Będę później, czyli herbaciarnia z pyszną kawą

Będę później, czyli herbaciarnia z pyszną kawą

Będę później, czyli herbaciarnia z pyszną kawą

Do nowo otwartej herbaciarni niedaleko Placu Narutowicza pod przewrotną nazwą „Będę później” wybierałam się już od jakiegoś czasu. Po pierwsze, dawno nie byłam na Starej Ochocie, a jeśli szukać pretekstów odwiedzin nieswojej dzielni, to czy może być lepszy niż nowe fajne miejsce z dobrym ciachem? Po drugiej coraz więcej dobrego pojawiało się o” Będę później” na różnych kulinarno-warszawskich blogach, więc moja ciekawość i oczekiwania rosły. Wreszcie tak urosły, że jak już wybrałam się na Słupecką 4, to byłam przygotowana na rozczarowanie, bo przecież nie może być aż tak super. A tymczasem niespodzianka! 

Na kawę i bezę wybrałam się z przyjaciółką w niedzielne popołudnie. Kiedy przed wejściem do lokalu powitało nas radosne „dzień dobry” właściciela – jak się okazało później, od razu przyjemniej wchodziło się do środka. Wprawdzie wszystkie stoliki były zajęte, a przestrzeń kawiarenki dość kameralna, ale z inicjatywy pani właścicielki szybko znalazła się pufa i fotel do wzięcia. Zaczęłyśmy więc od… wąchania. Bo choć „Będę później” to oficjalnie herbaciarnia, wybór kaw mile zaskakuje. I jak one wszystkie pachną! Po trudnym procesie decyzyjnym wybór padł na migdał z wiśnią. I to – wierzcie mi – był dobry wybór! Do tego beza karmelowa z czerwoną porzeczką, „najlepsza nasza beza” jak poinformowała nas pani za barem. I naprawdę była to beza niemal idealna, a jeśli chodzi o bezy jestem dość wymagająca, bo sama je wypiekam po godzinach (w poszukaniu ideału) i niejednokrotnie zdarzyło mi się jakąś zareklamować na mieście. Była pianka, było krucho, było słodko-kwaśnie – dla mnie bomba! I nie mam wcale na myśli tej kalorycznej.

Herbaciarnia "Będę później", ul. Słupecka 4, fot. Jarek Zuzga
Herbaciarnia "Będę później", ul. Słupecka 4, fot. Jarek Zuzga
Herbaciarnia "Będę później", ul. Słupecka 4, fot. Magda Liwosz

Długo się zastanawiałam, jak określić wystrój „Będę później”, bo są tu i stare meble (pianino!), ale też nowoczesne elementy (lampy czy plakaty). Co do jednego jednak nie mam wątpliwości. Jest tu diabelsko przytulnie! Do końca nie rozgryzłam też tego co sprawia, że wchodząc tam czujesz się jak gość, nie jak klient. A to jest bardzo miłe uczucie. Przytulne wnętrze, cudny zapach kawy i herbaty, czy wreszcie sympatyczni  właściciele, którzy każdą sytuację na spokojnie ogarniają – bo nagle ktoś nogę od krzesła złamał, a tu zaraz kolejka osób po ciasta na wynos (kolejny dowód na to, że ciasta to mają tu smakowite) czy wizyta psa Borysa, który radośnie obwąchał wszystkich gości i szukał towarzysza do zabawy. Wszyscy tu mile widziani, dla wszystkich znajdzie się miejsce.

 

Dla varsavianistów ciekawostka – jedna z wind znajdujących się w budynku przy Słupeckiej 4 została zbudowana w 1937 roku. To ponoć najstarsza działająca winda w Warszawie. Dobry pretekst, żeby wybrać się na spacer po Starej Ochocie i wpaść na coś słodkiego do „Będę później”. Zresztą, miłośnicy miasta i słodkości znajdą w tej kawiarni jeszcze coś co może ich zainteresować – słynne pączki z Górczewskiej! Tu ponoć nie trzeba po nie stać w kilkukilometrowych kolejkach.

Do „Będę później” wrócę z pewnością nie raz. Następnym razem obowiązkowo na herbatę! To sztuka stworzyć miejsce, które zostaje w pamięci i wyróżnia się jakoś z tych wszystkich nowo otwierających się lokali w naszym mieście, które tak jak szybko się pojawiają, tak szybko znikają. Mam nadzieję, że „Będę później” zagościło przy Słupeckiej 4 na dobre.

Tekst: Magda Liwosz
Zdjęcia: Magda Liwosz, Jarek Zuzga

„Będę później”, ul. Słupecka 4 (Stara Ochota), czynne codziennie od godz. 11.00

Warszawskie gotowanie z Królewskim Niefiltrowanym w ręku

Warszawskie gotowanie z Królewskim Niefiltrowanym w ręku

Nie raz zastanawialiśmy się, czy można wyróżnić coś takiego, jak kuchnia warszawska. Jeśli tak, to co ją charakteryzuje, jakie smaki i potrawy są dla niej typowe? I choć krążą opinie, że coś takiego jak kuchnia warszawska nie istnieje, bo dania jej przypisywane można spotkać w całej Polsce, to jednak kiedy zapytamy mieszkańców stolicy, zwłaszcza tych starszego pokolenia, wymienią z pewnością pyzy i flaki z bazaru Różyckiego, a może jeszcze wuzetkę i gzik. Coś w końcu musi być na rzeczy skoro niekwestionowany autorytet w dziedzinie kulinariów Hanna Szymanderska napisała książkę pt. „Smakosz warszawski”. Nic więc dziwnego, że kiedy zostaliśmy zaproszeni na warsztaty kulinarne organizowane przez markę Królewskie dotyczące smaków Warszawy, nie wahaliśmy się ani chwili.

Warsztaty zostały zorganizowane w świetnej przestrzeni – studiu kulinarnym Cook Up przy Racławickiej 99. Zaproszono blogerów i różnych aktywistów związanych z Warszawą i/lub kulinariami. Mieliśmy przygotować dania z menu opracowanego przez pasjonata warszawskich smaków, szefa kuchni Jerzego Nogala: pyzy, chłodnik mazowiecki, kotlet pożarski, wuzetka i… raki w śmietanie!

DSC01145

Pretekstem do tego kulinarnego spotkania było wprowadzenie na rynek nowego rodzaju piwa marki Królewskie. Królewskie Niefiltrowane to piwo o  bardzo świeżym smaku i wyraźnie wyczuwalnej goryczce. Jest warzone ze słodów jęczmiennych i pszenicznych, jak niegdyś bez procesu filtracji. Dzięki temu zachowuje wyjątkowe walory smakowe, ma gęstą pianę oraz jest naturalnie mętne. Posmakował nam bardzo ten nowy wariant Królewskiego i cieszy nas ukłon marki w stronę warszawskich tradycji.

DSC01165 DSC01157

Na pierwszy ogień, dosłownie i w przenośni, poszły raki! I choć ku naszemu zaskoczeniu samo ich przygotowanie nie było tak bardzo skomplikowane, ich zjedzenie dopiero okazało się prawdziwym wyzwaniem! Zanurzone w pysznym śmietanowo-koperkowym sosie smakowały wyśmienicie.

DSC01135

DSC01159

Chłodnik mazowiecki z botwinki też nie rozczarował. Wprost przeciwnie. Mile zaskoczyło wszystkich dodanie do zupy oprócz obowiązkowego jajka – plasterków kotlecików cielęcych.

DSC01169

Wreszcie przyszedł czas na gwiazdy wieczoru – pyzy jak z Różyca z kotletem pożarskim.  Danie główne dobrze się sprawdziło w towarzystwie Królewskiego Niefiltrowanego. A pyzy z omastą serwowaliśmy oczywiście w klasycznych słoikach owiniętych gazetą.

DSC01166 DSC01176DSC01177

Każdy prawdziwy posiłek musi kończyć się deserem. A jak warszawski deser to oczywiście wuzetka – dwa czekoladowe blaty wypełnione słuszną ilością bitej śmietany, z warstwą konfitury różanej, przykryta polewą czekoladową. Piękne zakończenie udanego wieczoru.

DSC01191

WUZETKA
Składniki na 10 porcji:
Ciasto:
6 jaj
140 g cukru
100 g masła
40 g mąki pszennej
40 g kakao
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
Krem:
500 ml śmietanki 30 lub 36%
40 g cukru pudru
1 łyżka soku z cytryny
Dodatki:
Kilka łyżek powidła
Do nasączenia biszkoptu:
50 ml kawy
10 ml rumu
Masa czekoladowa:
200 g czekolady gorzkiej
40 ml śmietanki 36%

Żółtka ubić z cukrem. Powoli mieszając dodać ubitą pianę z białek. Gdy masa będzie jednolita, powoli mieszając, dodać kakao z mąką i proszkiem do pieczenia. Delikatnie i dokładnie wymieszać. Piec około 20 minut w piekarniku nagrzanym do 180 C. Zimną śmietankę ubić na sztywną pianę, dodać cukier puder i sok z cytryny. Ubijać, aż wszystkie składniki dobrze się wmieszają. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, dodać gorącą śmietankę i porządnie wymieszać. Ostudzony biszkopt przekroić na pół i nasączyć kawą z rumem. Na dolną połowę nałożyć bitą śmietanę. Drugą cienko posmarować powidłami i przykryć nią warstwę śmietany. Na wierzchu nałożyć i rozprowadzić masę czekoladową.
13288279_1170166336348703_925531858_o

Tekst: Iza Kieszek-Wasilewska, Magda Liwosz

Zdjęcia: Magda Liwosz

Przepis na wuzetkę: Jerzy Nogal

Warszawa – stara, brzydka żona

Warszawa – stara, brzydka żona

Podróż śladem Osieckiej była ustawianiem się z bardzo bliska – tak, by odtworzyć rytm kroków bohaterki – opowiada Ula Ryciak, autorka nowej biografii poetki „Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej”.

 ula 2

Dotychczas byłaś autorką artykułów i książek podróżniczych. Skąd pomysł na napisanie biografii? 

Wszystko, co piszę, jest o człowieku w podróży, albo o podróży do człowieka. Raz jest to podróż w przestrzeni, innym razem podróż w czasie. Biografia to wyprawa w przeszłość, w głąb pojedynczego lądu. Podział na gatunki nie jest dla mnie aż tak ważny jak sama opowieść o bohaterze. O wiele ważniejszy wydaje mi się podział na odległości, w których patrzący ustawia się w stosunku do obserwowanego. Przez całe lata, im byłam dalej, im bardziej nieznany otaczał mnie świat, tym więcej umiałam zobaczyć. Ale od pewnego czasu chciałam zmienić tę perspektywę i opowiedzieć o kimś, kto jest bardzo stąd, kto urodził się w tym samym miejscu na Ziemi, co ja. Poruszał się w tym samym języku. Napisałam o Osieckiej, bo jest postacią popękaną, złożoną, ciężko uchwytną. Kimś, kogo od zawsze znaliśmy, a zarazem kimś, kogo nie daje się tak łatwo pochwycić.

Podróż jej śladem była ekscytująca, bo było w niej i patrzenie w szerokim planie, przez pryzmat zmieniającej się historii kraju, ale i ustawianie się z bardzo bliska, tak, by odtworzyć rytm kroków bohaterki.

Na czym polega fenomen Agnieszki Osieckiej? 

Na tym, że Osiecka patrząc na stół, umiała zobaczyć w nim zranione drzewo, ale i na tym, że potrafiła przeskakiwać między światami, wyłazić z kokonu i nagle frunąć w nieznaną stronę. Umiała dostrzegać dziwność świata i sama wiedziała, jak ten świat zadziwiać.

Jaki Agnieszka Osiecka miała stosunek do Warszawy? 

Była typem flaneura. Lubiła szwendać się po mieście. Bardziej po to, by napotykać kogoś niż coś. W latach dziewięćdziesiątych napisała: “Warszawa jest dla mnie jak taka stara, brzydka żona. Nie kocham jej, nie lubię, nie podoba mi się i nigdy mi się nie podobała, ale przecież zawsze do niej wracam. Wracam, choć mam na świecie rozsiane różne kochanki, z którymi właściwie mogłabym się ożenić. Ale nie żenię się.”

I rzeczywiście zawsze tu wracała. Do swojego pokoju na Saskiej Kępie.

Saska Kępa to ukochana dzielnica poetki. Czy podczas pisania książki odwiedziłaś miejsca, w których bywała? Jak bardzo się zmieniły? 

Oczywiście – bary, w których wysiadywała Osiecka, zamieniły się już w zupełnie się zmieniły. W miejscu Saxu jest dziś Baobab z senegalską kuchnią. Znałam te miejsca dużo wcześniej. Interesowałam się Osiecką od wielu lat. Nawet kiedyś krótko mieszkałam przy ulicy Walecznych, niedaleko Dąbrowieckiej, przy której Osiecka mieszkała, z krótkimi przerwami, całe życie. Pisząc książkę dużo włóczyłam się po Kępie, próbowałam odtwarzać jej codzienne wędrówki. Im więcej już wiedziałam o mojej bohaterce, tym inne rzeczy uczyłam się widzieć.

Czy w Twojej pracy nad książką często przychodziły momenty zdziwienia, zaskoczenia?

Oczywiście dziwiłam się często, czasem gubiłam w wykluczających się relacjach różnych zdarzeń. Ale  najbardziej zaskoczyło mnie chyba to, że moja bohaterka nie zabiła we mnie ciekawości wobec niej samej. Kiedy bardzo zachłannie oswajamy jakiegoś człowieka, zdarza się, że odłamki tego człowieka zaczynają stawać się ciekawsze niż on sam. Tymczasem ja, wirując między bezwstydną ciekawością wobec wszelkich informacji na jej temat, ustalaniem faktów i starannym patroszeniem obiegowych prawd, pozostałam po tej długiej przeprawie wciąż bardziej ciekawa niej samej, niż tego, co po niej zostało.

Kwestionariusz Okna na Warszawę

Warszawa to miasto, w którym pierwszy raz się śmiałam i pierwszy raz płakałam

W Warszawie lubię… chodzić mostami pod wiatr

Warszawę kocham i szanuję a czasem robię sobie z niej żarty

W Warszawie nie lubię…  jęczydreptów, którzy dąsają się na miasto i na ludzi

Prawdziwy warszawiak to… nie ma prawdziwych i nieprawdziwych są czuli i nieczuli na miasto

Moje ulubione miejsce w tym mieście… srebrzysty klon na placu Słonecznym, który miał być zegarem, ale nie jest. Rura na Moście Gdańskim, którą nie wolno chodzić, ale są tacy, co po niej przeszli. Dwudziesty piąty schodek na ulicy Profesorskiej, na którym przechowuję pewną tajemnicę.

Jeśli nie Warszawa, to... ocean

Rozmawiała: Małgorzata Chomicz-Mielczarek

Fot.  Jakub Kosiarz

„Joli Bord 33”, czyli kolacja u przyjaciół

„Joli Bord 33”, czyli kolacja u przyjaciół

„Joli Bord 33” to knajpka, która jest pewnie dobrze znana Żoliborzanom, ale może niekoniecznie mieszkańcom innych dzielnic. Ja trafiłam tam pewnego majowego, deszczowego wieczoru, kiedy w powietrzu unosił się zapach bzu, a zieleń kasztanowców była najbujniejsza. Już od wejścia to miejsca podbiło moje serce, bo ma piękne, wielkie witryny, wypełnia je ciepłe światło i co najważniejsze unoszą się w nim smakowite zapachy. Niewielki lokal znajduje się trochę na uboczu, przy ulicy Potockiej 33. Wnętrze utrzymane jest w klimacie, który dobrze znamy z innych stołecznych lokali. Są więc białe kafle typu metro, czerwień cegieł, industrialne lampy, ale tu ważne są detale, dzięki którym „Joli Bord 33” nie jest tylko kolejną hipsterską miejscówką. Na półkach przy barze panoszą się kolorowe kubeczki, filiżanki, pudełka i pudełeczka, wszędzie stoją kwiaty a świeże zioła wychylają się z doniczek. Panuje pozorny bałagan, który tworzy przytulną, domową atmosferę.

 

20150506_210930

IMG_20150507_090253

IMG_20150506_235632

IMG_20150507_090204

Restauracja cieszy się dużą popularnością (co zawsze jest dobrym znakiem), prawie wszystkie stoliki były zajęte, mimo że odwiedziliśmy ją w środku tygodnia. O dobry nastrój dba miła obsługa. I co najważniejsze jedzenie jest naprawdę pyszne. Oczywiście nie mieliśmy okazji spróbować wszystkich potraw, ale przekąskę i danie główne zjedliśmy do ostatniego okruszka czy raczej kluseczki. Serwowane porcje są solidne, dzięki czemu przystawka Pita Love (hummus, pasta oliwkowa, pasta serowa) wystarczyła dla dwóch osób. Na danie główne zamówiliśmy Love me tender, czyli spaghetti z krewetkami, czosnkiem, miodem i chilli, niebo w gębie. Wszystkie potrawy są dobrze doprawione i nieprzekombinowane, to smaczne, świeże, proste jedzenie. Ceny jak na warszawskie realia są przystępne, zwłaszcza w zestawieniu z porcjami. Najedliśmy się jak bąki i w doskonałych nastrojach opuściliśmy lokal, serdecznie żegnani przez obsługę. Jestem pewna, że nie raz tam wrócę, bo w „Joli Bord 33” można się poczuć jakby się było u przyjaciół, a przecież przyjaciół trzeba odwiedzić raz na jakiś czas.

 

Tekst i zdjęcia: Iza Kieszek

 

Przyjaciółka Warszawy

Przyjaciółka Warszawy

Rozmowa z Agnieszką Trepkowską, przewodniczką i pilotką, wiceprezes Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, działaczką Klubu Organizatorów Ruchu Turystycznego (KORT) Oddziału TPW, autorką wielu tras spacerowych i spotkań varsavianistycznych.

DSC_0095

Kwestionariusz Okna na Warszawę

Warszawa to… miasto moje rodzinne od pokoleń.

W Warszawie lubię… galerie sztuki, muzea, kawiarnie z klimatem.

Warszawę kocham i szanuję… bo każdy może tu znaleźć miejsce dla siebie.

W Warszawie nie lubię… tłoku w komunikacji miejskiej.

Prawdziwy warszawiak to… ciekawy wszystkiego, wiecznie młody duchem człowiek.

Moje ulubione miejsce w tym mieście… Ogród Saski.

Jeśli nie Warszawa, to… musiałabym urodzić się w innym mieście.

Czym zajmuje się Klub Organizatorów Ruchu Turystycznego?

Jako Oddział Towarzystwa Przyjaciół Warszawy koncentruje się na promocji miasta wśród jego mieszkańców i przejezdnych poprzez organizowanie i prowadzenie bezpłatnych spacerów z przewodnikiem, prezentacji multimedialnych na tematy związane z dziejami miasta, udział w innych imprezach organizowanych przez podmioty o podobnej działalności.

Jakie tematy spacerów i spotkań zrealizowaliście do tej pory?

Wiele spacerów i prezentacji związanych za znanymi postaciami, świętami i rocznicami, obiektami oraz wydarzeniami w Warszawie, np. spacery po zabytkowych cmentarzach, trasy związane ze Świętem Skarpy, cykl spacerów poświęconych historii kościołów, parkom i słynnym postaciom historycznym, spacery promowane przez Urząd Miasta i Stołeczne Biuro Turystyki, spacery w rocznice wydarzeń (Powstanie Kościuszkowskie, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe, Powstanie w Getcie, Powstanie Warszawskie, 250-lecie Teatru Narodowego, Uchwalenie Konstytucji 3 Maja, powstania Komisji Edukacji Narodowej, wpisania Warszawy na listę UNESCO i inne). Nasze prelekcje odbywają się raz w miesiącu w Restauracji Honoratka. Dotyczą różnej tematyki warszawskiej – bale karnawałowe, dwór królewski, nieistniejące dziś zawody, warszawskie rody znane i mniej znane.

Jakie jeszcze działania podejmujecie?

Organizujemy szkolenia dla przewodników warszawskich po muzeach oraz innych obiektach związanych z historią i kulturą, bierzemy udział w sesjach zdjęciowych promujących historię Warszawy, realizowanych przez Inicjatywę Epoki Warszawy, co roku uczestniczymy w Pikniku Archiwalnym, w Święcie Wisły, a także bierzemy udział w wydarzeniach organizowanych przez inne Oddziały Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, takich jak „Warszawa w kwiatach i zieleni” czy spotkania historyczne organizowane w Muzeum Niepodległości.

Kto może wstąpić do Klubu?

Każdy, komu zależy na zachowaniu pamięci o postaciach, wydarzeniach i obiektach ważnych w dziejach Warszawy znajdzie w nas przyjaciół i pomocne dłonie w realizacji własnych pomysłów. Zachęcamy też osoby, które chciałyby poprowadzić spacery lub wygłosić prelekcje w ramach wymienionych cykli tematycznych.

Jakie wydarzenia varsavianistyczne planujecie na najbliższy miesiąc?

W maju serdecznie zapraszamy na „Zielony Uniwersytet” – spacer, spotkanie przy BUWie, przy wejściu do ogrodów (9.05. godz. 11), spotkanie historyczne „Chomicze i Chomiczówka” w Muzeum Niepodległości (9.05. godz. 12), „Stary i Nowy BUW – zdarza się co sto lat – opowieść o 200-letniej historii, budynkach, zbiorach historycznych i współczesnych oraz o dzisiejszej pracy w bibliotece” – spotkanie w BUWie przy Dobrej (27.05 godz. 18).

Rozmawiała Małgorzata Chomicz-Mielczarek

Fot. Maria Kamińska

 

 

Skamiejka – zjedz soliankę, śpiewaj, plotkuj

Skamiejka – zjedz soliankę, śpiewaj, plotkuj

Pani Tamara

Co za szczęście, że pani Tamara nie znalazła miłości w całej Rosji i zakochała się w Polaku. Dziś w malutkiej restauracyjce organizuje praskie życie towarzyskie.

Zamiast wstępu i szczegółowego opisywania, czym jest Skamiejka, przywołam kilka scen, które świetnie zobrazują, jaka jest Skamiejka.

Scena pierwsza: Pani Tamara wychodzi mi na spotkanie i śmieje się, że gramofon grał przez całą noc, bo wieczorem przyszli znajomi Gruzini i odbył się spontaniczny koncert połączony ze śpiewami.

Scena druga: Siedzę z właścicielką przy stole w Skamiejce, gawędzimy przy herbacie z konfiturami, rozmawiamy o tym, jak ciekawie zmienia się ulica Chłodna. Po chwili do dyskusji włączają się nieznane nam osoby, które siedzą przy stolikach obok.

Scena trzecia: Pani Tamara lubi nosić walonki. W dniu, w którym się spotykamy, ma na sobie dwa różne buty (przyjechały do niej Rosjanki, które sprzedają walonki, jednak nie zostawiły kompletnej pary, ale po jednym bucie z dwóch par). A ponieważ jest charyzmatyczną osobą, nie zdziwiłabym się, gdyby jej goście również stwierdzili, że noszenie butów od pary jest nudne i przewidywalne.

Te trzy sceny to kwintesencja Skamiejki – malutkiej rosyjskiej restauracyjki na Pradze. Na rogu ulic Ząbkowskiej i Nieporęckiej Tamara Rochmińska stworzyła miejsce, gdzie jednego wieczoru można trafić na mini koncert zaprzyjaźnionego zespołu, innego dnia na spotkanie z poetką, a kolejnego śpiewać ballady miłosno-kryminalne. Można też wznieść toast po jakucku, patrzeć na popis skrzypaczki, która daje koncert zza lady Skamiejki, czy po prostu wpaść tu i poznać praskich sąsiadów.

2

– Zawsze miałam szczęście do fajnych ludzi. Dzięki nim nauczyłam się nieźle mówić po polsku – zawsze było z kim rozmawiać. Zwłaszcza w czasach, gdy urodziła się moja córka – wtedy nawiązałam dużo znajomości podwórkowo-wózkowych. Choć, szczerze mówiąc, do tej pory ciężko mi wymówić polskie „o”. Rosyjskie jest inne. Kiedy zaczynałam uczyć się polskiego, wszędzie uparcie dodawałam „się”. Mówiłam na przykład: „Ja zwariuję się” – śmieje się pani Tamara.

Do Polski przywiodła ją miłość – minęło właśnie 35 lat od dnia jej ślubu i tyle samo lat jej pobytu w Polsce.

– Czasem śmieję się, że nie znalazłam miłości w całej Rosji. Zakochałam się w Polaku, choć wcześniej, słysząc w radiu piosenki po polsku, wyłączałam odbiornik, tak bardzo dziwny wydawał mi się ten język – opowiada.

Zanim przeprowadziła się do Warszawy, przez kilka lat mieszkała w Petersburgu – uwielbiała szerokie ulice i wspaniałą architekturę tego miasta. Uważa, że Praga ma w sobie coś z Petersburga.

– Uwielbiam tę część Warszawy. Jej ulice, jej piękne, choć zaniedbane, kamienice. I mieszkańców, którzy wpadają do mnie po sąsiedzku. Dobrze się tu czuję, to moje miejsce – mówi.

– Ostatnio przyszło do mnie dwóch panów, jeden z Włoch, drugi z USA. Przynieśli przewodnik po Polsce w języku fińskim. Jego autor opisał Skamiejkę. Bardzo mnie to ucieszyło. Po ostatnich wydarzeniach w Rosji obawiałam się, że nikt nie będzie chciał do nas przychodzić. Na szczęście tak się nie stało. To dobrze. Bo to miejsce ma łączyć i zbliżać – mówi pani Tamara.

3

Skamiejka to zaledwie trzy stoliki. Ale nie tylko niewielki metraż sprawia, że goście chętnie ze sobą rozmawiają, że jest rodzinnie i przyjacielsko. To takie miejsce, gdzie ma się ochotę wpaść „po sąsiedzku”, nawet wtedy, jeśli nie mieszka się w okolicy. Przyjść, poplotkować, zasiedzieć się, zamówić kolejną herbatę z konfiturami, popatrzeć przez okno na ulicę Ząbkowską. Poszperać w starych płytach gramofonowych, których tu pełno, sięgnąć po książkę. Podyskutować z gośćmi ze stolika obok. Zastanowić się, jak to możliwe, że na koncert do małej Skamiejki przyszło tyle osób, a wszyscy się zmieścili.

Co można tu zjeść? Na przykład soliankę, pielmieni, wareniki, okroszkę, kapuśniak rosyjski, pierogi z kapustą, bliny, żarkoje. Menu się zmienia w zależności od fantazji właścicielki. Ostatnio hitem było ciasto czekoladowe z gruszką. Pojawiają się też specjały z Gruzji, Ukrainy czy Litwy.

Niebawem w Skamiejce będzie więcej miejsca – gdy zrobi się ciepło, przed restauracją wystawione zostaną stoliki.

Wpadajcie.

Skamiejka, ul. Ząbkowska 37 (róg ul. Ząbkowskiej i Nieporęckiej).

6

7

Tekst i zdjęcia: Karolina Przybysz-Smęda