dużo się działo, każde z tych miejsc miało inny charakter. W Kamieniołomach nie piło się wódki, bo była droga, do Bistro chodziło się na sam koniec, napić się piwa. To było takie wieczne chodzenie w tym trójkącie, bo, a to był jakiś znajomy, którego trzeba było przyprowadzić, a to znów spotkało się kogoś, gdzieś w drodze. Można się było zagubić, jak w trójkącie bermudzkim.

Taco Hemingway (fot. Jonasz Tołopiło)
W Warszawie trzeba być atletą?
To takie odwołanie do wszelkich bójek i bitek, oczywiście poalkoholowych, w których zdarzało mi się być uczestnikiem, ale zazwyczaj w roli dostającego wpi…l niż go eksportującego. Ten tekst („w Warszawie trzeba być atletą to przede wszystkim” przyp. I.K.) pada w kontekście Subawaya na Świętokrzyskiej, które jest wyjątkowym skupiskiem wpi…lu. To jest niesamowite co tam się dzieje. Jest czynne 24 godziny na dobę, są tam ciepłe kanapki, masa mięsa, i to coś budzi w ludziach. To plus alkohol, plus Mazowiecka, która jest tuż obok, która skupia konkretną klientelę. Kiedyś tam dostaliśmy z kolegą okrutny wpi…l, naprawdę okrutny, w samym lokalu. Wpi…l jest symptomatyczny dla Warszawy, ale też ok, to się dzieje na całym świecie.
Warszawa jest smutnym miastem?
Myślę, że to ta Warszawa nocna, rano wszystko wraca do normy. To płyta jest o rozczarowaniu. Nie sądzę jednak, że Warszawa jest smutniejsza niż inne miasta. Ludzie lubią mówić, że w Warszawie ludzie się spieszą albo w Warszawie dzieje się to i tamto, ja nie sądzę, że to miasto się jakoś strasznie różni. Po prostu tego nie wiem, dlatego staram się takich sądów nie wydawać. Nie żyłem nigdy w Poznaniu, więc nie wiem czy jest różnica. Smutna Warszawa chyba nie jest, wieczorami bywa, ale to zależy w jakiej się jest sytuacji. Są przecież ludzie, którzy są zaj…e weseli również.
Masz swoje ulubione miejsca w Warszawie?
Powiśle i Wisła. Zwłaszcza jak można siedzieć na tych kamiennych schodach. Muranów, jest spokojny i to lubię. Bardzo lubię „Paranę”. Nie mam jednak chyba czegoś takiego, że oddycham jakimś miejscem. Wszędzie się czuję w miarę ok. Chyba łatwiej mi powiedzieć o miejscach, których nie lubię.
Jakich?
Męczy mnie Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, pewnie dlatego, że tam mieszkałem. Tam jest codziennie jakieś wydarzenie, jakieś maratony, turyści, to jest męczące. O!, ale bardzo lubię plac Konstytucji, tam nie ma nic do roboty, ale lubię tam po prostu stać i być. Choć strasznie wkurzają mnie te reklamy wielkoformatowe. Powiśle, w okolicach Szwoleżerów, też lubię, ale tam nie ma gdzie iść, kawę można wypić tylko ze stacji benzynowej.
No na Agrykoli jest „Źródełko”…
Tak, ale to nie to, tam zbiera się starsza, specyficzna klientela. To mnie boli w Polsce, jak się wraca z wakacji we Włoszech czy Hiszpanii, zawsze się mówi o tych wesołych staruszkach, którzy siedzą przed kawiarniami i piją podwójne espresso, cały dzień tam przesiadują. To jest bardzo miły widok, człowiek widzi wtedy swoją starość, ze znajomymi, przyjaciółmi, a w Polsce nie ma tego nawyku wychodzenia, to ma swoje powody oczywiście. O! dlatego strasznie lubię „Amatorską”, tam się spotykają starsze osoby. Ciekawa jest rewitalizacja barów mlecznych, miło by było, gdyby te wszystkie kawiarnie też dostały drugą młodość. Ale póki co ludzie są chyba zainteresowani tanim jedzeniem, a tanią kawą jeszcze nie.
Nostalgię czuć też na płycie. Skąd pochodzą przerywniki między utworami?
Wszystkie pochodzą z PKF. Bardzo dużo ich oglądam od paru lat. Staram się nie być zbyt nostalgiczny, bo to jest trucizna. Mój ulubiony fragment to ten, w którym wypowiada się Czesław Śliwa. To jest facet, który przed piosenką Trójkąt… mówi o lokalach. Udawał konsula austriackiego, jest jednym z najsłynniejszych peerelowskich oszustów. Zresztą na podstawie jego historii powstał film fabularny „Konsul”.
A kto odpowiadał za podkłady?
Mój przyjaciel, Maciej Ruszecki, który skończył prawo i mam zawsze wrażenie, że on to robi od niechcenia, ale też zawsze jestem zachwycony. Zrobił 4-5 piosenek, ale jest odpowiedzialny za warstwę muzyczną całości. Miksował wokale, dbał o warstwę dźwiękowa.
Będzie kolejna płyta?
Myślę, że tak. Ten projekt powstawał 3 lata.
To czuć, bo mówisz na płycie o miejscach, których już nie ma.
No właśnie pojawiały się zarzuty, że w jednym kawałku są Kamieniołomy i miejsca na Kredytowej. Założenie jest takie, że refreny są wspomnieniowe. Podmiot liryczny przypomina sobie stare lokale. Najbardziej mnie wkurzyło zamknięcie McDonalda na Świętokrzyskiej. Wspominałaś o tym tekście, że w Warszawie trzeba być atletą. Pierwotnie ten tekst brzmiał „dostać w pysk pod Makiem na Świętokrzyskiej, w Warszawie trzeba być bydlakiem to przede wszystkim”. Makiem-bydlakiem to się rymowało. A to jest tekst, o tym jak moi koledzy dostali straszny wpi…l pod McDonaldem, przy którym był taki dziwny klub, do którego się schodziło pod ziemię.
Underground…
Tak, tam się dziwni ludzie kręcili i tam moi koledzy dostali w mordę. Rozbiegli się po całym mieście i potem szukali się całą noc. McDonald został zamknięty a jako że to już była fabuła ze zwrotki, nie z refrenu, to musiałem mieć lokal, który istnieje. Całe szczęście ten Subway też mi pasował, bo tam też dostałem w mordę. Miasto, które się stale zmienia jest upierdliwe jeśli chodzi o pisanie.
A jaki jest temat płyty?
Złamane serca. Każdy w kimś. Ktoś w Tobie, Ty w kimś i tak się to kręci i kręci.
Każdy jest odrzucany.
Tak, każdy jest odrzucany i każdy odrzuca. Każdy importuje i eksportuje uczucia. Płyta jest o tym. Nie chciałem, żeby to była płyta o melanżu chociaż trochę tak wyszło.
Rozmawiała: Iza Kieszek
Taco Hemingway zagra koncert 24 kwietnia w klubokawiarni Towarzyska.
utworzone przez Jarek Zuzga | mar 11, 2015 | Artykuł, Fotografia, Historia, najpopularniejsze, Ogólne
U kogo ubierała się kiedyś stolica? Czy wolno było nosić sztuczne kwiaty do pracy? Dlaczego wypadało chodzić co tydzień do fryzjera? – o przedwojennej modzie Warszawy rozmawiamy z Zuzanną Żubką-Chmielewską i Joanną Mruk.

Na zdjęciach przedwojennej stolicy widzimy elegancko ubranych warszawiaków. Czy rzeczywiście całe miasto zakładało na co dzień rękawiczki i kapelusze?
Warszawa była przed wojną bardzo eleganckim miastem. Właściwie trudno byłoby znaleźć na ulicy kobietę bez kapelusza. Nawet w czasie okupacji starsze wiekiem panie starały się zakrywać głowę, chociażby chustką. Tylko młode dziewczyny decydowały się na chodzenie z odkrytymi włosami. Kapelusze towarzyszyły kobietom od dziesięcioleci i były elementem stroju, który najszybciej zmieniał się pod wpływem mody. Zamawiano je u modystki lub kupowano gotowe modele, jednocześnie wiele kobiet umiało samodzielnie nakrycia przerobić i odświeżyć. Równie niezbędnym dodatkiem były także rękawiczki i torebki. Strój oczywiście musiał być zawsze czysty i wyprasowany. Wyjątkową uwagę przywiązywano także do wyglądu obuwia – musiało być wypastowane, bez cienia brudu.
Co było wtedy modne?
Trudno opisać w kilku słowach modę międzywojenną. Zmieniała się ona właściwie z sezonu na sezon, co łatwo można zauważyć w ówczesnych magazynach dla pań. W przeciągu dwudziestu lat damska suknia wyraźnie się skracała lub wydłużała, różnicował się kształt rękawów, nakryć głowy, zmieniały się fryzury. Tuż po pierwszej wojnie światowej kobiece stroje sięgają do połowy łydki, są dość luźne, z obniżonym stanem. W połowie lat dwudziestych spódnica skraca się do kolan, włosy powinny dochodzić do linii ucha, a mały kapelusz – „kask” – ciasno leży na głowie, ledwo odsłaniając oczy. Modna pani to „chłopczyca”.
W latach trzydziestych powraca bardziej kobieca linia. Suknie i spódnice dzienne sięgają do połowy łydki, a wieczorowe i balowe do ziemi. Pełniejsze niż w poprzedniej dekadzie kształty podkreślają kreacje krojone ze skosu i dopasowane kostiumy. Mile widziane są też wzory kwiatowe i falbanki. Nieduży kapelusik już nie zakrywa całej głowy, tylko uroczo ją zdobi, jest figlarnie przekrzywiony na bok. Włosy są dłuższe, najlepiej ułożone w fale. W przededniu wojny dolna linia damskiego stroju znów wraca w okolice kolan, a charakterystycznym elementem stają poszerzane, watowane ramiona. Głowę zdobią wymyślne kapelusze i spiętrzone nad czołem loki.
Warto zauważyć, że przy takiej dynamice zmian, właściwie niemożliwe było noszenie przez 10-15 lat tego samego stroju. Dziś nie mielibyśmy z tym problemu. Obecnie obowiązuje tak wiele fasonów i długości, że niemodny ubiór nie rzuca się tak w oczy. Kapeluszy raczej nie nosimy, więc ten problem mamy „z głowy”. Jednocześnie pamiętajmy, ze dawniej nie posiadano w szafie zbyt wielu egzemplarzy garderoby, więc stroje używane prawie codziennie szybko się „znaszały” i często trzeba było sprawić sobie odzież nową, najlepiej według aktualnej mody.
Co było uznawane za modową wpadkę?
Ówczesne poradniki dotyczące ubioru wymieniają kilka „odzieżowych wpadek”. Najczęściej nie chodzi jednak o ubiór „niemodny” – niezgodny z aktualną linią. Dużo częściej pojawiają się przestrogi odnoszące się do wkładania ubioru nieodpowiedniego do okazji, czyli np. sukni do ziemi na popołudniowy spacer, lub stroju sportowego do pracy. W pracy niewłaściwe byłoby także pokazanie się w stroju z dodatkiem dużej ilości falban, koronek, czy sztucznych kwiatów. Niestosowne było też pokazywanie zbyt dużo ciała. Uda mogły być odkryte tylko w sytuacjach sportowych, a głębokie dekolty pojawić się mogły jedynie w kreacjach wieczorowych. Poważnym faux pas było też noszenie stroju niewyprasowanego, więc ubiór lniany na oficjalne okazje był raczej niestosowny.
Czy mężczyźni dbali o strój?
Mężczyźni w okresie międzywojennym niezwykle dbali o strój. Najczęściej nosili stroje dziś uważane za oficjalne – marynarki, żakiety, fraki, smokingi, oczywiście szyte na miarę i dopasowane do pory dnia i okazji. Do tego zaprasowane spodnie i kapelusz na głowie – dzienną porą modeli do wyboru było kilka, wieczorową – koniecznie cylinder. Na rękach rękawiczki i nadal bardzo często laseczka. Panowie niezwykłą wagę przykładali do właściwej fryzury – wówczas z tyłu krótkiej, na karku podgolonej. Wymagało to cotygodniowej wizyty u fryzjera. Dobrze było mieć przy sobie grzebień, by zaczesać gładko włosy.
Czy w tamtym czasie były nazwiska, które wyróżniały się w świecie mody? Na przykład projektanci, krawcowe, kapelusznicy? A może komentatorzy mody?
W warszawskim świecie mody prym wiódł ekskluzywny Dom Mody „Bogusław Herse” mieszczący się na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Kredytowej. Otwarty jeszcze w XIX wieku przetrwał do 1936 roku, a o jego powodzeniu najlepiej świadczy okazały nagrobek założyciela na Powązkach. W latach dwudziestych popularnością cieszył się także magazyn z damskimi strojami Gustawa Zmigrydera.
Dla szerszego odbiorcy przeznaczony był Dom Towarowy „Bracia Jabłkowscy” organizujący także sprzedaż wysyłkową i częste wyprzedaże. Bardzo wiele strojów zamawiano nadal u krawcowych.
Elegancki mężczyzna garnitury zamawiał u Zaremby, a buty u Kielmana. Obie te firmy istnieją w stolicy do dziś. Modne wzorce rozpowszechniały się oczywiście za sprawą prasy kobiecej, ale przede wszystkim najważniejszym medium stało się kino. Ubiory pojawiające się na ekranie nie wychodziły spod ręki kostiumografa, ale wypożyczane były z pracowni i domów mody. W napisach, a najczęściej na anonsach, afiszach, ulotkach i w prasie pojawiały się nazwy i adresy firm, które użyczyły swoich strojów. Często pojawiała się tu postać Boguchwała Myszkorowskiego, którego pracowania stała się niezwykle popularna w latach trzydziestych wśród warszawskich elegantek.
Polska moda najczęściej odzwierciadlała trendy z zagranicy, przede wszystkim z Paryża. Naszych rodzimych projektantów starała się wspierać Zofia Raczyńska-Arciszewska, która w latach trzydziestych w swojej kawiarni „Sztuka i Moda” organizowała pokazy mody. Ważnym wydarzeniem w interesującym się strojami towarzystwie były „Bale Mody” organizowane w Hotelu Europejskim. Wybierano na nich króla i królową balu, a decyzje i stroje były szeroko komentowane w prasie. Prawdziwymi ikonami stylu byli przede wszystkim aktorzy i aktorki, ale także politycy. W tej ostatniej grupie przywołać należy przede wszystkim prezydenta Ignacego Mościckiego i Jadwigę Beckowa, żonę ministra spraw zagranicznych.
Co ciekawego z tamtych czasów Waszym zdaniem można by było zaaplikować do dzisiejszej mody? Co mogłoby spodobać się współczesnym warszawiakom?
Dziś z pewnością można by zaadaptować ówczesny styl sportowy – wygodny, niezobowiązujący, a jednocześnie gustowny. Pewne rozwiązania dotyczące kroju i szycia też zasługują na uwagę – są zresztą stosowane dość nieświadomie przez młodych projektantów. Z zazdrością patrzymy też na jakość wykonania ówczesnej odzieży. Precyzja kroju, elegancja szycia, a w latach trzydziestych wydobycie atutów damskiej sylwetki mogłyby wrócić do dzisiejszej mody.
Macie własne kolekcję ubiorów i akcesoriów historycznych. Co się w niej znalazło?
Tak, obie mamy własne kolekcje ubiorów i akcesoriów historycznych. Zaczęło się od rzeczy znalezionych w domu, związanych z naszą rodziną, z babciami, prababciami. Później uzupełniałyśmy zbiory darami, zakupami na targach staroci, czy znaleziskami z piwnic i strychów. Mamy kapelusze, nuty, rękawiczki, torebki, biżuterię. Najmniej jest ubrań, sukienek. Trudne lata okupacji powodowały, że kobiety znaszały i przerabiały przedwojenne stroje, więc niewiele z nich zostało. W ramach Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz” rekonstruuje się też stroje, dzięki czemu można tę lukę niejako uzupełnić. Mamy też oczywiście skarby trochę starsze i trochę młodsze. Nasze zbiory pokazałyśmy niedawno na autorskiej wystawie „Dokąd sięgam pamięcią. Moda kobieca 1890-1990” w Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu.
Na zdjęciach w większości jest babcia autorek tekstu – Jadwiga z Piątkowskich Bronic.

Jadwiga z Piątkowskich Bronic z przyjaciółką na warszawskiej ulicy – początek lat 30-tych. Zimniejszą porą noszono płaszcze z obfitymi futrzanymi kołnierzami.

Przyjaciele Jadwigi na spacerze w Wilanowie – 1935r. Mężczyźni w rękach trzymają kaszkiety – mniej zobowiązujące nakrycie głowy. Na swobodne okazje panowie mogli włożyć pumpy – spodnie kończące się pod kolanami. Jedna z kobiet nosi bluzkę zdobioną ludowymi wzorami – zjawisko bardzo modne w latach 30-tych. W drugiej damskiej sylwetce charakterystyczna dla dekady spódnica zapinana na guziki i pasek z wyrazistą klamrą.

Jadwiga z Piątkowskich Bronic w mieszkaniu ojca na warszawskiej Pradze – lata 20-te (1924r.) Charakterystyczna linia dekady – obniżony stan.

Przyjaciółki Jadwigi na warszawskiej ulicy – lata 30-te. Panie noszą typowe dla dekady spódnice sięgające połowy łydki, paski podkreślające talię i kapelusze przekrzywione na bok.

Jadwiga z Piątkowskich Bronic na warszawskiej ulicy – lata 30-te. Niezwykle popularny i praktyczny wełniany kostium, dodatkowo rękawiczki i torebka.

Przyjaciółki Jadwigi na warszawskiej ulicy – lata 20-te. Kobiety miały do wyboru – sukienkę i najmodniejszy zestaw zwany garsonką: plisowana spódnica i luźna bluza. Na głowach kapelusze typu kask.
Autorkami tekstu są kuzynki: Zuzanna Żubka-Chmielewska i Joanna Mruk.
Zuzanna Żubka-Chmielewska – historyk mody, wykładowca w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie.
Joanna Mruk – absolwentka Instytutu Historycznego UW, założycielka Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz”.
Zainteresowanym polecamy książkę A. Sieradzkiej „Moda w przedwojennej Polsce” oraz wizytę na fanpage’u wystawy: https://www.facebook.com/DokadSiegamPamiecia
Jednocześnie zapraszamy na wykład – w najbliższy piątek 13 marca Joanna Mruk opowie o modzie w okupowanej Warszawie (godzina 17:00, siedziba Oddziału Warszawskiego SHS – Rynek St. Miasta 27 – wejście przez restaurację Fukiera lub od ul. Piwnej 44)
https://www.facebook.com/events/363486953837068/
utworzone przez Magda Liwosz | sty 23, 2015 | Artykuł, Felieton, Informacja, najpopularniejsze, Ogólne
Spotkamy się na placu Wilsona czy Łylsona? Mieszkamy na Wilanowie czy w Wilanowie? No i wreszcie… ile jest tych Pól Mokotowskich!? Przyglądamy się dziś warszawskim dylematom językowym.
Przyznam szczerze, że kiedy przeprowadziłam się do Warszawy ponad 5 lat temu sama często miałam pewne językowe wątpliwości. I niestety zasada „jest tak, jak mówi większość” tutaj się nie sprawdziła, bo na mieście mówi się różnie i da się słyszeć przeróżne wersje. Kto wprowadza ten zamęt? Wystarczy spojrzeć na komentarze pod artykułami dotyczącymi podobnych kwestii: jak zawsze wszystkiemu winni są przyjezdni, którzy „nie szanują tradycji”, również tych językowych! A może nie o poszanowanie tradycji tutaj chodzi tylko to, że język jako twór żywy zmienia się tak, jak zmienia się samo miasto?
Na Wilanowie czy w Wilanowie?
Zasady z pozoru są proste: w języku polskim „w” i „do” używa się najczęściej z nazwami miejscowości, zaś „na” z nazwami dzielnic. W praktyce niestety nie jest już tak prosto. Profesor Mirosław Bańko, autorytet w dziedzinie poprawności językowej z poradni PWN, tak wyjaśnia tę kwestię w kontekście Warszawy: „Prawdą jest, że nazwy dawnych podmiejskich miejscowości, łączące się z przyimkiem w, zaczynają wchodzić w związek z przyimkiem na, gdy miejscowości te przekształcą się w dzielnice miast.[…] Zgodnie z tą tendencję za jakiś czas pewnie będziemy pisać tylko „Mam dom na Wilanowie”. Na razie jednak dominuje konstrukcja z przyimkiem w, utrwalana w książkach i materiałach dla turystów, gdzie pisze się o pałacu w Wilanowie”*. I rzeczywiście wystarczy zajrzeć na oficjalną stronę Pałacu, gdzie czytamy: Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie. Wygląda na to, że zdecydowanie łatwiej i szybciej przeprowadzić zmiany administracyjne niż zmienić nawyki i tradycje językowe. Na to potrzeba czasu. Wilanów nie jest jednak jedyną dzielnicą, która należy do odstępstw od ustalonych reguł. Mówi się przecież „w Rembertowie”, „w Wawrze”, „w Ursusie”, „we Włochach” i „w Wesołej”. Co ciekawe, podobnie jest ze Śródmieściem – spotykamy się przecież „w Śródmieściu”, rzadziej „na Śródmieściu”:) Często mały przyimek, a tak wiele zmienia, co najlepiej widać na przykładzie Pragi – jadę na Pragę (warszawską) czy jadę do Pragi (czeskiej)?

Włochowianie nie Włosi
Jedną z ciekawszych nazw warszawskich dzielnic jest zdecydowanie nazwa Włochy, która na pierwszy rzut oka kojarzy się jednoznacznie. Nic bardziej mylnego: mieszkamy „we Włochach”, a nie Włoszech – choć może niektórzy włochowianie chętnie poszliby na taką zamianę, szczególnie na sezon zimowy;) Nazwy mieszkańców niektórych warszawskich dzielnic to zresztą też często nie taka oczywista sprawa, bo jak nazwać np. mieszkańców Wawra czy Miłosnej? Wątpliwości te rozwiewa Dorota Kostrzewa, doktorantka Instytutu Języka Polskiego na UW: „Nazwy mieszkańców np. Wawra, Miłosnej czy Wilanowa można utworzyć analogicznie do nazw włochowianin, mokotowianin i żoliborzanin. Do podstawy słowotwórczej wystarczy dodać – z uwzględnieniem alternacji – sufiks -anin/-anka, czyli: mieszkaniec/mieszkanka Wawra to wawrzanin/wawrzanka, Miłosnej – miłoszanin/miłoszanka, a Wilanowa (tak jak w przypadku Mokotowa) – wilanowianin/wilanowianka”.
Pole jest tylko jedno
Choć może dla większości to oczywista oczywistość, wyraźnie podkreślamy: Pole Mokotowskie jest tylko jedno! Przedzielone wprawdzie aleją Niepodległości – co może być powodem całego zamieszania – ale mimo to niezmiennie jedno. A nie raz słyszymy, że ktoś się spotyka „na polach mokotowskich”. W razie wątpliwości zawsze warto odnieść się do nazwy stacji metra, która nie pozostawia żadnych złudzeń. Podobnie jak pól mokotowskich nie ma w Warszawie również… ulicy WołoWskiej, choć niektórzy usilnie próbują to zmienić 😉
Łilson i Łoszington?
W opinii Rady Języka Polskiego z 2004 r. czytamy: „nazwa plac Wilsona jest tradycyjnie wymawiana z głoską [w’] (miękkie w) na początku od chwili nazwania tak tego obiektu topograficznego na warszawskim Żoliborzu w okresie międzywojennym. Wynika to z faktu, że nazwisko prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Thomasa Woodrowa Wilsona zostało przyswojone do polszczyzny w wymowie spolszczonej”. Jednak dziś – ponad 10 lat później – znacznie częściej można usłyszeć angielską wymowę nazwy żoliborskiego placu szczególnie wśród przedstawicieli młodszego pokolenia. Czy więc dziś możemy stanowczo powiedzieć, że tylko jedna forma jest poprawna? Dorota Kostrzewa tłumaczy: „Co do wymowy nazwy placu Wilsona dziś językoznawcy uznają oba funkcjonujące w uzusie sposoby – zarówno [plac wilsona], jak i [plac łilsona] są poprawne. Mówi się nawet – nieoficjalnie – że po tym rozróżnieniu można rozpoznać rdzennych warszawiaków od osób mieszkających w stolicy od niedawna. Ci pierwsi zgodnie z tradycją mówią [wilsona], pozostali, tak jak nakazuje wzorcowa wymowa, „łilsona”. Te dwie równoprawne wymowy dotyczą tylko tego jednego nazwiska. Każdy inny Wilson powinien być wymawiany [łilson]”. Nazwa ronda Waszyngtona – a nie Łoszingtona – z kolei nie pozostawia żadnych wątpliwości: spolszczona wersja (również w pisowni) jest już tak głęboko zakorzeniona, że nikomu nawet nie przychodzi do głowy mówić inaczej.
Wielka czy mała?
Ci bardziej dociekliwi zastanawiają się też, jak to jest z pisownią niektórych warszawskich ulic. Czemu piszemy aleja Waszyngtona małą, a Aleje Jerozolimskie wielką literą? Dorota Kostrzewa wyjaśnia: „O tym, dlaczego „aleja” w nazwie aleja Waszyngtona pisana jest małą literą, a „aleje” w Alejach Jerozolimskich, decyduje to, czy słowo „aleja” wchodzi do nazwy czy nie. „Aleja” w liczbie pojedynczej funkcjonuje jak wyraz pospolity, tak jak „ulica” czy „plac”. W przypadku „Alej Jerozolimskich” jest inaczej – oba słowa tworzą całą nazwę.”
Czy Moko jest spoko?
Nowym trendem jest też skracanie nazw dzielnic, co da się zauważyć szczególnie wśród przedstawicieli młodszego pokolenia, którzy bywają lub mieszkają „na Moko” czy „na Żoli”. Osobiście – choć też mieszkam na Moko – tej wersji używam jedynie z lekko prześmiewczą intonacją 😉
Miasto żyje, więc żyje i język miasta. A że Warszawa dynamicznym miastem jest, nie dziwi fakt, że dynamizm ten widać również w języku i nie zawsze wszystko tak łatwo wpisuje się w ustalone reguły.
* źródło: Poradnia Językowa PWN
Tekst i zdjęcie: Magda Liwosz