Miesiąc po otwarciu 2. linii metra

Poniedziałek. Godzina 8:30. Stacja metra Wierzbno, czekam na peronie. Podjeżdża pociąg w kierunku Młocin. Ścisk jak na tureckim bazarze. Udaje mi się cudem wbić do środka. Nie mogę oddychać, z każdej strony napiera albo jakaś wielka torba z laptopem albo czyjaś noga. Pociąg rusza. Uff. Wysiadam na stacji Świętokrzyska, przechodzę do drugiej linii, a tu szok. Na peronie kilkanaście osób. Podjeżdża pociąg, dwa pierwsze wagony puste, w kolejnych niewielka garstka pasażerów. Zasiadam wygodnie i zastanawiam się skąd tak diametralna różnica.

Po otwarciu drugiej nitki w internecie zawrzało, że „paskudna”, „z czego tu się cieszyć, skoro taka opóźniona”, „kto w ogóle wymyślił te kolory”! Wszyscy mają coś do powiedzenia na ten temat. Czyżby ci esteci, którym nie przypadły do gustu kolory, wybierali nadal zatłoczone tramwaje? O wrażenia zapytaliśmy jednak tych, którzy drugą linią faktycznie jeżdżą:

Agata, mieszkanka Tarchomina:  Nie zgadzam się z określeniami, że nowa linia jest brzydka, nie wiem może ze mną jest coś nie tak, ale uważam że wejścia do metra jak i same perony są ładne i na mnie robią wrażenie. Ja mieszkam na Tarchominie a pracuję przy rondzie Daszyńskiego. Moja droga do pracy jak i do domu skróciła się o jakieś 20 min. Dla mnie to bardzo dużo.

Magda, mieszkanka Pragi: Mieszkam na Pradze Północ, a dzielnice, do których jeżdżę najczęściej to Centrum i Mokotów. Dla mnie druga linia metra to nie tylko ułatwienie, ale wręcz nowa jakość komunikacji po Warszawie. Dojazd w każde z miejsc zajmuje mi nawet połowę mniej czasu niż przedtem, nie muszę już jeździć do pracy zatłoczonym tramwajem czy stojącym w korkach autobusem. Z kilku źródeł słyszałam pewne opinie, że druga linia została zrobiona niesolidnie, że przejazd pod Wisłą nie jest bezpieczny – tego rzeczywiście się boję, szczególnie patrząc na kilka innych warszawskich inwestycji, pod którymi też ktoś się podpisał, a jednak zostały zrobione niesolidnie (np. zawalony ostatnio dach dworca wschodniego). Chciałabym mieć więc gwarancję, że jadąc metrem jestem bezpieczna. No a  jeśli chodzi o to, że w metrze jest pusto – to mi akurat nie przeszkadza.

Marcin, mieszkaniec Woli: Ja się bardzo cieszę drugą linią metra – moja dziewczyna mieszka na Pradze, więc mogę częściej do niej wpadać, nie tracąc cennego czasu w korkach czy zatłoczonych tramwajach.

Monika, mieszkanka Ursynowa: Teraz dojazd na Pragę, na którą jeżdżę kilka razy w tygodniu, to wręcz czysta przyjemność. Nie muszę przesiadać się na zatłoczonym Bankowym, który w godzinach szczytu zawsze wolę omijać szerokim łukiem. Jeśli chodzi o kolorystykę… no może to nie jest do końca moja estetyka, ale zamiast narzekać teraz po fakcie wolę cieszyć się dużymi udogodnieniami i czasem, który oszczędzam na dojazdach.

11134202_941717895860216_1213598043_n

Warszawa lata 60. Fotograficzna opowieść o metropolii

Ukazała się kolejna, trzecia część z popularnej serii FOTO RETRO. Album „Warszawa lata 60.” to niemal 200 zdjęć, na których najlepsi fotografowie uchwycili ówczesną atmosferę miasta. Na ulicach stolicy wyrastają wieżowce i domy towarowe, a pierwszomajowe pochody konkurują z kościelnymi uroczystościami. Wybuchają dramatyczne protesty, które na zawsze zmieniają oblicze kraju. Fotograficzna opowieść o „szalonych latach 60.”, jak nazywa je we wstępie do albumu Beata Tyszkiewicz, to nie tylko reportaż o stolicy, ale i o Polsce tamtych czasów.

Warszawalata60_okladka

(materiały prasowe)

W latach 60. liczba mieszkańców stolicy zaczyna przekraczać milion osób. Wizytówką nowoczesnej metropolii staje się Ściana Wschodnia i jej charakterystyczne punkty – rotunda PKO, trzy wieżowce i cztery domy towarowe. Przez stołeczne ulice przetaczają się tłumy przyjezdnych, a bujne nocne życie toczy się w świetle kolorowych neonów. W barze „Praha” i „Grubej Kaśce” jada się obiady, a na tańce chodzi się do studenckiego klubu „Hybrydy”. W „Sali Kongresowej” odbywają się huczne koncerty, triumfy święci świeżo odbudowany Teatr Wielki. Dzięki okresowi małej stabilizacji Warszawa na nowo tętni życiem. Względny optymizm nie trwa jednak długo. W 1968 roku słynny protest studentów przeciwko cenzurze „Dziadów” Kazimierza Dejmka rozpoczyna rozruchy w całym kraju. Choć zamieszki zostają stłumione i nie przynoszą pozytywnych politycznych zmian, duża część społeczeństwa na zawsze pozbywa się złudzeń co do intencji władz.

Większość zdjęć zamieszczonych w albumie „Warszawa lat 60.” pochodzi z archiwów Zbyszka Siemiaszki. Fotoreporter „Stolicy” i „Perspektyw” urodził się w fotograficznej rodzinie – jego rodzice prowadzili atelier, w którym portretowali samego Józefa Piłsudskiego. W trakcie wojny młody fotograf wstąpił w szeregi Armii Krajowej, której poczynania dokumentował. Dziś Siemiaszko znany jest głównie ze zdjęć powojennej modernistycznej architektury. Specjalizował się też w kadrach z zabieganego życia warszawiaków, ujęciach spieszącego się tłumu, zdjęciach strzelanych z dachów najwyższych budynków.
Bardzo liczną reprezentację mają też zdjęcia szerzej nieznanej, ale ważnej dla polskiej fotografii autorki – Grażyny Rutowskiej. Przedwcześnie zmarła fotoreporterka publikowała głównie w „Dzienniku Ludowym”. Znana była z emocjonalnego podejścia do reportażu, chętnie fotografowała ludzi w ich codzienności, uwieczniała sceny uliczne. Spektakularna kariera fotografki uległa załamaniu pod wpływem zmiany ustroju politycznego. Po jej śmierci, na mocy testamentu, jej dorobek zdjęciowy trafił do Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Autorką wstępu do albumu jest Beata Tyszkiewicz, która wspomina lata swojej młodości z właściwym sobie poczuciem humoru. „Warszawa lata 60.” to już trzecia publikacja z cyklu FOTO RETRO. Seria jest efektem współpracy Wydawnictwa BOSZ z Narodowym Archiwum Cyfrowym. W planach są kolejne dekady. Celem cyklu FOTO RETRO jest odświeżenie wizualnej pamięci Polaków oraz przedstawienie nieznanych archiwów zdjęciowych w atrakcyjnej dla współczesnego czytelnika opowieściowej formule.
Lata 60. to specyficzny czas w historii stolicy, czas kiedy wiele jeszcze było śladów wojennej pożogi, w krajobrazie miasta ruiny przeplatały się z nowoczesną, modernistyczną architekturą. To czas, kiedy Warszawa tętniła życiem, szumiała i czarowała urokiem, niczym piękna dziewczyna. Cały ten szarm, ale także życie codzienne mieści się na tych 111 stronach. To pozycja obowiązkowa dla miłośników ówczesnej stolicy.
Opracowała na podstawie materiałów prasowych: Iza Kieszek
Wymyślne kapelusze, spiętrzone loki, fraki skrojone ma miarę

Wymyślne kapelusze, spiętrzone loki, fraki skrojone ma miarę

U kogo ubierała się kiedyś stolica? Czy wolno było nosić sztuczne kwiaty do pracy? Dlaczego wypadało chodzić co tydzień do fryzjera? – o przedwojennej modzie Warszawy rozmawiamy z Zuzanną Żubką-Chmielewską i Joanną Mruk.

image description

Na zdjęciach przedwojennej stolicy widzimy elegancko ubranych warszawiaków. Czy rzeczywiście całe miasto zakładało na co dzień rękawiczki i kapelusze?

Warszawa była przed wojną bardzo eleganckim miastem. Właściwie trudno byłoby znaleźć na ulicy kobietę bez kapelusza. Nawet w czasie okupacji starsze wiekiem panie starały się zakrywać głowę, chociażby chustką. Tylko młode dziewczyny decydowały się na chodzenie z odkrytymi włosami. Kapelusze towarzyszyły kobietom od dziesięcioleci i były elementem stroju, który najszybciej zmieniał się pod wpływem mody. Zamawiano je u modystki lub kupowano gotowe modele, jednocześnie wiele kobiet umiało samodzielnie nakrycia przerobić i odświeżyć. Równie niezbędnym dodatkiem były także rękawiczki i torebki. Strój oczywiście musiał być zawsze czysty i wyprasowany. Wyjątkową uwagę przywiązywano także do wyglądu obuwia – musiało być wypastowane, bez cienia brudu.

Co było wtedy modne?

Trudno opisać w kilku słowach modę międzywojenną. Zmieniała się ona właściwie z sezonu na sezon, co łatwo można zauważyć w ówczesnych magazynach dla pań. W przeciągu dwudziestu lat damska suknia wyraźnie się skracała lub wydłużała, różnicował się kształt rękawów, nakryć głowy, zmieniały się fryzury. Tuż po pierwszej wojnie światowej kobiece stroje sięgają do połowy łydki, są dość luźne, z obniżonym stanem. W połowie lat dwudziestych spódnica skraca się do kolan, włosy powinny dochodzić do linii ucha, a mały kapelusz – „kask” – ciasno leży na głowie, ledwo odsłaniając oczy. Modna pani to „chłopczyca”.

W latach trzydziestych powraca bardziej kobieca linia. Suknie i spódnice dzienne sięgają do połowy łydki, a wieczorowe i balowe do ziemi. Pełniejsze niż w poprzedniej dekadzie kształty podkreślają kreacje krojone ze skosu i dopasowane kostiumy. Mile widziane są też wzory kwiatowe i falbanki. Nieduży kapelusik już nie zakrywa całej głowy, tylko uroczo ją zdobi, jest figlarnie przekrzywiony na bok. Włosy są dłuższe, najlepiej ułożone w fale. W przededniu wojny dolna linia damskiego stroju znów wraca w okolice kolan, a charakterystycznym elementem stają poszerzane, watowane ramiona. Głowę zdobią wymyślne kapelusze i spiętrzone nad czołem loki.

Warto zauważyć, że przy takiej dynamice zmian, właściwie niemożliwe było noszenie przez 10-15 lat tego samego stroju. Dziś nie mielibyśmy z tym problemu. Obecnie obowiązuje tak wiele fasonów i długości, że niemodny ubiór nie rzuca się tak w oczy. Kapeluszy raczej nie nosimy, więc ten problem mamy „z głowy”. Jednocześnie pamiętajmy, ze dawniej nie posiadano w szafie zbyt wielu egzemplarzy garderoby, więc stroje używane prawie codziennie szybko się „znaszały” i często trzeba było sprawić sobie odzież nową, najlepiej według aktualnej mody.

Co było uznawane za modową wpadkę?

Ówczesne poradniki dotyczące ubioru wymieniają kilka „odzieżowych wpadek”. Najczęściej nie chodzi jednak o ubiór „niemodny” – niezgodny z aktualną linią. Dużo częściej pojawiają się przestrogi odnoszące się do wkładania ubioru nieodpowiedniego do okazji, czyli np. sukni do ziemi na popołudniowy spacer, lub stroju sportowego do pracy. W pracy niewłaściwe byłoby także pokazanie się w stroju z dodatkiem dużej ilości falban, koronek, czy sztucznych kwiatów. Niestosowne było też pokazywanie zbyt dużo ciała. Uda mogły być odkryte tylko w sytuacjach sportowych, a głębokie dekolty pojawić się mogły jedynie w kreacjach wieczorowych. Poważnym faux pas było też noszenie stroju niewyprasowanego, więc ubiór lniany na oficjalne okazje był raczej niestosowny.

Czy mężczyźni dbali o strój?

Mężczyźni w okresie międzywojennym niezwykle dbali o strój. Najczęściej nosili stroje dziś uważane za oficjalne – marynarki, żakiety, fraki, smokingi, oczywiście szyte na miarę i dopasowane do pory dnia i okazji. Do tego zaprasowane spodnie i kapelusz na głowie – dzienną porą modeli do wyboru było kilka, wieczorową – koniecznie cylinder. Na rękach rękawiczki i nadal bardzo często laseczka. Panowie niezwykłą wagę przykładali do właściwej fryzury – wówczas z tyłu krótkiej, na karku podgolonej. Wymagało to cotygodniowej wizyty u fryzjera. Dobrze było mieć przy sobie grzebień, by zaczesać gładko włosy.

Czy w tamtym czasie były nazwiska, które wyróżniały się w świecie mody? Na przykład projektanci, krawcowe, kapelusznicy? A może komentatorzy mody?

W warszawskim świecie mody prym wiódł ekskluzywny Dom Mody „Bogusław Herse” mieszczący się na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Kredytowej. Otwarty jeszcze w XIX wieku przetrwał do 1936 roku, a o jego powodzeniu najlepiej świadczy okazały nagrobek założyciela na Powązkach. W latach dwudziestych popularnością cieszył się także magazyn z damskimi strojami Gustawa Zmigrydera.

Dla szerszego odbiorcy przeznaczony był Dom Towarowy „Bracia Jabłkowscy” organizujący także sprzedaż wysyłkową i częste wyprzedaże. Bardzo wiele strojów zamawiano nadal u krawcowych.

Elegancki mężczyzna garnitury zamawiał u Zaremby, a buty u Kielmana. Obie te firmy istnieją w stolicy do dziś. Modne wzorce rozpowszechniały się oczywiście za sprawą prasy kobiecej, ale przede wszystkim najważniejszym medium stało się kino. Ubiory pojawiające się na ekranie nie wychodziły spod ręki kostiumografa, ale wypożyczane były z pracowni i domów mody. W napisach, a najczęściej na anonsach, afiszach, ulotkach i w prasie pojawiały się nazwy i adresy firm, które użyczyły swoich strojów. Często pojawiała się tu postać Boguchwała Myszkorowskiego, którego pracowania stała się niezwykle popularna w latach trzydziestych wśród warszawskich elegantek.

Polska moda najczęściej odzwierciadlała trendy z zagranicy, przede wszystkim z Paryża. Naszych rodzimych projektantów starała się wspierać Zofia Raczyńska-Arciszewska, która w latach trzydziestych w swojej kawiarni „Sztuka i Moda” organizowała pokazy mody. Ważnym wydarzeniem w interesującym się strojami towarzystwie były „Bale Mody” organizowane w Hotelu Europejskim. Wybierano na nich króla i królową balu, a decyzje i stroje były szeroko komentowane w prasie. Prawdziwymi ikonami stylu byli przede wszystkim aktorzy i aktorki, ale także politycy. W tej ostatniej grupie przywołać należy przede wszystkim prezydenta Ignacego Mościckiego i Jadwigę Beckowa, żonę ministra spraw zagranicznych.

Co ciekawego z tamtych czasów Waszym zdaniem można by było zaaplikować do dzisiejszej mody? Co mogłoby spodobać się współczesnym warszawiakom?

Dziś z pewnością można by zaadaptować ówczesny styl sportowy – wygodny, niezobowiązujący, a jednocześnie gustowny. Pewne rozwiązania dotyczące kroju i szycia też zasługują na uwagę – są zresztą stosowane dość nieświadomie przez młodych projektantów. Z zazdrością patrzymy też na jakość wykonania ówczesnej odzieży. Precyzja kroju, elegancja szycia, a w latach trzydziestych wydobycie atutów damskiej sylwetki mogłyby wrócić do dzisiejszej mody.

Macie własne kolekcję ubiorów i akcesoriów historycznych. Co się w niej znalazło?

Tak, obie mamy własne kolekcje ubiorów i akcesoriów historycznych. Zaczęło się od rzeczy znalezionych w domu, związanych z naszą rodziną, z babciami, prababciami. Później uzupełniałyśmy zbiory darami, zakupami na targach staroci, czy znaleziskami z piwnic i strychów. Mamy kapelusze, nuty, rękawiczki, torebki, biżuterię. Najmniej jest ubrań, sukienek. Trudne lata okupacji powodowały, że kobiety znaszały i przerabiały przedwojenne stroje, więc niewiele z nich zostało. W ramach Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz” rekonstruuje się też stroje, dzięki czemu można tę lukę niejako uzupełnić. Mamy też oczywiście skarby trochę starsze i trochę młodsze. Nasze zbiory pokazałyśmy niedawno na autorskiej wystawie „Dokąd sięgam pamięcią. Moda kobieca 1890-1990” w Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu.

Na zdjęciach w większości jest babcia autorek tekstu – Jadwiga z Piątkowskich Bronic.

7

Jadwiga z Piątkowskich Bronic z przyjaciółką na warszawskiej ulicy – początek lat 30-tych. Zimniejszą porą noszono płaszcze z obfitymi futrzanymi kołnierzami.

5

Przyjaciele Jadwigi na spacerze w Wilanowie – 1935r. Mężczyźni w rękach trzymają kaszkiety – mniej zobowiązujące nakrycie głowy. Na swobodne okazje panowie mogli włożyć pumpy – spodnie kończące się pod kolanami. Jedna z kobiet nosi bluzkę zdobioną ludowymi wzorami – zjawisko bardzo modne w latach 30-tych. W drugiej damskiej sylwetce charakterystyczna dla dekady spódnica zapinana na guziki i pasek z wyrazistą klamrą.

image description

Jadwiga z Piątkowskich Bronic w mieszkaniu ojca na warszawskiej Pradze – lata 20-te (1924r.) Charakterystyczna linia dekady – obniżony stan.

3-1

Przyjaciółki Jadwigi na warszawskiej ulicy – lata 30-te. Panie noszą typowe dla dekady spódnice sięgające połowy łydki, paski podkreślające talię i kapelusze przekrzywione na bok.

image description

Jadwiga z Piątkowskich Bronic na warszawskiej ulicy – lata 30-te. Niezwykle popularny i praktyczny wełniany kostium, dodatkowo rękawiczki i torebka.

image description

Przyjaciółki Jadwigi na warszawskiej ulicy – lata 20-te. Kobiety miały do wyboru – sukienkę i najmodniejszy zestaw zwany garsonką: plisowana spódnica i luźna bluza. Na głowach kapelusze typu kask.

Autorkami tekstu są kuzynki: Zuzanna Żubka-Chmielewska i Joanna Mruk.

s-Zuzanna-Zubka-Chmielewska  Zuzanna Żubka-Chmielewska – historyk mody, wykładowca w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie.

j_mruk  Joanna Mruk – absolwentka Instytutu Historycznego UW, założycielka Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz”.

Zainteresowanym polecamy książkę A. Sieradzkiej „Moda w przedwojennej Polsce” oraz wizytę na fanpage’u wystawy: https://www.facebook.com/DokadSiegamPamiecia

Jednocześnie zapraszamy na wykład – w najbliższy piątek 13 marca Joanna Mruk opowie o modzie w okupowanej Warszawie (godzina 17:00, siedziba Oddziału Warszawskiego SHS – Rynek St. Miasta 27 – wejście przez restaurację Fukiera lub od ul. Piwnej 44)

https://www.facebook.com/events/363486953837068/

 

Stolik przy Oknie – Cafe Spokojna

Choć Cafe Spokojna już od pewnego czasu gości na kulinarnej mapie Warszawy, ja trafiłam tam całkiem niedawno. Mogłoby się wydawać, patrząc na lokalizację kawiarni, że to daleko od wszystkiego i nikt tam nie dotrze. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po przejściu dość ponurą ul. Spokojną od strony ul. Okopowej, przy wyjątkowo paskudnej deszczowo-błotnistej aurze, jaka panowała tego dnia, trafiłam do miejsca niemal po brzegi wypełnionego ludźmi. Miłe zaskoczenie atmosferą, a co z jedzeniem?

20150124_152749

Wszyscy którzy mnie znają, wiedzą, że jestem ogromną miłośniczką serników i próbuję je wszędzie – nie mogło być i tu inaczej, kiedy w karcie zobaczyłam „sernik nowojorski”. Szybko nadeszło pierwsze małe rozczarowanie: chciałam zobaczyć, jak wygląda ciasto, niestety od kelnera dowiedziałam się, że takiej możliwości nie ma. No ale dobrze, rozentuzjazmowana postanowiłam brać tego kota w worku. Sernik, który dostałam na talerzu, szybko ostudził mój entuzjazm. Nie miało to nic wspólnego z sernikiem nowojorskim, który w założeniu ma być jedwabiście kremowy, delikatny, mocno wilgotny. Ja dostałam sporą porcję zbitego i twardego ciasta, w które trudno było wbić widelec. Całość ratowały zmiksowane truskawki. Gdybym miała możliwość zobaczyć ciasto wcześniej, udałoby się uniknąć tej przykrej niespodzianki, bo z pewnością wybrałabym z karty coś innego.

20150124_142430

Na tym jednak koniec rozczarowań w Cafe Spokojna. Kawa była smaczna. Pizza dobra, na cienkim chrupiącym cieście, a świeżo wyciskany sok z marchwi bardzo intensywny – pyszny! Atmosfera przyjemna – łatwo dało się zapomnieć o ponurej pogodzie na zewnątrz. Warto też wspomnieć, że ceny są tam całkiem przyzwoite (herbata – 7 zł, kawa – od 5 do 12 zł, dania główne – do maks. 30 zł). Chętnie więc jeszcze wrócę na Spokojną, wymazując z pamięci sernikową wpadkę.

20150124_141456

20150124_142420

 

20150124_141527

 

Cafe Spokojna, ul. Spokojna 15, godziny otwarcia: codziennie w godz. 12.00-22.00, strona internetowa: http://spokojna15.com, profil na Facebooku: https://www.facebook.com/spokojna15?fref=ts

 Tekst i zdjęcia: Magda Liwosz

Warszawskie historie miłosne

Warszawskie historie miłosne

Święto zakochanych wprawdzie już za nami, ale my jeszcze przez chwilę zostajemy w tym romantycznym klimacie. Nie powinien dziwić fakt, że hasło „Zakochaj się w Warszawie” zostało wybrane jako hasło promocyjne naszego miasta, w Warszawie zakochiwali się bowiem najwięksi, nawet sam Napoleon Bonaparte…

JAN III SOBIESKI I MARYSIEŃKA

Poznali się 1655 roku. Maria Kazimiera de la Grange d’Arquien, nazywana Marysieńką, miała wówczas zaledwie około 14 lat! W tamtym czasach to był idealny wiek, aby zacząć rozglądać się za dobrym kandydatem na męża. Jej niezwykła uroda i inteligencja momentalnie podbiły serce nieco starszego hetmana koronnego Jana Sobieskiego. Jednak ani do oświadczyn ani do ślubu wówczas nie doszło. Trzy lata później Maria wyszła bowiem za mąż za innego, kierując się rozsądkiem a nie uczuciami. Nie przeszkadzało jej to jednak kontynuować namiętnego romansu z Sobieskim… Do oficjalnych zaślub dochodzi wreszcie, kiedy pierwszy mąż Marysieńki umiera. W atmosferze skandalu, w trakcie trwającej żałoby po zmarłym mężu szybko dochodzi do zawarcia nowego związku małżeńskiego – tym razem z miłości, co w tamtych czasach było dość zaskakujące. Złośliwi twierdzą, że w tak szybkim podjęciu decyzji pomogła Marii coraz bliższa perspektywa objęcia tronu Polski przez Sobieskiego. Ich małżeństwo trwało 31 lat i choć historycy wypominają królowej zachłanność na pieniądze, upodobanie do romansów podczas licznych nieobecności męża i skłonności do intryg politycznych, w jednym są zgodni – uczyniła króla Jana III najszczęśliwszym mężczyzną tamtej epoki!

Z listów Jana do Marysieńki:

„Gdybyś wiedzieć, moje serce, albo imaginować mogła, co się ze mną dzieje, i jako myślę o tobie, i że jednej nie opuszczam minuty, musiałabyś się sto razy we mnie kochać bardziej: bo gdyby tak choć trzecią część czasu darować P. Bogu, nie było [by] świętszego nade mnie człowieka.”

„Pisałaś Wć moja duszo do mnie, że pół roku już, jakośmy się pożenili, a pięć tylko niedziel mieszkaliśmy z sobą. Znać, moje serce, że Wć kreski poczynasz rachować; a dobrze by przecież mieć respekt, że to człowiek i tu na wojnie pracować musi, jeśli nie w łóżku, to na koniu. Wypłacać się jednak, choć tak jak zły dłużnik, obiecuję, bylem jako najprędzej w dobrym zdrowiu oglądał królewnę serca mego, bez której widzenia już też dalej żyć niepodobna, i lepiej nie żyć, niżeli nie zażywać, nie obłapiać, nie całować milion milionów razów to, co jest najśliczniejszego, najwdzięczniejszego i najdoskonalszego na świecie.”

IMGP0955 (Kopiowanie)

Gniazdko miłości Jana III i Marysieńki – Pałac w Wilanowie. Fot. M. Liwosz

NAPOLEON I MARIA WALEWSKA

Najważniejszy człowiek na świecie i polska szlachcianka. Romans Napoleona Bonaparte i Marii Walewskiej owiany jest wieloma tajemnicami i legendami. Do dziś trudno ustalić, jak to było z nimi naprawdę. Maria Walewska już jako 15-tka wyszła za mąż. Przez 3 lata była przykładną i kochającą małżonką. Jednak w 1807 r. los skrzyżował jej drogi z Napoleonem, który zburzył jej sielankę. Oficjalnie po raz pierwszy zobaczyli się podczas balu w warszawskim Zamku Królewskim, choć inni twierdzą, że odbyło się to w pałacu Michała Poniatowskiego w Jabłonnie. Romans trwał do 1810 r. Głośno o nim było w całej Europie – Walewską nazywano „Polską małżonką cesarza”. Owocem tej miłości był syn Aleksander Colonna Walewski. Wszystko zakończyło się, kiedy Napoleon podjął decyzję o ślubie z Marią Ludwiką. Kochankowie mieli jeszcze okazję spotkać się w 1814 r. na wyspie Elbie.

Z listów Napoleona do Marii:

„Otrzymałem dwa urocze listy Pani, uczucia, jakie wyrażają odpowiadają uczuciom, które ja żywię do Pani. Nie było dnia, w którym nie pragnąłbym tego wyrazić. Chciałbym Panią zobaczyć; od Ciebie to zależy…”.

„List Pani sprawił mi wielką radość. Jesteś Pani zawsze taka sama i nie wolno wątpić w uczucia, jakie do Ciebie żywię. A więc chciałabyś Pani znosić trudy drogi? Ujrzałbym Panią z prawdziwą radością, jaką mogłaby mi Pani sprawić. Tylko oby to nie przyniosło szkody Twojemu zdrowiu. Myślę, że wkrótce Panią zobaczę, Mario. W oczekiwaniu całuję piękne ręce Pani.”

DSC_2106

Pomnik Napoleona na Placu Powstańców Warszawy. Fot. J. Zuzga

LEOPOLD TYRMAND I BARBARA HOFF

„Zrobiłem listę dziewczyn i ty jesteś na niej numerem jeden. Jeśli połączymy firmę Hoff z firmą Tyrmand, nigdzie nie będzie takiej drugiej”. Tak Leopold Tyrmand zdobył serce Barbary Hoffman, projektantki mody i dziennikarki „Przekroju”. Po takim tekście trudno się dziwić. W Warszawie mówiło się, że to małżeństwo króla jazzu i królowej mody. Początkowo małżonkowie zamieszkali w Krakowie, ale szybko powrócili do Warszawy na ul. Dobrą. To było drugie małżeństwo powszechnie uważanego za kobieciarza Tyrmanda. Trwało zaledwie kilka lat. Para rozwiodła się, kontaktując się jedynie przez swoich prawników, ponieważ Tyrmand przebywał już wówczas na emigracji w USA.

AGNIESZKA OSIECKA I MAREK HŁASKO

„Twarz rozgrymaszonego bachora, figura cowboya, ręce Madonny. Wyższy był od naszego pokolenia o pół głowy. A ja przy nim jak mysz polna” – tak o Marku Hłasce pisała Agnieszka Osiecka, nazywana przez swojego absztyfikanta pieszczotliwie panną Czaczkes. Ich romans rozpoczął się pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia. Marek był częstym gościem u Osieckich na Saskiej Kępie wbrew dużej niechęci ojca poetki, który najwyraźniej miał ambitniejsze plany wobec córki jedynaczki. Z uwagi na coraz większą presję ze strony ówczesnych władz Hłasko zdecydował się na wyjazd zagranicę. Przed emigracją zdążył jeszcze oświadczyć się swojej ukochanej. Wyjechał do Paryża, gdzie bezskutecznie próbował otrzymać azyl polityczny. Nie udało się. Osieckiej z kolei odmówiono wydania paszportu. Zza żelaznej kurtyny dostawała rozpaczliwe listy: „Nigdy nie myślałem, że będę Cię tak kochać…”. Zaplanowali nawet ślub przez pośrednika, ale właśnie wtedy narzeczony przestał pisać… Spotkali się dopiero w kwietniu 1968 w Los Angeles. To było ich ostatnie spotkanie. Na biurku poetki do końca życia stała jego maszyna do pisania.

IMG_0948_2

Pomnik Agnieszki Osieckiej na Saskiej Kępie. Fot. A. Zuzga

MAŁGORZATA I CZESŁAW NIEMEN

Do niego wzdychały niemal wszystkie kobiety w Polsce. Ona z kolei czarowała mężczyzn swoim pięknym uśmiechem. W latach 80. uchodzili za jedną z najpiękniejszych par w Warszawie. Poznali się jesienią 1973 roku w warszawskim Remoncie. Już ponoć wtedy coś między nimi zaiskrzyło, jednak sława piosenkarza z początku nieco onieśmieliła młodziutką modelkę. Z pozoru dzieliło ich wszystko: wiek, styl życia i charakter, jednak uczucie okazało się silniejsze. Mimo że razem osiągnęli ogromny sukces medialny, stronili od blasku fleszy i bycia w centrum uwagi. Zamiast podbijać warszawskie salony, woleli spędzać spokojne wieczory w swoim domu na warszawskim Żoliborzu. Mieli wszystko, o czym marzą młodzi ludzie – sukces, pieniądze i uznanie, choć dla nich zdaje się najważniejsze było po prostu bycie razem. Tę piękną ponadtrzydziestoletnią historię miłości przerwała brutalnie śmierć artysty w 2004 roku.

Tekst: Magda Liwosz

Fantastyczna Warszawa – rozmowa z Pawłem Duninem-Wąsowiczem

Z Warszawy pociągi jeżdżą na Księżyc – o fantastycznych wizjach stolicy rozmawiamy z Pawłem Duninem-Wąsowiczem, pisarzem, wydawcą, szefem miesięcznika „Lampa”, warszawiakiem od pokoleń.

227921_1029185380420_4760_n

Kwestionariusz Okna na Warszawę
Warszawa to miasto… owszem.
W Warszawie lubię…  nie wiem.
Warszawę kocham i szanuję… tak.
W Warszawie nie lubię… nie wiem.
Prawdziwy warszawiak to… nie ma takich.
Moje ulubione miejsce w tym mieście… akwedukt przy fosie na Cytadeli.
Jeśli nie Warszawa, to… Kraków albo Lublin.

Jest Pan autorem książki ”Warszawa fantastyczna”, w której zebrał Pan wizje przyszłej Warszawy pojawiające się w fikcjach literackich. Która z tych wizji najbardziej Pana zaskoczyła, która była dla Pana najciekawsza, najbardziej spektakularna?

Mam szczególny sentyment do opowiadania Zdzisława Domolewskiego „Garnitury trumienne” opublikowanego w 2002 r. wiosną w dwóch odcinkach w „Nowej Fantastyce”. Wizja rozpoczynającej się w Warszawie rury, którą pociągi jeżdżą na Księżyc, po tamtejszy piasek przedłużający życie, jest tam próbą naśladowania hipotetycznej powieści fantastycznej, jaką mógł pisać w 1939 kilkunastoletni marzyciel – syn żydowskiego krawca z Żelaznej.

Pracuje Pan teraz nad atlasem fantastycznym Polski. Czy zauważył Pan jakąś specyfikę fantastycznych wizji Warszawy na tle innych miast?

Warszawa jako stolica jest częściej niż Kraków obiektem fantastyki modernizacyjnej, pozytywnych wizji przyszłościowych science fiction. Fantastyka niesamowitości, szczególnie horror, odwołuje się w przypadku Warszawy najczęściej do stosunkowo niedawnych historii z czasów powstania w getcie 1943 i powstania warszawskiego 1944.

Jest Pan wydawcą i autorem książek, ale także bibliofilem i kolekcjonerem, zwłaszcza druków mało znanych czy zapomnianych autorów. Jaka jest Pana książkowa mapa Warszawy? Którą bibliotekę najbardziej Pan lubi, które księgarnie i antykwariaty Pan najczęściej odwiedza?

Kiedyś byłem bywalcem Biblioteki Publicznej na Koszykowej, teraz rzadko tam trafiam – bywam raczej w Narodowej i BUW. Co do antykwariatów – zależy czego szukam. Największy wybór tytułów beletrystycznych PRL-owskich i z III RP i po rozsądnych cenach ma obecnie Antykwariat Grochowski przy Kickiego, ale przedwojenne książki i czasopisma kupowałem raczej w antykwariatach Logos i Kosmos w Al. Ujazdowskich, Tom na Żelaznej czy Gryf na Dąbrowskiego na Mokotowie. Z kolei na Andersa powstał niedawno antykwariat specjalizujący się w fantastyce. Niezły też jest ten przy Pięknej, na rogu z Poznańską.

Jaka jest Pańska „lokalna ojczyzna” w Warszawie?

Wychowałem się na Zatrasiu, a od 15 lat mieszkam po drugiej stronie Broniewskiego – na Sadach Żoliborskich. Z naturalnych względów interesują mnie wszelkie zdjęcia brzydszych oblicz Pięknego Brzegu, jak na przykład dawne Miasteczko Powązki, Wrząca Górka czy Marymont. W odróżnieniu od gustownej zabudowy Żoliborza właściwego, mało komu chciało się fotografować tę niegustowną i relikty fotograficzne miejsc obecnie zabudowanych blokami są stosunkowo rzadkie.

Rozmawiała Małgorzata Chomicz-Mielczarek

Fot. Paweł Dunin-Wąsowicz