Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków

Tajemnicze, odwrócone „T” na elewacjach budynków – z pewnością je widzieliście.

To pozostałość po systemie ostrzegaczy ulicznych, których na przełomie lat 50/60 zamontowano w Warszawie ok. 600 sztuk. Były to metalowe, czerwone skrzynki, z uchwytem podobnym do hamulca bezpieczeństwa w pociągach. Można było dzięki nim wezwać straż pożarną, milicję czy też ambulans.

Niektóre ostrzegacze montowane były na betonowych słupach, i tych słupów też kilka zostało do dziś, np. przy ogrodzeniu Wola Parku przy Górczewskiej (patrz zdjęcie) albo przy Marymonckiej róg Smoleńskiego.
Z kolei te montowane na elewacjach miały czasem lampę alarmową, powieszoną nieco wyżej. Ślad po takiej widać na zdjęciu z Mariensztatu (nad tablicą z numerem ulicy). Podobny artefakt znajdziecie przy poczcie na Ludnej.
Polecamy Wam tropienie tych śladów, bo sprawia to niesłychaną frajdę, a przy okazji robiąc zdjęcia ocalicie od zapomnienia ten zaawansowany system, który ostatecznie padł gdzieś w latach 80., na skutek dewastacji, braku bieżących napraw i – zapewne – rozwoju przewodowej sieci telefonicznej.
Ursynów Zapomniany

Ursynów Zapomniany

Jego działalność można by uznać za destrukcyjną dla wizerunku dzielnicy i nazwać ją antypromocją. Szare murki, obdrapane bloki, wątpliwej wartości grafitti na śmietnikach, to wszystko możecie znaleźć na stronie Ursynów Zapomniany. Nie przeszkadza to fanom jego strony, wręcz przeciwnie, wciąż ich przybywa.

Na Ursynowie mieszka od 20 lat. Dzielnicę zna jak własną kieszeń i trudno mu sobie wyobrazić, by być gdziekolwiek indziej. Zresztą nie chciałby być gdzie indziej. Od dziecka szwendał się po okolicy, grywał w nogę na boiskach z piachu na Kabatach (nie było jeszcze orlików), biegał z pistoletem na kulki po polach, na których teraz stoją osiedla. Sebastian Kalinowski, bo to on jest twórcą strony Ursynów Zapomniany, opowiedział o tym jak ona powstawała, skąd czerpie inspiracje do swoich zdjęć i jakie ma plany na rozwój fanpage’a.

12106764_1909708209253430_6046030045826542437_n

Skąd pomysł na stronę?

To wszystko wzięło się z tych miejsc, które przez lata mijałem, które nie zmieniły się, a które są na widoku. Jak chodziłem nad Dolinkę, na granicę dzielnicy, to mimochodem w głowie zostawały obrazy. Później zacząłem się interesować bardziej świadomie tym, gdzie jestem, czytać o historii dzielnicy. Od tego była niedaleka droga do strony.

1613827_1667013816856205_2001951205497873329_n

Jaki jest cel pokazywania tych miejsc?

Pewnie prędzej zainteresują one osoby, które je znają, dla których nie są zaskakujące. Choć powinny, bo jeśli przyjmiemy, że to najmłodsza, najbogatsza dzielnica, to takie miejsca nie bardzo pasują do tego obrazu. Przede wszystkim stroną interesują się ludzie z Ursynowa, ale spotkałem się też z opiniami, że fanpage burzy stereotypy, ludzie mówią – a myślałem, że tam jest ładnie i sterylnie, myślałem, że tam wszystko jest nowe. Przecież nawet te wszystkie bloki z początku lat 90. nie wyglądają jakoś bajecznie. Ja pamiętam drogę do metra Kabaty po płytach między krowami, to jest coś, co dzisiaj jest bezcenne.

10527696_1646992912191629_8306692928114992928_n

Co to znaczy zapomniany?

Taki, o którym nikt nie myśli i nikt nie chce wiedzieć. Zapomniany, czyli opuszczony. To miejsca zapomniane przez ludzi, na których nikomu nie zależy, żeby wyglądy lepiej, nikt o nich nie myśli a więc nikt o nich nie pamięta.

10488000_1660947187462868_1549271302150388085_n

Zdarza się Tobie odwoływać do sentymentów?

Tak, ludzie patrzą i mówią, to tam robiłem zakupy jak mieszkałem na Ursynowie
Takim symbolem jest neon Ursynów, to nasz dziki zachód, jego połowa jest jakby zjedzona, a wciąż stoi i pewnie nieprędko się to zmieni.

12074864_1909709335919984_5557661941576390884_n

Fani strony podsyłają zdjęcia?

Tak, dostałem kilka, ale niestety nie wszystkie się nadają. Mam jednak zamiar stworzyć dla nich osobny album. To wpisuje się w w mój plan rozwoju strony. Chcę, żeby było trochę więcej treści np. historii dzielnicy, żeby pojawiały się archiwalia, ale też nie chcę, żeby to było coś wielkiego jak portal.

Wybierasz miejsca do zdjęć, bo je kojarzysz, czy trafiasz na nie przypadkiem?

3/4 zdjęć to są miejsca, których nie szukałem, ale wiedziałem, gdzie iść, jak wytyczyć trasę, żeby je znaleźć. Na niektóre trafiałem, bo sprawdzałem lokalizacje, w których nie bywałem. Chodziłem i robiłem zdjęcia brzydkim rzeczom. A ludzie, których spotykam często mówili – to trzeba zburzyć, po co robić zdjęcia.

14354_1776135499277369_7113153786190011386_n

Na stronie raczej nie pojawiają się historyczne miejsca, dlaczego?

Miejsca historyczne, często otoczone są pamięcią, a mnie interesują miejsca zapomniane. To, żeby były w świadomości to zadanie powołanych do tego instytucji, a nie moje. Ja ocalam od zapomnienia miejsca innego rodzaju, niektóre z nich pewnie nie są warte pamięci.

Ulubione zapomniane miejsce?

Trudne pytanie. Moje pierwsze zdjęcia to była stacja postojowa metra, mur za nią. Poza tym tory, jeziorko. Tam poszedłem na początku.

1907768_1646992838858303_1432669217266269530_n

Rozmawiała: Iza Kieszek-Wasilewska

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Ursynów Zapomniany.

Nasz patronat i konkurs: wystawa Tytusa Brzozowskiego

W piątek 9 października o 19:00 odbędzie się otwarcie wystawy malarstwa Tytusa Brzozowskiego – architekta poszukującego tożsamości i lokalności Warszawy. Serdecznie zapraszamy! W programie wernisażu multimedialna opowieść o warszawskich wątkach w pracach artysty. Link do wydarzenia: tutaj. Tytusa i jego prace mieliście okazję bliżej poznać podczas poprzedniego Okna na Warszawę, a teraz pojawiła się kolejna okazja, żeby zobaczyć je na żywo. Polecamy! (więcej…)

Warszawie wybaczę prawie wszystkie błędy

Anna Alboth

Tęsknię za upierdliwymi paniami w autobusach, które wtrącają się w wychowywanie dzieci, za nowomową dresiarzy, za księgarniami i kawiarniami, w których mogę wpaść na znajomych – opowiada podróżniczka Anna Alboth.

Od początku wakacji zaspokajamy naszą ciekawość i pytamy osoby, które wyprowadziły się z Warszawy, za czym tęsknią.  Czego im  brakuje? A czego zupełnie nie brakuje? Jak odległość od miasta, w którym spędziło się wiele lat, wpływa na jego postrzeganie?

Do rozmowy zaprosiliśmy podróżniczkę Annę Alboth, warszawiankę, która na stałe mieszka w Berlinie. Swoje podróżnicze życie opisuje w blogu Rodzina bez Granic. Za czym tęskni?

Gdybyś teraz wróciła do Warszawy, gdzie skierowałabyś swoje pierwsze kroki?

Gdybym miała wrócić tu na stałe, chciałabym zamieszkać w centrum, żeby czuć rytm miasta jak najmocniej. Jeśli na chwilę – do kawiarni Wrzenie Świata albo baru Plan B, bo tam – jak za starych czasów – zawsze spotkam kogoś znajomego.

Za czym tęsknisz będąc daleko?

Za upierdliwymi paniami w autobusach, które wtrącają się w wychowywanie dzieci („a czapeczkę ma? a czapeczki nie ma?”), za nowomową dresiarzy, którą sobie zapisuję na karteczkach, za „moimi” wszystkimi ulicami, za polskimi księgarniami i kawiarniami, w których mogę wpaść na znajomych.

Mam sentyment do okolic Metra Politechnika (bo liceum na Polnej), okolic Krakowskiego Przedmieścia (bo okienka na studiach i – przede wszystkim – mieszkanie Babci na Nowym Świecie), Pola Mokotowskiego (bo niedaleko domu), Wisły (bo letnie życie). Lubię też Pragę i Żoliborz, ale to już przez pojedyncze miejsca czy historyjki.

Jak w skrócie opisałabyś Warszawę swoim przyjaciołom i znajomym z Berlina?

Moje miasto! Ja jestem absolutnie nieobiektywnie zakochana w Warszawie, tęsknię za nią, kiedy mnie tam nie ma i wybaczam prawie wszystkie błędy. Ale też widzę jak pięknieje i mądrzeje w ciągu ostatnich lat. No świetna jest, tak w skrócie!

Jak myślisz, co mogłoby im się spodobać? A co mogłoby ich zdziwić?

Myślę (i wiem), że podobają im się na przykład cmentarze. Że są prawdziwym miejscem, które żyje, które jest dla ludzi wciąż ważne. W Niemczech jest inaczej. A na minus – dziwi ich, że rzeka jest tak słabo wykorzystana, choć my wiemy, że to i tak się bardzo zmienia. We wszystkich europejskich miastach – życie kręci się wokół rzek, a u nas tylko latem w nocy. No i co dziwi bardzo: że nie można pić alkoholu na ulicach.

Miałaś kiedyś taki moment, kiedy na drugim końcu świata pomyślałaś: „O, zupełnie jak w Warszawie”?

Nie, nigdy. Jeszcze mieszkając w Warszawie myślałam, że tak, owszem, mogę podróżować dużo i na długo, ale mieszkać tak naprawdę będę mogła tylko w Warszawie. Kiedy pierwszy raz, dawno dawno temu, odwiedziłam Berlin, pomyślałam, że to drugie miejsce na świecie, w którym wyobrażam sobie żyć. No i tak zostało.

Co widziałaś ze swojego okna na Warszawę, a co widzisz teraz z okna w miejscu w którym mieszkasz?

 W Warszawie miałam dobre okno: wychodziło na osiedlową ulicę, którą wielu musiało przekraczać, żeby pójść na zakupy czy przystanek autobusowy. Dobry punkt strategiczny dla nastolatki. W Berlinie mieszkamy w bardzo głośnym miejscu: obok szpitala, straży pożarnej, komisariatu policji, przy ulicy, która jest wyjazdówką na autostradę, obok okna przejeżdża tramwaj, a dokładnie nad naszym budynkiem lecą samoloty na lotnisko Tegel. Ale poza tym to spokojna dzielnica: z parkami i basenem odkrytym.

Miejsce w Warszawie, które ma rację bytu tylko w Warszawie, bo w każdym innym miejscu na świecie to nie byłoby już to samo, to Twoim zdaniem…

Plac  Zbawiciela z tęczą. Gdzie na świecie odbywałyby się takie walki o wesołą konstrukcję z kolorowych kwiatów? Ja uwielbiam tęczę (nie tylko ideologicznie, ale też wizualnie: widok na nią nad ranem, kiedy w barze rozmawiam sobie z przyjaciółmi – zawsze mnie cieszy).

Miejsce, bez którego Warszawa nie byłaby Warszawą to…

 Nowy Świat i cały Trakt Królewski. Jak tamtędy przejeżdżam, przechodzę, czy widzę stamtąd zdjęcia w książkach czy u międzynarodowych znajomych na Facebooku – myślę sobie: moja Warszawa.

Co Warszawa mogłaby zaczerpnąć z Berlina?

Luz: żeby ludzie nie przejmowali się tak bardzo tym, jak wyglądają i czy robią ważne sprawy. W Berlinie jest więcej wolności, kreatywności i przyzwolenia na różnorodność. Wszyscy się czują jak u siebie. Mają też mnóstwo możliwości, żeby robić to, co naprawdę kochają. Życie w Berlinie jest łatwiejsze niż w Warszawie.

A co Berlin mógłby zaczerpnąć z Warszawy?

 Pierogarnie, ceny taksówek i bardziej kontaktowych ludzi na ulicach. W Warszawie ludzie częściej wchodzą z obcymi w interakcje: w autobusach, na wystawach, w kawiarniach. W Warszawie też międzysąsiedzkie więzi są mocniejsze: ludzie mieszkający w jednym bloku czy na jednym podwórku trochę się znają, pożyczą sobie cukier. W Berlinie sąsiedzkie spotkania to niestety rzadkość. Ludzie organizują projekty wspólnego mieszkania (że do budynku wprowadza się kilkunastu przyjaciół), ale mi chodzi bardziej o taką naturalną wymianę, w przypadkowych gronie. Moja sąsiadka staruszka zawsze jest zadziwiona, że chcę jej pomóc nieść zakupy.

Czy Wy również mieszkaliście w Warszawie przez wiele lat i podjęliście decyzję o przeprowadzce do innego miasta lub kraju? Czy tęsknicie za Warszawą? Czego Wam brakuje po przeprowadzce? Czy w nowym mieście jest Wam lepiej?  Czekamy na Wasze listy: oknonawarszawe@gmail.com. 

Podjęliście decyzję, by wyprowadzić się z Warszawy? Tęsknicie?

skrzynki

Czekamy na Wasze listy. Za czym tęsknicie? Czy na odległość dostrzegacie coś, czego my, warszawiacy, nie dostrzegamy i nie doceniamy?

Jesteśmy bardzo ciekawi, jak odległość od miasta, w którym spędziło się wiele lat, wpływa na jego postrzeganie. Za którymi miejscami się tęskni? Czego brakuje? A czego zupełnie nie brakuje? Co do Warszawy przenieślibyście z miast, do których się przeprowadziliście?

Nieważne, czy przeprowadziliście się do Wrocławia czy do Limy.

Piszcie do nas: oknonawarszawe@gmail.com.

O tym, jak postrzega się Warszawę będąc na drugim końcu świata, rozmawialiśmy już z podróżniczkami  Olą Synowiec i Julią Raczko.

 – Podróże odświeżają mój związek z Warszawą. Po powrocie każdy dzień  Warszawie jest przygodą – chyba nigdy nie wyciskałam jej aż tak do cna. O piątej rano ze znajomymi  pokazuję przypadkowym turystom jak się tańczy studniówkowego poloneza. Przez dziurę wchodzimy w tunele Fortów Bema i bawimy się w Indianę Jonesa – opowiadała Ola.

Przeczytaj całą rozmowę.

– Moja  podróż dookoła świata, wyprowadzka do Australii, wydarzyły się niespodziewanie. Do dziś nie czuję, że Warszawę opuściłam. Wciąż sobie myślę, że może kiedyś znowu tam będę, tak na dłużej, trochę marzę. Po za tym nie lubię się żegnać, więc Warszawie powiedziałam „do zobaczenia” – mówiła Julia.

Przeczytaj całą rozmowę.

Czekamy na Wasze listy z daleka. Jesteśmy bardzo ciekawi, co napiszecie!

Fot. Pixabay

 

 

„Joli Bord 33”, czyli kolacja u przyjaciół

„Joli Bord 33”, czyli kolacja u przyjaciół

„Joli Bord 33” to knajpka, która jest pewnie dobrze znana Żoliborzanom, ale może niekoniecznie mieszkańcom innych dzielnic. Ja trafiłam tam pewnego majowego, deszczowego wieczoru, kiedy w powietrzu unosił się zapach bzu, a zieleń kasztanowców była najbujniejsza. Już od wejścia to miejsca podbiło moje serce, bo ma piękne, wielkie witryny, wypełnia je ciepłe światło i co najważniejsze unoszą się w nim smakowite zapachy. Niewielki lokal znajduje się trochę na uboczu, przy ulicy Potockiej 33. Wnętrze utrzymane jest w klimacie, który dobrze znamy z innych stołecznych lokali. Są więc białe kafle typu metro, czerwień cegieł, industrialne lampy, ale tu ważne są detale, dzięki którym „Joli Bord 33” nie jest tylko kolejną hipsterską miejscówką. Na półkach przy barze panoszą się kolorowe kubeczki, filiżanki, pudełka i pudełeczka, wszędzie stoją kwiaty a świeże zioła wychylają się z doniczek. Panuje pozorny bałagan, który tworzy przytulną, domową atmosferę.

 

20150506_210930

IMG_20150507_090253

IMG_20150506_235632

IMG_20150507_090204

Restauracja cieszy się dużą popularnością (co zawsze jest dobrym znakiem), prawie wszystkie stoliki były zajęte, mimo że odwiedziliśmy ją w środku tygodnia. O dobry nastrój dba miła obsługa. I co najważniejsze jedzenie jest naprawdę pyszne. Oczywiście nie mieliśmy okazji spróbować wszystkich potraw, ale przekąskę i danie główne zjedliśmy do ostatniego okruszka czy raczej kluseczki. Serwowane porcje są solidne, dzięki czemu przystawka Pita Love (hummus, pasta oliwkowa, pasta serowa) wystarczyła dla dwóch osób. Na danie główne zamówiliśmy Love me tender, czyli spaghetti z krewetkami, czosnkiem, miodem i chilli, niebo w gębie. Wszystkie potrawy są dobrze doprawione i nieprzekombinowane, to smaczne, świeże, proste jedzenie. Ceny jak na warszawskie realia są przystępne, zwłaszcza w zestawieniu z porcjami. Najedliśmy się jak bąki i w doskonałych nastrojach opuściliśmy lokal, serdecznie żegnani przez obsługę. Jestem pewna, że nie raz tam wrócę, bo w „Joli Bord 33” można się poczuć jakby się było u przyjaciół, a przecież przyjaciół trzeba odwiedzić raz na jakiś czas.

 

Tekst i zdjęcia: Iza Kieszek