utworzone przez Jarek Zuzga | lis 2, 2014 | Artykuł, Historia, najpopularniejsze
Jak pokazują wydarzenia ostatnich miesięcy, mimo rozwoju cywilizacyjnego, nie jesteśmy wolni od zagrożenia pandemią. A jak sytuacja wyglądała w minionych wiekach w Warszawie? Czy mieszkańcy stolicy wolni byli od epidemii?
Pierwsze wzmianki o zarazie w Warszawie pochodzą z drugiej połowy XVI wieku (1555-56). Masowo występowały wtedy takie choroby zakaźne jak: dżuma, tyfus, szkarlatyna, ospa zwana morem, morowym powietrzem. Co parę lat pochłaniały one wielkie ofiary, w latach 1624-26 zmarło ok. 2500 osób (liczba nie obejmuje mieszkańców Nowego Miasta), co stanowiło 15-20% ludności ówczesnej Warszawy, zaś epidemia z początku XVIII wieku wyludniła miasto niemal zupełnie.
Podczas zarazy, czyli tzw. powietrza, władzę nad miastem sprawował burmistrz nazywany powietrznym. W Warszawie, która od połowy XVI do połowy XVII wieku padała ofiarą „powietrza” co kilka lat, posiadał on bardzo szerokie kompetencje i był najwyższą władzą miejską. Osobny burmistrz był ustanawiany dla Nowego Miasta i dla Starej Warszawy. Do jego obowiązków należało organizowanie usuwania zwłok i grzebania zmarłych na specjalnie wyznaczonych cmentarzach, organizowanie opieki nad chorymi, izolowanie zarażonych, urządzanie osobnych kuchni dla chorych, rozprowadzanie żywności i lekarstw, a także egzekwowanie różnego rodzaju zakazów, które miały ograniczyć szerzenie się chorób, m. in. zakazu przyjmowania do domów osób przybyłych z miejsc zarażonych czy też handlu starą odzieżą. Podczas moru wypędzano z miasta żebraków i nierządnice. Burmistrza powietrznego wspierali urzędnicy miejscy, rajcowie, księża i strażnicy mający nadzór nad tragarzami i grabarzami. Podległe mu służby miejskie nosiły specjalne stroje, były to niebiesko-czerwone suknie z czarnym krzyżem na piersiach, białe z czarnym krzyżem lub czarne z białym. Najbardziej znanym burmistrzem powietrznym był aptekarz Łukasz Drewno. Piastował on wiele urzędów miejskich, był: gminnym, ławnikiem, rajcą a także wójtem Starej Warszawy. Pozostawił sporządzone przez siebie, obszerne spisy zmarłych z czasu moru w latach 1624-26 a także poemat o epidemii i autoportret.

Łukasz Drewno, burmistrz powietrzny Starej Warszawy (ze zbiorów Biblioteki Narodowej w Warszawie)
Drewno kupował lekarstwa i żywność z darów króla oraz innych darczyńców, które później rozdawano ubogim chorym i ich rodzinom. Sam stracił podczas zarazy kilkoro członków rodziny. Na Kępie Pólkowskiej (jej śladem jest Kępa Potocka) stworzył strefę izolacyjną dla zakażonych. Kępa ciągnęła się od Nowego Miasta do najwyższego wzniesienia na wybrzeżu Wisły – Góry Szubienicznej, która stanowiła miejsce straceń przestępców. W XVI wieku władze miejskie ustawiły ten niewielki kościół p.w. Zdjęcia z Krzyża, potem św. Krzyża w Polu, gdzie udzielano skazanym ostatniej posługi. Na cmentarzu przy kościółku, na którym chowano straceńców, masowo grzebano zmarłych na dżumę. Chorymi i umierającymi z głodu ludźmi (po wygaśnięciu epidemii dżumy nastała w Warszawie straszliwa klęska głodu) opiekowali się przede wszystkim zakonnicy ze szpitala św. Ducha.
W stolicy można trafić na ślady dawnych epidemii, są nimi m.in. kapliczki, które zawierają podziękowania za ocalenie od zarazy i odwołujące się do słów modlitwy: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!”. Kapliczki stawiane na mogiłach ofiar zarazy często miały formę tzw. latarni umarłych. Zawsze płonęło w nich światło przypominając przechodzącym o obowiązku modlitwy za tych, którzy odeszli z tego świata nagłą śmiercią, bez pojednania się z Bogiem. Taką kapliczkę można zobaczyć m.in. na Chomiczówce przy ulicy Wólczyńskiej i w znanym wszystkim miejscu w centrum Warszawy.

Kapliczka na Chomiczówce (fot. Jarek Zuzga)

Kapliczka na Chomiczówce (fot. Jarek Zuzga)
Varsavianista Jakub Jastrzębski mówi – Zaraza nawiedziła miasto w 1677 roku – ocalenie z jej szponów było jedną z przyczyn ustawienia przy Krakowskim Przedmieściu figury Matki Boskiej Passawskiej. Przy okazji wiemy też, że figurę odnowiono w 1852 roku, gdy miasto nawiedziła cholera. Kolejna epidemia nawiedziła Warszawę podczas wojny północnej w 1707- podobno zmarło wówczas nawet 30 tys. mieszkańców miasta. Stolica bardzo się wtedy wyludniła. Za swoistą „pamiątkę” po epidemii można uznać coroczne pielgrzymki do Częstochowy z kościoła św Ducha. Zwyczaj ten przetrwał do dziś – ponad 300 lat!

Figura Matki Boskiej Passawskiej (fot. Jarek Zuzga)

Figura Matki Boskiej Passawskiej (fot. Jarek Zuzga)
Epidemie bywały także przyczyną powstania nowych instytucji lub urządzeń o charakterze trwałym np. Domu Sierot Bractwa św. Benona i tzw. okopów Lubomirskiego usypanych w 1770 roku dla kontroli wjazdów podczas zagrożenia epidemią. Ich wysokość wynosiła 1,7 m, tej samej głębokości była fosa. Ich obwód na lewym brzegu Wisły liczył prawie 13 km a na prawym 3 km. Od wałów pochodzi nazwa Okopowej (wcześniej Przedokopowa), ich przebieg miał też np. wpływ na nieregularny kształt ulicy Podchorążych na Sielcach, która zresztą przed dołączeniem tych przedmieść do Warszawy w 1916 roku również nosiła nazwę Okopowej. Budowa wałów była znaczącym przedsięwzięciem budowlanym, otoczyły one kordonem sanitarnym, ustanowioną na wyrost, przestrzeń miasta zarówno lewobrzeżnego, jak i prawobrzeżnego. Biegły od Solca obecnymi ulicami Klonową, Polną, Koszykową, Towarową (wzdłuż dawnej rzeki Drny), Okopową (aż do Faworów w rejonie obecnej Cytadeli. Na prawym brzegu objęły Skaryszew, Pragę Książęcą i Biskupią oraz Golędzinów.

Zarys Wałów Lubomirskiego (źródło: Wikipedia)
W XIX wieku wskutek postępów wiedzy lekarskiej i rozpowszechnienia się przepisów higienicznych wielkie zarazy występowały coraz rzadziej. W 1831 roku pojawiła się pierwszy raz w stolicy epidemia cholery, która spowodowała czasowe otwarcie szpitala przy ul. Bagatela. W 1866 roku ustalono tzw. komitet choleryczny Warszawy, do którego należały sprawy administracyjne, związane z epidemią. W XIX wieku notowano także pandemie ospy, dziecięcych chorób zakaźnych oraz tyfusu – ogniska tej choroby przed skanalizowaniem stolicy wybuchały dość często. Źródłem tyfusu stał się źle oczyszczony dół ustępowy – pisał Bolesław Prus w jednej ze swoich kronik z 1878 roku.* Wodę trzeba było bowiem przynosić ze studni, które położone były blisko ścieków, poniżej ujścia kanałów miejskich i w pobliżu rzeźni odprowadzającej swe ścieki wprost do Wisły. W 1 połowie XX wieku w miarę coraz szerszego stosowania szczepień ochronnych, pandemie pojawiały się coraz rzadziej. W 1920 roku utworzono w Warszawie specjalny urząd Naczelnego Nadzwyczajnego Komisarza do Spraw Walki z Epidemiami, ostatnimi większymi epidemiami były tyfusu plamistego podczas I wojny światowej oraz w trakcie II wojny światowej w getcie warszawskim.
*Podaję za: Stanisław Milewski Intymne życie niegdysiejszej Warszawy.
Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję Fundacji „Warszawa1939.pl”.
Tekst: Iza Kieszek
utworzone przez Jarek Zuzga | wrz 2, 2013 | Artykuł, Historia, najpopularniejsze
Gdzie strzygł się marszałek Piłsudski? Gdzie ukrywali się działacze podziemia? Jak robi się trwałą na wąsach? Niezwykła historia zakładu fryzjerskiego przy ulicy Koszykowej 64.
Zakład fryzjerski przy ulicy Koszykowej 64 mijałam wiele razy. Zwrócił moją uwagę nietypową wystawą, trochę jak z innej epoki, na której zawsze pyszniły się wyfiokowane głowy lalek. Później w sieci przypadkiem trafiłam na film dokumentalny Jakuba Polakowskiego Okiem warszawskiego fryzjera, jego bohaterką była, między innymi, Pani Elżbieta Wichrowska i zakład na Koszykowej. Historia tego miejsca zachwyciła mnie i postanowiłam je odwiedzić, a także poznać jego właścicielkę. Przywitała mnie urocza, serdeczna osoba, która z chęcią zgodziła się opowiedzieć o tym niezwykłym lokalu, a także zdradzić ciekawostki związane z 40-letnią historią jej pracy. Na rozmowę umówiłyśmy się pewnej czerwcowej soboty, żar lał się z nieba jednak w zakładzie panował miły chłód, a na stoliku stała patera z truskawkami. Po serdecznym powitaniu, rozpoczęłyśmy podróż w czasie.

Witryna zakładu przy ulicy Koszykowej 64. (fot. Magda Liwosz)

Zawsze eleganckie głowy lalek zerkają na przechodniów. (fot. Magda Liwosz)
Historia zakładu sięga przełomu XIX i XX wieku, kiedy powstała kamienica pod numerem 64. Od samego początku na parterze urzędował fryzjer. Niestety niewiele wiadomo o tamtym okresie, ale już od lat 30. XX wieku zachowana jest dokumentacja zakładu. Pani Ela pokazała mi plany architektoniczne pomieszczenia, a także różne dokumenty związane z działaniem salonu. Od 1930 roku kierował nim Ludwik Kowalewski, który później był szefem Pani Elżbiety. W owych czasach klientem zakładu był sam marszałek Józef Piłsudski. Salon działał przez cały czas trwania drugiej wojny światowej mimo, że jego właściciel został wywieziony. Zakład był idealnym miejscem do działań konspiracyjnych, tu wymieniane były informacje i tu można było się schować podczas łapanki. W podłodze głównego pomieszczenia znajdowała się klapa, pod którą kryło się zejście do piwnicy, z niej można było wyjść na malutkie podwórko, a stamtąd na ulicę Piękną. Nie raz to sprytne przejście ratowało życie działaczom podziemia. W 2013 roku zakład fryzjerski ponownie stał się świadkiem tajnych spotkań, ale już w innym wymiarze. W Hali Koszyki kręcono sceny do filmu Władysława Pasikowskiego Jack Strong, „zagrała” w nim także witryna zakładu a Pani Ela gościła u siebie ekipę filmową.

Plany zakładu z lat 30. XX wieku. (fot. Magda Liwosz)
Pani Elżbieta Wichrowska pracę na Koszykowej rozpoczęła 1 czerwca 1973 roku, najpierw jako pracownica pana Kowalewskiego, później od 1983 roku, jako właścicielka. Zawodu uczyła się w rodzinnym mieście, Łomży, gdzie jej nauczycielka i mistrzyni, na pytanie czy Ela nadaje się do tego zawodu, odpowiedziała: „Mało, że się nadaje do zawodu, ona będzie pracowała do grobowej deski.” Te słowa były jak przepowiednia, Pani Ela pracuje jako fryzjerka nieprzerwanie od 50 lat i nigdy nie żałowała tego wyboru. Strzygą się u niej całe pokolenia Warszawiaków, babcie, ich dzieci i wnuki, najmłodsza klientka ma 10 miesięcy. Z wieloma osobami fryzjerka zaprzyjaźniła się, stała się dla nich ważna, czego dowodem może być prezent, jaki kiedyś otrzymała od klientki na imieniny, 1500 kwiatów! Wśród stałych bywalców salonu były też znane osoby takie jak np.: aktor Janusz Zakrzeński, bokser Jerzy Kulej i jego żona Helena, dziennikarka Teresa Torańska.

Pani Elżbieta Wichrowska w swoim zakładzie. (fot. Magda Liwosz)
W trakcie naszej rozmowy Pani Ela udzieliła odpowiedzi na wiele pytań, poniżej kilka z nich.
Zakład znajduje się tu od początku powstania budynku?
Tak, tak jak jest. To wszystko co Pani widzi, ta witryna to jest cały czas, tak jak było od powstania. To pamięta wojnę, tu nie było zniszczeń, budynek obok legł w gruzach, ale ten nie. W trakcie wojny szefa wywieziono, ale pracownicy tu byli i pracowali. U fryzjera można było wszystko robić, omawiać różne sprawy, przekazywać sobie różne informacje, tu się odbywały wielkie konspiracje. A przed wojną strzygł się tu marszałek Piłsudski, przychodził do szefa. Były zdjęcia, ale jeden z pracowników je zabrał, ja je jeszcze widziałam, ale później przepadły razem z nim.
Dlaczego została Pani fryzjerką?
Zawsze chciałam zostać fryzjerką. Mój tata chciał, żebym była agronomką, ale ja nie. W moim rodzinnym mieście, Łomży, poszłam do Pani Ireny Zysk, wiedziałam od cioci, że tam poszukują pracowników do zakładu. Pani Zyskowa zgodziła się mnie przyjąć. Były w tym czasie trzy ucznnice, ja byłam najmłodsza. Po odbytej nauce szefowa chciała, żebym została, ale ja chciałam wyjechać. Wyjechałam i nie żałuję tego, nie żałuję że jestem fryzjerką, nie żałuję, że pracuję na Koszykowej. Tak los pokierował, że jestem tutaj. Lubię tych ludzi, lubię to środowisko, dzięki tym ludziom żyję. W swoim życiu spotkałam wiele, bardzo życzliwych osób, najlepszym dowodem jest to, że przychodzą po tyle lat.
Jak wyglądał egzamin kończący naukę?
Trzeba było ostrzyc włosy, zrobić fale, potem pokazać, jak się robi trwałą. Potem uczesania, ja miałam fryzurę dzienną, wyciskanie fal, na jednej modelce, a na drugiej fryzurę wieczorową, bardzo strojną, loki, takie biedermeiry.
Jaką fryzurę lubi Pani najbardziej czesać?
Robię wszystkie fryzury, ale bardzo lubię robić fale. Jedną z moich ulubionych klientek jest Pani Hania z operetki warszawskiej. Właśnie jej czesałam takie przedwojenne fale.
Jak się robi takie fale?
Wyciska się, ręcznie.
Fryzura, którą zawsze będzie Pani pamiętać?
Bardzo możliwe, że jestem pierwszą fryzjerką, może nawet na świecie, która robiła trwałą na wąsach. Pan miał długie wąsiki i zażyczył sobie na wąsy trwałą, żeby mu nie wchodziły do zupy. Założyłam na wąsy osiem wałeczków, po cztery na każdą stronę. Klient był bardzo zadowolony i przyszedł drugi raz.
Jak zmieniają się Warszawiacy i Warszawa?
Kiedyś świat był inny, panowała większa życzliwość, ludzie się lepiej znali. W danym obrębie Warszawa była jak mała wioska. Na przykład Koszykowa, Lwowska, tu każdy znał swojego sąsiada. Teraz ludzie się odcinają, mieszkają w jednym bloku i się nie znają. Kiedyś było dużej więcej zażyłości między ludźmi, bardziej się wspierali. Były całe klany znajomych. Przedtem, kiedy wyjeżdżało się na urlop to klucze zostawiało się sąsiadce. Była odpowiedzialność i zaufanie. Wolałam tamtą Warszawę, tamten czas, chociaż to były trudne czasy. Wszyscy musieli brać udział w przymusowych czynach społecznych, odbudowach, pochodach, ale poznawali się, jedli razem śniadanie, rozmawiali. Było ciężko, ale ludzie byli dla siebie bardziej życzliwi.
Jakie jest Pani ulubione miejsce w Warszawie?
To miejsce, bardzo lubię tę ulicę, ten klimat, ten zakład, lubiłam starą Halę. Kiedy zamykano Halę, zrobiłam wielkie zapasy, sama się teraz z tego śmieje, ale dla mnie żaden inny sklep w Warszawie nie istniał. Tutaj się dobrze czuję, przyszłam tu na chwilę i nie żałuję nawet jednej sekundy, że zostałam na tyle lat. Bardzo też lubię Plac Konstytucji, dziesiątki razy tamtędy przechodzę, co i raz zerknę do góry i myślę, o! jeszcze tego elementu nie zauważyłam. A przechodzę tędy tyle lat.
Co niezwykłego jest w ulicy Koszykowej, w tej okolicy?
Tu są jeszcze inni ludzie. Tu mieszkają starzy warszawiacy, oni są inni. Ci ludzie się znają, każdy wie, że to jest córka Zosi, a to jest córka Krysi. Ci ludzie tworzą klimat. Jak byłam chora, dzwonili, czekali, nie poszli nic zrobić sobie z włosami, czekali na mnie. Pytali jak się czuję, czy już jest lepiej. To właśnie tworzy tę atmosferę, to jest to, czego ludzie potrzebują, czego im brakuje. Codziennej serdeczności.
Iza Kieszek
utworzone przez Jarek Zuzga | cze 8, 2013 | Artykuł, najpopularniejsze
Zapewne wielu z Was, zapuszczając się na wycieczki rowerowe lub piesze w okolice Jeziora Wilanowskiego, natknęło się na tajemniczą bramę w stylu neogotyckim. Fanom niezależnych produkcji filmowych może ona być także znana z filmów Zespołu Filmowego „Skurcz”. Ja trafiłam tam pierwszy raz 3 lata temu i czar tego miejsca tak mnie ujął, że wracam tam kilka razy do roku. To niezwykłe miejsce to Morysin.
Morysin to przedłużenie krajobrazowe i kompozycyjne Wilanowa, znajduje się po drugiej stronie Jeziora Wilanowskiego. Nazwa pochodzi od imienia najmłodszego wnuka ówczesnych właścicieli Wilanowa Stanisławostwa Potockich, Maurycego zwanego zdrobniale Morysiem. Park Morysiński powstał w 1 ćwierci XIX wieku kiedy to Aleksandra Potocka poleciła las łęgowy, pełniący rolę zwierzyńca, przekształcić w park angielski. Wtedy też wzniesiono miniaturowy pałacyk przeznaczony do chwilowych pobytów złożony z piętrowej rotundy na wzór rzymskiej świątyni Westy w Tivoli oraz parterowego aneksu. Teraz ruiny pałacu stoją daleko od wody, ale w ówczesnych czasach można było do niego dopłynąć łódką z Wilanowa. Za autorów projektu tej budowli uważa się Stanisława Kostkę Potockiego i Chrystiana Piotra Aignera.

W.Kasprzycki, Pałacyk z rotundą w Morysinie, 1833 r.

Pałacyk, stan obecny, fot. Bartek Wasilewski
Następni właściciele Morysina – Augustostwo Potoccy wzbogacili park kolejnymi budowlami. Około 1850 roku został zbudowany w jego południowej części murowany domek stróża w stylu włoskiego neorenesansu według projektu Lanciego, a na wschód od niego drewniana gajówka.

Dom dozorcy w Morysinie, stan sprzed 1940 r. (?)

Dom dozorcy, stan obecny, fot. Bartek Wasilewski

Dom dozorcy, stan obecny, fot. Bartek Wasilewski
W tych latach wybudowano także ceglaną, pseudo średniowieczną bramę projektu Henryka Marconiego, która ozdobiona jest licznymi herbami Potockich (Pilawa) i Lubomirskich (Szreniawa). Jest ona najlepiej zachowanym do naszych czasów elementem Morysina, łatwo do niej trafić ponieważ jest widoczna z ulicy Vogla.

Brama neogotycka, stan sprzed 1939 r.

Neogotycka brama, stan obecny, fot. Bartek Wasilewski

Neogotycka brama, stan obecny, fot. Bartek Wasilewski
Całość romantycznego parku w Morysinie wraz z jego historycznym wyposażeniem architektoniczno-rzeźbiarskim przetrwała szczęśliwie do czasów II wojny światowej. Dopiero w latach 1939-1944 park został mocno zapuszczony, zdewastowany, a pałacyk wraz z domkiem stróża popadł w ruinę. W ramach przeprowadzonej po wojnie reformy rolnej teren został włączony do zespołu pałacowo-ogrodowego Wilanowa, a tym samym znalazł się w gestii Oddziału Muzeum Narodowego w Warszawie, tereny wokół pałacu z neogotycką bramą ceglaną przekazane zostały pod zarząd Rolniczego Zakładu Doświadczalnego. Powstały liczne plany rewitalizacji i ponownego zagospodarowania tego terenu, które zakładały oprócz przywrócenia krajobrazowego parku angielskiego z przeznaczeniem go na wypoczynek bierny, wykorzystanie cypla w rozwidleniu Jeziora Wilanowskiego na wypoczynek czynny (miały powstać m.in. przystanie kajakowe, kąpieliska, ogródki działkowe). W 1973 roku Morysin został wpisany do rejestru zabytków województwa warszawskiego. Rozpoczęte w 1990 roku prace rewaloryzacyjne w Morysinie, podjęte przez Zarząd Ochrony i Konserwacji Zespołów Pałacowo-Ogrodowych Muzeum Narodowego w Warszawie, zostały w następnym roku przerwane z powodu podjęcia przez spadkobierców, byłych właścicieli Wilanowa, działań prawnych, mających na celu odzyskanie dawnej własności. Obecnie pozostałości Morysina popadają w coraz większą ruinę i służą jedynie amatorom trunków wyskokowych. Co prawda kilka lat temu ruiny morysińskie zostały zabezpieczone blachą, ale na tym jakiekolwiek działania na rzecz ochrony tych zabytków się skończyły. Wielka szkoda, bo to założenie zasługuje na większą uwagę i naprawdę żal patrzeć, jak niszczeje kolejny wartościowy fragment Warszawy. Trzeba mieć tylko nadzieję, że Morysin nie podzieli losu Gucin Gaju, innego założenia parkowego należącego do Potockich, po którym obecnie nie ma już właściwie śladu.
Iza Kieszek
Tekst powstał w oparciu o książkę Wilanów Wojciecha Fijałowskiego oraz serwis sztuka.net. Fotografie archiwalne pochodzą z książki Wilanów Wojciech Fijałowski. Fotografie współczesne Bartek Wasilewski.