Podróże odświeżają mój związek z Warszawą

Podróże odświeżają mój związek z Warszawą

Ola Synowiec w podróży

 

Po powrocie każdy dzień  Warszawie jest przygodą – chyba nigdy nie wyciskałam jej aż tak do cna. O piątej rano ze znajomymi  pokazuję przypadkowym turystom jak się tańczy studniówkowego poloneza. Przez dziurę wchodzimy w tunele Fortów Bema i bawimy się w Indianę Jonesa – mówi podróżniczka Ola Synowiec.

Od autorki: Ta rozmowa jest owocem mojego odwiecznego zainteresowania tematyką podróży, emigracji i tęsknoty za miejscem, w którym kiedyś zapuściło się korzenie. Wielokrotnie przekonałam się, że banalne z pozoru pytania, na przykład: „Czy tęsknisz” i „Za czym tęsknisz”, prowadzą do bardzo ciekawych obserwacji.

O tęsknocie za Warszawą rozmawiałam z Olą Synowiec, podróżniczką, która potrafi zadomowić się w chyba każdym miejscu na świecie i wszędzie odnaleźć podobnych do siebie  ludzi z pasją. Ola jest autorką bloga Mexico Magico.

Dlaczego raz w roku na tak długo opuszczasz Warszawę?

Siedziałam kiedyś na balkonie przyjaciela, na dziesiątym piętrze bloku na Chmielnej, z widokiem na całe centrum Warszawy. I pomyślałam: „Hej ciekawe, czy istnieje coś więcej?”. To było trochę tak, gdy człowiek patrzy w gwiazdy i myśli sobie, czy jest życie na innych planetach. Warszawa była moim absolutnym centrum wszechświata, jej poświęcałam wszystkie swoje siły życiowe. Pracowałam dla warszawskiego serwisu internetowego, organizowałam Urodziny Pragi i inne wydarzenia kulturalne, prowadziłam warsztaty o Warszawie i pokazywałam ją obcokrajowcom. W wolnych chwilach zgłębiałam jej historię i uczyłam siebie oraz innych warszawskiej gwary. Nie wyobrażałam sobie siebie w innym miejscu. Dlatego ta krótka balkonowa myśl była jak olśnienie, jak odkrycie innej planety.

Swoje miejsce znalazłaś w Meksyku.

W Meksyku mam teraz drugie życie, moje drugie centrum wszechświata, taki mały świat, o którym nikt z moich warszawskich znajomych nie wie.

Te wyjazdy odświeżają mój związek z Warszawą. To jak z żoną, którą widuje się raz na jakiś czas, jak z żoną, za którą można w końcu zatęsknić. Takie rozstania sprawiają, że zakochujesz się na nowo, że doceniasz to, co was łączy, że zdajesz sobie sprawę, jak bliskimi uczyniły was te wszystkie lata, które razem spędziliście. Takie rozstania dodają relacji pieprzu. Komplementujesz ją, zabiegasz o jej względy, starasz się każdy dzień razem uczynić czymś szczególnym.

Teraz każdy dzień w Warszawie jest przygodą, chyba nigdy nie wyciskałam jej aż tak do cna. Czuję się, jakbyśmy przez cały czas były na pierwszej randce. I robimy te wszystkie pierwszorandkowe głupotki . Pijemy wódkę przy 30-stopniowym mrozie wyobrażając sobie, że jest 30, ale na plusie. O piątej rano pokazujemy przypadkowym turystom jak się tańczy studniówkowego poloneza, i jest nas chyba ponad 10 par. Przez dziurę wchodzimy w tunele Fortów Bema i bawimy się w Indianę Jonesa.

Podróże pozwoliły mi spojrzeć na Warszawę z pewnego dystansu i czasem bawię się tutaj w turystę. Wcześniej poruszałam się po swoich, znanych ścieżkach, a teraz z dziką radością odkrywam nowe rejony – Włochy, Bemowo, Wolę, miejsca, które zawsze były „tak daleko”. Wcześniej miałam też swoje stare towarzystwo, znajomych z liceum, ze studiów, z Pragi i nie wyobrażałam sobie, że będę mogła stworzyć jakieś nowe relacje. Podróże nauczyły mnie pewnej otwartości – teraz chętniej poznaję nowych ludzi i zaprzyjaźniam się z nimi. Warszawa jest pełna pięknych ludzi z pasją, ludzi, „którym się chce”.

Ola Synowiec

Co takiego ma w sobie Meksyk, że wracasz za każdym razem właśnie tam?

Jestem w trakcie „doustalania” tego. Jest coś w powietrzu – takie uczucie, że wszystko jest możliwe. Jest coś w ludziach – uczę się od nich pogody ducha i uśmiechu. Meksykanie mówią, że mam meksykański temperament, może coś w tym jest. Na pewno mam już tam przyjaciół, swoje ukochane miejsca , swój sklep z tortillami i panią, od której kupuję brokuły, oraz inne głupotki dnia codziennego. Teraz już wracam tam w kategorii domu.

Teraz znów jesteś w podróży.

Jestem teraz w Stambule. Odwiedzam zaprzyjaźniony francuski zespół rockabilly, który poznałam w Meksyku. Są tu dwa tygodnie w trasie koncertowej. Wynajmują całą piękną kamienicę niedaleko Taksimu. Właśnie odwiedzili mnie znajomi, którzy podróżują stopem przez pół roku przez Bliski Wschód. Zboczyli z trasy, żeby się ze mną spotkać. Pijemy kawę po turecku, jemy hummus, rozmawiamy po hiszpańsku, a Mary mnie rysuje.

Jak w skrócie opisałabyś Warszawę swoim meksykańskim znajomym?

Często ją opisuję.  Porównuję Pragę, gdzie mieszkam w Warszawie, do meksykańskiego Tepito. Tepito ma opinię najniebezpieczniej okolicy w mieście Meksyk, ale to także miejsce z bardzo specyficznym savoir-vivrem, wysokim poczuciem własnej godności, specyficzną gwarą, kulturą, sposobem ubierania. Teraz znajdują tu swoje miejsce także artyści i alternatywne galerie sztuki. Gdy ktoś mnie pyta, skąd jestem – mówię, że z takiego polskiego Tepito.

Jak myślisz, co w Warszawie mogłoby spodobać się Twoim znajomym? A co mogłoby ich zdziwić?

Opowiadam im dużo o naszej niezwykłej plaży. To coś niespotykanego – dzika plaża w środku europejskiej stolicy, gdzie możesz zrobić ognisko, zobaczyć wydrę, dzika, sarnę. Opowiadam im o formacie żywieniowym barów z wódką i zakąską. Mają coś podobnego w Meksyku w postaci mezcalerii, podobne odrodzenie knajp w starym stylu, tyle że bez tak staroświeckiego sznytu jak u nas. Opowiadam o Wielkiej Paradzie Studentów i Juwenaliach. Opowiadam o koncertach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wszystkie te opowieści sprawiają, że ich oczy powiększają się i mówią, że muszą odwiedzić Warszawę. Podobają im się także proste rzeczy, takie jak rozkłady jazdy komunikacji miejskiej, całodobowe sklepy z alkoholem i centralne ogrzewanie.

Za czym tęsknisz w Warszawie, kiedy Cię tu nie ma?

Za wszystkim! Za zimnym powietrzem, które rozwiewa moje włosy, gdy jadę nocą rowerem po moście Świętokrzyskim. Za długimi spacerami z Tymkiem po torach, za Bazyliką na Kawęczyńskiej. Za zimną wódką przy barze w Planie B o czwartej nad ranem. Za kebabem na Centralnym po marnej imprezie. Za stęchlizną wyciąganych z szaf futer w tramwaju podczas pierwszych podmuchów jesieni. Za przeglądem kup z całej zimy, kiedy zaczynają się marcowe pluchy.

Brakuje mi także rozumienia tego, co widzę. W Warszawie wszystko jest osadzone w kontekście. Rozumiem pociski po kulach na murach, rozumiem graffitti i stare szyldy w zakładach, gdzie reperują maszyny do szycia. Idę po ulicy i przypominają mi się setki rzeczy: piosenki, wiersze, książki, wydarzenia, które miały tu miejsce 20, 50 i 100 lat temu. Z tyloma miejscami wiążą mnie też tutaj wspomnienia. Dużo kosztuje mnie, żeby zacząć rozumieć w ten sposób Meksyk, ale to także fascynująca przygoda.

A za czym nie tęsknisz i cieszysz się, że tego nie ma w Meksyku?

To nie tak, że za czymś nie tęsknię, ale są takie rzeczy, których brakuje mi po powrocie z Meksyku do Warszawy. Przede wszystkim uśmiechu i tego, że jak ktoś wygląda sympatycznie to w Meksyku się mówi mu „cześć” i zaczyna się rozmowę. Kolorów – kolory w Meksyku są wszędzie. No i tego, że w Polsce tak mało mężczyzn tańczy, a jeśli już ktoś poprosi cię do tańca, to oznaczać to może wiele rzeczy, ale rzadko – poproszenie do tańca. W Meksyku tańczą wszyscy i tańczą dla tańca. Staram się traktować Warszawę i Polskę jako inny, konstytutywny byt i brać ją bez zastrzeżeń, w całości, z bezwarunkową miłością.

Warszawskie miejsca, do których masz największy sentyment, to…

Praga! To takie moje ukochane miasteczko, gdzie mam swoje życie i swoje szczęście. Ploteczki u ukochanej sąsiadki Tamarki w rosyjskiej restauracji Skamiejka, flaczki na Bazarze Różyckiego i późnonocne rozmowy przy barze w To Się Wytnie. Czasem lubię „pojechać do Warszawy” i zobaczyć, co jest teraz w modzie po drugiej stronie Wisły.

Gdzie kierujesz swoje pierwsze kroki po powrocie do Warszawy?

Ostatnio pojechałam prosto na Pragę. Metrem! Strasznie dziwne uczucie.

Miałaś kiedyś taki moment, kiedy na drugim końcu świata pomyślałaś: „O, zupełnie jak w Warszawie”?

Gdzieś o czwartej nad ranem, przy barze, gdzie nagle nawiązała się kilkugodzinna rozmowa między zupełnie przypadkowymi i różnymi osobami – poczułam się zupełnie jak w Przekąskach Zakąskach. Staram się rozgraniczać te dwa światy, ale czasem się nie da, bo światy są dwa, ale ja tylko jedna.

Co widzisz ze swojego okna na Warszawę?

Z mojego okna na Warszawę widzę studnię kamienicy na Szmulkach, ze wszystkimi jej sprawami i sąsiadem z jego prywatną rozgłośnią radiową. Gdy tylko robi się ciepło, wystawia głośniki na parapet i puszcza wszystkie najnowsze przeboje muzyki disco polo. Trochę wypadam z muzycznego z obiegu, jak mnie nie ma na Pradze. A z mojego okna w Meksyku widziałam księżyc i niebo pełne gwiazd, bo miałam okno w dachu. Było tam cicho i spokojnie, tylko czasem w środku nocy rozkrzyczał się jakiś kogut.

Zdjęcia: archiwum Oli Synowiec.

Przyjaciółka Warszawy

Przyjaciółka Warszawy

Rozmowa z Agnieszką Trepkowską, przewodniczką i pilotką, wiceprezes Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, działaczką Klubu Organizatorów Ruchu Turystycznego (KORT) Oddziału TPW, autorką wielu tras spacerowych i spotkań varsavianistycznych.

DSC_0095

Kwestionariusz Okna na Warszawę

Warszawa to… miasto moje rodzinne od pokoleń.

W Warszawie lubię… galerie sztuki, muzea, kawiarnie z klimatem.

Warszawę kocham i szanuję… bo każdy może tu znaleźć miejsce dla siebie.

W Warszawie nie lubię… tłoku w komunikacji miejskiej.

Prawdziwy warszawiak to… ciekawy wszystkiego, wiecznie młody duchem człowiek.

Moje ulubione miejsce w tym mieście… Ogród Saski.

Jeśli nie Warszawa, to… musiałabym urodzić się w innym mieście.

Czym zajmuje się Klub Organizatorów Ruchu Turystycznego?

Jako Oddział Towarzystwa Przyjaciół Warszawy koncentruje się na promocji miasta wśród jego mieszkańców i przejezdnych poprzez organizowanie i prowadzenie bezpłatnych spacerów z przewodnikiem, prezentacji multimedialnych na tematy związane z dziejami miasta, udział w innych imprezach organizowanych przez podmioty o podobnej działalności.

Jakie tematy spacerów i spotkań zrealizowaliście do tej pory?

Wiele spacerów i prezentacji związanych za znanymi postaciami, świętami i rocznicami, obiektami oraz wydarzeniami w Warszawie, np. spacery po zabytkowych cmentarzach, trasy związane ze Świętem Skarpy, cykl spacerów poświęconych historii kościołów, parkom i słynnym postaciom historycznym, spacery promowane przez Urząd Miasta i Stołeczne Biuro Turystyki, spacery w rocznice wydarzeń (Powstanie Kościuszkowskie, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe, Powstanie w Getcie, Powstanie Warszawskie, 250-lecie Teatru Narodowego, Uchwalenie Konstytucji 3 Maja, powstania Komisji Edukacji Narodowej, wpisania Warszawy na listę UNESCO i inne). Nasze prelekcje odbywają się raz w miesiącu w Restauracji Honoratka. Dotyczą różnej tematyki warszawskiej – bale karnawałowe, dwór królewski, nieistniejące dziś zawody, warszawskie rody znane i mniej znane.

Jakie jeszcze działania podejmujecie?

Organizujemy szkolenia dla przewodników warszawskich po muzeach oraz innych obiektach związanych z historią i kulturą, bierzemy udział w sesjach zdjęciowych promujących historię Warszawy, realizowanych przez Inicjatywę Epoki Warszawy, co roku uczestniczymy w Pikniku Archiwalnym, w Święcie Wisły, a także bierzemy udział w wydarzeniach organizowanych przez inne Oddziały Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, takich jak „Warszawa w kwiatach i zieleni” czy spotkania historyczne organizowane w Muzeum Niepodległości.

Kto może wstąpić do Klubu?

Każdy, komu zależy na zachowaniu pamięci o postaciach, wydarzeniach i obiektach ważnych w dziejach Warszawy znajdzie w nas przyjaciół i pomocne dłonie w realizacji własnych pomysłów. Zachęcamy też osoby, które chciałyby poprowadzić spacery lub wygłosić prelekcje w ramach wymienionych cykli tematycznych.

Jakie wydarzenia varsavianistyczne planujecie na najbliższy miesiąc?

W maju serdecznie zapraszamy na „Zielony Uniwersytet” – spacer, spotkanie przy BUWie, przy wejściu do ogrodów (9.05. godz. 11), spotkanie historyczne „Chomicze i Chomiczówka” w Muzeum Niepodległości (9.05. godz. 12), „Stary i Nowy BUW – zdarza się co sto lat – opowieść o 200-letniej historii, budynkach, zbiorach historycznych i współczesnych oraz o dzisiejszej pracy w bibliotece” – spotkanie w BUWie przy Dobrej (27.05 godz. 18).

Rozmawiała Małgorzata Chomicz-Mielczarek

Fot. Maria Kamińska

 

 

Bieganie naturalne jest jak powrót do dzieciństwa

Bieganie naturalne jest jak powrót do dzieciństwa

Biegacza od biegacza naturalnego różni przede wszystkim to, że ten pierwszy uprawia sport, zaś drugi filozofię, gdzie efekty sportowe pojawiają się przy okazji. Rozmowa z Marcinem Basisem i Norbertem Kubaczem, autorami strony o bieganiu naturalnym: Biegam naturalnie (www.facebook.com/biegowo).

biegi_n-1

Czym jest bieganie naturalne?

Marcin: Dla każdego oznacza to co innego. Przede wszystkim sama chęć biegania powinna wynikać nie z przymusu czy niezdrowej rywalizacji, tylko z radości życia. Często odnajdujemy ją później w trakcie treningu i po pierwszych ukończonych zawodach. W moim przypadku było to po pierwszym ukończonym maratonie. Potem dochodzi praca nad techniką biegania, szczególnie istotną w terenie. Biegnie boso czy w obuwiu minimalistycznych, gdzie but nie przeszkadza, pomaga w odczuwaniu przyjemności z biegania również poprzez czucie po czym się biega. Naprawdę jest wielka radocha kiedy biegnie się przez las i czuje ściółkę leśną pod nogami!

Norbert: Ja bym dodał, że bieganie naturalne jest też pewnego rodzaju powrotem do czasów dzieciństwa, kiedy się beztrosko biegało po podwórku i mały człowiek czuł ten powiew wolności we włosach, szybsze bicie serca. Jest to nasza naturalna umiejętność, która pomagała ludziom przetrwać przez około 200 tysięcy lat. Jest to dla mnie aktywność tak naturalna jak sen, taniec czy umycie twarzy po przebudzeniu. Życie bez biegania jest moim zdaniem o wiele uboższe. To jest najbardziej naturalny stan upojenia i zachłyśnięcia się życiem. Myślę, że biegacza od biegacza naturalnego różni przede wszystkim to, że ten pierwszy uprawia sport, zaś drugi filozofię, gdzie efekty sportowe, „życiówki”, pojawiają się przy okazji.

Dlaczego wybraliście bieganie jako formę aktywności sportowej?

Marcin: Na początku była to forma odreagowania stresu. Potem chęć rywalizacji z samym sobą. A dzisiaj jest to przede wszystkim radość z poznawania nowych ludzi i pięknych tras biegowych w różnych zakątkach kraju.

Norbert: Bieganie nie wymaga specjalistycznego sprzętu. W zasadzie wystarczy tylko chęć i brak przeciwwskazań zdrowotnych. Ponadto bieganie jest najbardziej naturalną ogólnorozwojową aktywnością sportową, podstawą wszystkich dyscyplin sportowych.

Gdzie rozpoczynaliście swoją przygodę z bieganiem?

Marcin: Biegam od niedawna. Regularnie trenuję od ponad dwóch lat. Regularności strzeże mój trener – pies mix Husky i Alaskan malamute. Pierwsze ścieżki biegowe przecierałem razem z nim, były to przede wszystkim okoliczne parki. Szybko okazało się, że bieganie po chodniku nie jest naszym ulubionym sportem. Bieganie pośród krzaków, między drzewami, wbieganie i zbieganie po stromych zboczach z wystającymi korzeniami i kamieniami – takich atrakcji szukamy na każdym spacerze.

Norbert: Gdy byłem nastolatkiem, trenowałem różne dyscypliny, najdłużej kick boxing. Wtedy bieganie było dla mnie drogą do podniesienia wytrzymałości, poprawienia kondycji. Bieganie jako odrębną dyscyplinę sportową zacząłem uprawiać sześć lat temu. Pierwsze przebieżki zacząłem robić na Polach Mokotowskich w Warszawie.

Jakie są Wasze ulubione trasy do biegania?

Marcin: Codziennie biegam z psem po warszawskich parkach. Najchętniej po urozmaiconym pagórkowatym terenie poza ścieżkami. Lubię też ścieżkę na prawobrzeżnym brzegu Wisły wzdłuż rzeki, ale nade wszystko lasy Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, gdzie na kilkudziesięcio-kilometrowych leśnych i piaszczystych trasach w grupie kilkunastu osób trenujemy do najważniejszych zawodów.

Norbert: Podobnie jak Marcin uwielbiam ścieżkę po praskiej stronie Wisły w Warszawie, czy nasze wspólne bieganie w grupie zaprzyjaźnionych „ultrasów” po M.P.K. Lubię biegać też po skarpie warszawskiej, często też biegam po Polu Mokotowskim po tych wszystkich pagórkach, po trawie. Czasem biegnę ze Śródmieścia gdzie mieszkam, na Ursynów, żeby pobiegać sobie po Kopie Cywila. Lubię, gdy trasa jest trochę przygodą i trochę treningiem.

W Warszawie organizowanych jest coraz więcej zawodów biegowych, na krótszych i dłuższych dystansach. Czy wszystkie odbywają się po asfaltowych drogach? Czy jest jakaś alternatywa dla biegaczy, którzy lubią biegać bliżej natury?

Marcin: Coraz więcej biegów odbywa się poza asfaltowymi drogami. Oto przykłady: zimowy cykl biegów górskich w Falenicy na dystansach 3,3/6,6/9,9 km, ogólnopolski jesienno-zimowy cykl City Trail w Lesie Młocińskim, 5 km, Grand Prix Warszawy w Lesie Kabackim, 10 km, czy Bieg Łosia. 17 km, po szlakach Puszczy Kampinoskiej – to chyba najbardziej znane lokalne zawody dla miłośników biegania po leśnych ścieżkach. W tym roku w maju organizowany jest po raz drugi Bieg Wegański, 5 i 10 km, którego trasa po raz pierwszy prowadzi po miękkim podłożu, wzdłuż najdzikszej nadwiślanej części lewobrzeżnej Warszawy. Naprawdę jest w czym wybierać!

Czy w Warszawie łatwo poznać środowiska biegaczy? Wolicie biegać sami czy w grupie?

Marcin: Szczególnie łatwo znaleźć grupy dla osób, które zaczynają przygodę z bieganiem. Polecam bieganie w grupie choćby dwuosobowej. Na początku większość ma obiekcje co do biegania z innymi z obawy o niedostosowanie się do grupy, a tutaj niespodzianka, bo grupa najczęściej dostosowuje się do nas. Biegacze bardzo zwracają uwagę na nowe osoby i dzielą się z nimi swoim doświadczeniem. W grupie, szczególnie na początku, łatwiej znaleźć odniesienie, w jakiej jesteśmy formie i optymalnie dobrać swoje cele sportowe. Dzięki grupie można odkryć naprawdę piękne zakątki miasta, o których nigdy wcześniej nie wiedzieliśmy, że istnieją i to tak blisko.

Norbert: Najłatwiej zawrzeć znajomości biegowe na kameralnych wyścigach. Ja i Marcin poznaliśmy się na wyścigach zimowych w Falenicy. Okazało się, że często kończymy bieg w podobnym czasie i biegamy w butach tzw. minimalistycznych, więc było o czym porozmawiać. Na mecie, gratulując sobie prędkości, zaczęliśmy snuć plany o wspólnym bieganiu. Lubię biegać sam, ale w bieganiu podoba mi się też bardzo ten społeczny aspekt. Biegacze to bardzo fajna grupa ludzi, bardzo się wspierająca. Z jednej strony jesteśmy dla siebie rywalami, z drugiej pomagamy sobie walczyć z własnymi ograniczeniami. Biegacz biegacza raczej zawsze zrozumie.

Co sądzicie o protestach ludzi, którzy buntują się przeciw organizowaniu zawodów w mieście?

Marcin: Żyję w centrum Warszawy i widzę na co dzień większe blokady miasta w postaci korków samochodowych. Jako miłośnik biegania w naturze polecam jednak zwrócić uwagę jakie piękne tereny mamy poza Warszawą i zachęcam organizatorów do organizowania tam zawodów o każdej porze roku.

Norbert: Może zamiast protestować, niech pójdą z rodziną na spacer pokibicować zawodnikom, a nuż sami wystartują w następnych zawodach, gdy zobaczą jaka to jest fajna sprawa.

Rozmawiały: Małgorzata Chomicz-Mielczarek, Karolina Przybysz-Smęda

Skamiejka – zjedz soliankę, śpiewaj, plotkuj

Skamiejka – zjedz soliankę, śpiewaj, plotkuj

Pani Tamara

Co za szczęście, że pani Tamara nie znalazła miłości w całej Rosji i zakochała się w Polaku. Dziś w malutkiej restauracyjce organizuje praskie życie towarzyskie.

Zamiast wstępu i szczegółowego opisywania, czym jest Skamiejka, przywołam kilka scen, które świetnie zobrazują, jaka jest Skamiejka.

Scena pierwsza: Pani Tamara wychodzi mi na spotkanie i śmieje się, że gramofon grał przez całą noc, bo wieczorem przyszli znajomi Gruzini i odbył się spontaniczny koncert połączony ze śpiewami.

Scena druga: Siedzę z właścicielką przy stole w Skamiejce, gawędzimy przy herbacie z konfiturami, rozmawiamy o tym, jak ciekawie zmienia się ulica Chłodna. Po chwili do dyskusji włączają się nieznane nam osoby, które siedzą przy stolikach obok.

Scena trzecia: Pani Tamara lubi nosić walonki. W dniu, w którym się spotykamy, ma na sobie dwa różne buty (przyjechały do niej Rosjanki, które sprzedają walonki, jednak nie zostawiły kompletnej pary, ale po jednym bucie z dwóch par). A ponieważ jest charyzmatyczną osobą, nie zdziwiłabym się, gdyby jej goście również stwierdzili, że noszenie butów od pary jest nudne i przewidywalne.

Te trzy sceny to kwintesencja Skamiejki – malutkiej rosyjskiej restauracyjki na Pradze. Na rogu ulic Ząbkowskiej i Nieporęckiej Tamara Rochmińska stworzyła miejsce, gdzie jednego wieczoru można trafić na mini koncert zaprzyjaźnionego zespołu, innego dnia na spotkanie z poetką, a kolejnego śpiewać ballady miłosno-kryminalne. Można też wznieść toast po jakucku, patrzeć na popis skrzypaczki, która daje koncert zza lady Skamiejki, czy po prostu wpaść tu i poznać praskich sąsiadów.

2

– Zawsze miałam szczęście do fajnych ludzi. Dzięki nim nauczyłam się nieźle mówić po polsku – zawsze było z kim rozmawiać. Zwłaszcza w czasach, gdy urodziła się moja córka – wtedy nawiązałam dużo znajomości podwórkowo-wózkowych. Choć, szczerze mówiąc, do tej pory ciężko mi wymówić polskie „o”. Rosyjskie jest inne. Kiedy zaczynałam uczyć się polskiego, wszędzie uparcie dodawałam „się”. Mówiłam na przykład: „Ja zwariuję się” – śmieje się pani Tamara.

Do Polski przywiodła ją miłość – minęło właśnie 35 lat od dnia jej ślubu i tyle samo lat jej pobytu w Polsce.

– Czasem śmieję się, że nie znalazłam miłości w całej Rosji. Zakochałam się w Polaku, choć wcześniej, słysząc w radiu piosenki po polsku, wyłączałam odbiornik, tak bardzo dziwny wydawał mi się ten język – opowiada.

Zanim przeprowadziła się do Warszawy, przez kilka lat mieszkała w Petersburgu – uwielbiała szerokie ulice i wspaniałą architekturę tego miasta. Uważa, że Praga ma w sobie coś z Petersburga.

– Uwielbiam tę część Warszawy. Jej ulice, jej piękne, choć zaniedbane, kamienice. I mieszkańców, którzy wpadają do mnie po sąsiedzku. Dobrze się tu czuję, to moje miejsce – mówi.

– Ostatnio przyszło do mnie dwóch panów, jeden z Włoch, drugi z USA. Przynieśli przewodnik po Polsce w języku fińskim. Jego autor opisał Skamiejkę. Bardzo mnie to ucieszyło. Po ostatnich wydarzeniach w Rosji obawiałam się, że nikt nie będzie chciał do nas przychodzić. Na szczęście tak się nie stało. To dobrze. Bo to miejsce ma łączyć i zbliżać – mówi pani Tamara.

3

Skamiejka to zaledwie trzy stoliki. Ale nie tylko niewielki metraż sprawia, że goście chętnie ze sobą rozmawiają, że jest rodzinnie i przyjacielsko. To takie miejsce, gdzie ma się ochotę wpaść „po sąsiedzku”, nawet wtedy, jeśli nie mieszka się w okolicy. Przyjść, poplotkować, zasiedzieć się, zamówić kolejną herbatę z konfiturami, popatrzeć przez okno na ulicę Ząbkowską. Poszperać w starych płytach gramofonowych, których tu pełno, sięgnąć po książkę. Podyskutować z gośćmi ze stolika obok. Zastanowić się, jak to możliwe, że na koncert do małej Skamiejki przyszło tyle osób, a wszyscy się zmieścili.

Co można tu zjeść? Na przykład soliankę, pielmieni, wareniki, okroszkę, kapuśniak rosyjski, pierogi z kapustą, bliny, żarkoje. Menu się zmienia w zależności od fantazji właścicielki. Ostatnio hitem było ciasto czekoladowe z gruszką. Pojawiają się też specjały z Gruzji, Ukrainy czy Litwy.

Niebawem w Skamiejce będzie więcej miejsca – gdy zrobi się ciepło, przed restauracją wystawione zostaną stoliki.

Wpadajcie.

Skamiejka, ul. Ząbkowska 37 (róg ul. Ząbkowskiej i Nieporęckiej).

6

7

Tekst i zdjęcia: Karolina Przybysz-Smęda

Czy przyszłe pokolenie upiększy Warszawę?

Czy przyszłe pokolenie upiększy Warszawę?

Czy nie byłoby wspaniale, gdyby wizerunek stolicy tworzyli ludzie o wykształconej wrażliwości architektonicznej, którzy rozumieją, czym jest przyjazna miejska przestrzeń? – rozmowa z Kasią Domagalską z Fundacji Młodej Kultury „Hopsiup Projekt”, koordynatorką programu edukacji architektonicznej na Żoliborzu.

Kasia_10205145434067092_2078076011_o

Skąd wziął się pomysł na wprowadzenie do szkół programu edukacji architektonicznej?

Edukację młodzieży w zakresie architektury trzeba zacząć jak najwcześniej – po to by zwiększyć ich wrażliwość na otaczającą przestrzeń i by w przyszłości nie powstawała brzydka architektura. Pomysł na projekt „Kształtowanie przestrzeni” jest zaczerpnięty z irlandzkiego pierwowzoru o tym samym tytule. Tamtejsze ministerstwo edukacji wprowadziło program edukacji architektonicznej w szkołach średnich. W Polsce program powstał z inicjatywy Izby Architektów RP. Program pilotażowego projektu opracowywany był ponad dwa lata. Do pomysłu udało się także nakłonić Ministerstwo Edukacji Narodowej. Najważniejszym celem projektu jest przybliżenie młodzieży podstawowych pojęć z zakresu architektury, urbanistyki i kreowania przestrzeni.

Czy Twoim zdaniem zajęcia z edukacji architektonicznej wpłyną na to, że w przyszłości w polskich miastach mniej będzie architektonicznych koszmarków i szarych, brzydkich, źle zagospodarowanych przestrzeni?

Wpłyną bez wątpienia. Musi dorosnąć pokolenie, które nauczy się patrzeć i rozumieć otaczającą nas przestrzeń. Szanować wzajemne relacje architektury, przyrody, historii miejsca. Wpływ edukacji architektonicznej jest znaczący, gdyż założeniem programu jest nie tyle wykształcenie przyszłych architektów, ale świadomych odbiorców, inwestorów, decydentów, którzy będą wrażliwi na dobrą przestrzeń.

Podczas zajęć masz okazję słuchać, co młodzież myśli o otaczającej ich warszawskiej przestrzeni. Co im się podoba? Co nie? Co by najchętniej zmienili?

Młodzi ludzie są bardzo krytyczni. Zauważają brak konsekwencji w niekontrolowanym rozrastaniu się Warszawy, braki i źle funkcjonującą przestrzeń. Jednocześnie wręcz intuicyjnie wychwytują tzw. genius loci – miejsca dobrze urbanistycznie zaprojektowane lub miejsca z tzw. potencjałem. Podoba im się historyczna zabudowa, ale też nowoczesna architektura, budynki, gdzie widać dobrze zrealizowaną wizję architekta. Chcą zmieniać Warszawę tak, by była lepszym miejscem dla młodych ludzi, chcą przestrzeni publicznych, gdzie mogą się spotykać. Chcą poprawiać to, co “popsute” . Zmiany zaczęliby od małych rzeczy – ujednolicenia chodników, uporządkowania zieleni.

Czy uczniowie podchodzą z entuzjazmem do zajęć?

Tak, entuzjazm jest duży, o czym świadczy fakt , że spotykamy się w soboty o godz. 9.00 rano i zawsze jest komplet w grupie. Dużym atutem programu jest to, że pracujemy na konkretnej przestrzeni, którą uczniowie znają i chcą mieć wpływ na jej zmianę. Chcą brać sprawy w swoje ręce i tworzyć miejsca, jakich im brakuje.

W jaki sposób pokazujesz im, że oni również mogą mieć wpływ na otaczającą ich przestrzeń, nawet jeśli nie zostaną architektami?

Program „Kształtowanie Przestrzeni” to też edukacja obywatelska, Ważnym założeniem jest kształtowanie świadomości społecznej uczniów, umiejętność identyfikowania z miejscem zamieszkania oraz zachęcenie ich do wpływania na losy bliskiego otoczenia.

Na warsztatach organizujemy spotkania nie tylko z architektami, ale też z ludźmi, którzy oddolnie tworzą Warszawę. Przykład: braliśmy z uczniami udział w akcji partyzantki ogrodniczej grupy Kwiatuchy. W ten sposób nawet nastolatek może mieć wpływ na to, jak wgląda Warszawa, może ją zmieniać nie będąc architektem, urzędnikiem czy deweloperem.

Jakie pomysły uczniów wydały Ci się szczególnie ciekawe? Czy często się takie zdarzają?

Pomysły są zawsze ciekawe, bo można usłyszeć, jak różnie odbierane jest to samo miejsce. Interesujące jest również to, że uczniowie rozpoczynają analizę przestrzeni od sprecyzowania własnych potrzeb. Tu brakuje im klubokawiarni, tu ścieżki do biegania a tu przydałoby się miejsce koncertowe. Zdarzają się też zakasujące rozwiązania formalne – odważne, z tak zwanym “powiewem młodzieńczego luzu”, jak np. zaprojektowana rampa na deskorolkę z wykorzystaniem pomnika Czynu Zbrojnego Polonii Amerykańskiej na Placu Grunwaldzkim.

Czy pomysły uczniów zostaną wykorzystane i docenione?

Uczniowie mają szansę opowiedzieć o swoich pomysłach mieszkańcom i władzom dzielnicy Żoliborz podczas Komisji Ładu Przestrzennego. Ich projekty pokazywane są też na wystawie „Plany na przyszłość – architektura Warszawy w projektach” w warszawskim BUWie.

Która część Warszawy jest Twoim zdaniem najlepiej zagospodarowana i przyjazna dla mieszkańców?

Oczywiście Żoliborz, ale mam nadzieję, że będą to również tereny nad Wisłą. Życzę tego sobie i wszystkim warszawiakom.

Które z miast, w których byłaś, jest Twoim zdaniem zaprojektowane tak, by uszczęśliwić jego mieszkańców? Które rozwiązania z tego miasta można by przenieść do Warszawy?

Lubię Amsterdam – tam się czuje, że jest to miasto zaprojektowane z myślą o mieszkańcach, gościach, turystach. Miasto to nie tylko budynki, ulice i poruszające się po ulicach samochody. Miasto to mieszkańcy i to właśnie oni sprawiają, że miejsce żyje.

 Rozmawiały: Małgorzata Chomicz-Mielczarek i Karolina Przybysz-Smęda

Zdjęcie: Zbigniew Domagalski

W tym mieście tego samego dnia możesz poznać kogoś ciekawego, a później dostać w łeb

wit

Witold Szabłowski (fot. archiwum prywatne)

 

O Warszawie, o której nie miał pojęcia, opowiedziała mu tłumaczka tureckiego. Najchętniej włóczy się po Starych Jelonkach. Rozmowa z reporterem Witoldem Szabłowskim.

 

Witold Szabłowski – dziennikarz związany z „Dużym Formatem”. Za swoje reportaże otrzymał wiele nagród dziennikarskich. Jest autorem trzech książek: „Zabójca z miasta moreli”, „Nasz mały PRL”, „Tańczące niedźwiedzie”. Pochodzi z Ostrowi Mazowieckiej, studiował w Warszawie i Stambule. Dziś mieszka na Pradze. 

Co Cię kręci w Warszawie?


Jej energia. To, że wystarczy pół roku nie odwiedzania jakiejś dzielnicy, a już wpadam na nowe sklepy, knajpy i budowy. To jeszcze jest takie miasto, że wstajesz rano, wychodzisz i równie dobrze możesz poznać kogoś ciekawego, co dostać w łeb. I oby jak najdłużej takie było.

Czego nie lubisz w Warszawie?

Ja jestem bardziej z Warszawy Stadionu Dziesięciolecia niż Stadionu Narodowego. Bardziej z tej bazarowej, kolorowej, z klimatem, pełnej cudzoziemców, od tych z lekko ciemną karnacją, po tych ze skośnymi oczami. Nie lubię, jak ten klimat zostaje zastąpiony przez sterylne postaci w sterylnych uniformach,  jak na Stadionie Narodowym. I nie lubię tego, że tak popularne są tu osiedla grodzone. Nie rozumiem, dlaczego słoiki, które przyjechały,  jak ja, z otwartych przestrzeni małych miast, tak chętnie zamykają się później za strzeżonym przez ochroniarza płotem.

Co w Warszawie Cię ostatnio zaskoczyło?

Negatywne zaskoczenie jest takie, że przestał działać Klub Karuzela na osiedlu Przyjaźń. Klub, który kiedyś służył budowniczym Pałacu Kultury, a potem studenciakom – takim jak ja – z akademików na Starych Jelonkach. Ale zaraz po nim przyszło pozytywne zaskoczenie – grupa zapaleńców, razem z Bemowskim Domem Kultury, będzie Karuzelę reaktywować, szukając dla niej miejsca na mapie współczesnej, kulturalnej  Warszawy. Jadę nawet na otwarte spotkanie organizacyjne w tej sprawie, choć od lat już mieszkam na Pradze, ale Karuzela to spora i ważna część mojego życia. Pamiętam, jak byłem na pierwszym roku studiów pan od xero pokazywał nam tam pieczątkę z napisem „Aleksander Kwaśniewski. PRZEWODNICZĄCY”. Czemu przewodniczył przyszły prezydent, trudno dociec, ale pieczątka została tam jak cenna relikwia.

Twoje ulubione miejsce w Warszawie, do którego idziesz, gdy masz ochotę powłóczyć się z rękami w kieszeniach to…

Właśnie Stare Jelonki.

Pamiętam, jak któregoś dnia, gdy jeszcze mieszkałem tu jako student, przed oknami przemaszerował nam pochód ochroniarzy i kilku ważnych mężczyzn ewidentnie z kraju afrykańskiego. Potem okazało się, że to… prezydent Mali, który mieszkał na naszym Osiedlu, gdy studiował w Warszawie historię. Był wyraźnie wzruszony. Podobnie dziś i ja się wzruszam, jak chodzę alejkami Jelonek, otoczonymi domkami z syberyjskiej sosny.

Ulubione miejsce na posiadówki ze znajomymi to…

Wyluzowane, praskie knajpy. Wśród nich wyróżniłbym „W Oparach Absurdu” na Ząbkowskiej – za fajną atmosferę i barmana z mojego miasta, z którym mogę obgadać wspólnych znajomych z liceum.

Czy Twoim zdaniem w Warszawie są miejsca, gdzie mogłyby narodzić się rewolucje?

Nie widzę takich miejsc, ludzie w swojej masie nie są dziś zainteresowani rewolucjami. A szkoda. Szkoda, że nie wybuchnie mała rewolucja na Bazarze Różyckiego, który ma sto lat pięknej tradycji, gdzie biło serducho prawobrzeżnej Warszawy, a który dziś zdycha.

Najbardziej fascynujący warszawiak, którego poznałeś, to…

Małgorzata Łabędzka-Koeherowa, tłumaczka tureckiego poety Nazima Hikmeta Borzęckiego. Poznałem ją, gdy była już po dziewięćdziesiątce i opowiedziała mi o Warszawie, której nie znałem. A także o tym nieznanym tureckim poecie, który dla Turków był najważniejszym poetą XX wieku, a który miał polskie nazwisko i… pomieszkiwał w polskim Sejmie. Hikmeta-Borzęckego i jego tłumaczkę opisałem w książce „Zabójca z miasta moreli”.

Najbardziej intrygująca historia, którą słyszałeś na Pradze to…


Historia rodziny nożowników z Ząbkowskiej, którą opowiedział mi pan dzielnicowy. Raz przyniósł mandat za przekroczenie prędkości gdzieś na wschodzie Polski. Poczęstowałem go herbatą, a on odwdzięczył się tą historią. Najbardziej frapujące było to, że działa się współcześnie.

Pamiętasz ten moment, kiedy  postanowiłeś zamieszkać w Warszawie? Kiedy to było? I dlaczego wybrałeś Warszawę?


Przyjechałem tu studiować nauki polityczne. Studiowałem tak skutecznie, że do dziś od polityki staram się trzymać tak daleko, jak to tylko możliwe. Wybrałem czysto pragmatycznie: myślałem, że jak dam sobie radę tutaj, to dam i wszędzie indziej.

Jakie były Twoje pierwsze wrażenia? Polubiłeś od razu to miasto?

Warszawa była dla mnie za duża, a że przyjechałem z Ostrowi Mazowieckiej, zacząłem tu sobie wydzielać „małe Ostrowie”, kawałki, które były dla mnie do ogarnięcia. Z panią ekspedientką, która wie, jak mam na imię, zaprzyjaźnionym warzywniakiem etc. Jak udało mi się coś takiego zbudować, było już dobrze.

Czujesz, że Warszawa to Twoje miejsce na Ziemi?

Tak. Nie bardzo chciałbym mieszkać gdzie indziej. Podoba mi się ten ruch i energia.

Jak nie Warszawa, to…

Buenos Aires.

Co widzisz ze swojego okna na Pradze?

Podwórko z kamienicy na Brzeskiej. Z dziurami po kulach.

Twoje miejsca na Pradze to…

Cerkiew – bo przypomina, że kiedyś nie mieszkali tu sami Polacy. Bar mleczny naprzeciwko misiów – bo bary mleczne to bardzo sympatyczna instytucja. I dzikie plaże nad Wisłą.

Gdzie jest Twoje ulubione okno, z którego patrzysz na Warszawę? Co przez nie widać?

Wielkie okno w Agorze, z którego pięknie widać panoramę miasta. Kiedyś pani okulistka powiedziała mi, że jak się dużo siedzi przy komputerze, to raz na godzinę trzeba podejść do okna i patrzeć w jakieś punkty daleko na horyzoncie.
Sporo fajnych miejsc odkryłem dzięki tej okulistce i dzięki temu oknu.