Autobus czerwony, przez ulice mego miasta mknie… każdy z nas chciałby z rana zaśpiewać jak Andrzej Bogucki i chór Czejanda. Niestety współczesna, autobusowa rzeczywistość jest trochę inna…

źródło: Wikipedia

źródło: Wikipedia

Wszystko zaczyna się jeszcze przed wejściem do pojazdu, oczekujący na przystanku często wpadają w panikę, że to nie oni będą pierwsi przy wejściu, rozpoczynają więc gonitwę do drzwi. Kiedy tylko autobus się zatrzyma, a drzwi otworzą, nikt nie patrzy czy ktoś chce z niego wysiąść, już pierwsze stopy pchają się na próg i wtedy okazuje się, że pasażerowie jednak chcą wysiąść, co przez pchających jest kwitowane westchnieniem i zniecierpliwionym wyczekiwaniem (warto zauważyć, że stopy nie są cofane, a oczekujący jedynie odsuwają się na bok, tak żeby był wąski przesmyk i niewzruszeni wiszą przy wyjściu). Kiedy wszyscy wysiądą, można wsiadać. Przy okazji wsiadania możemy spotkać dwa najpopularniejsze zachowania:

  1. Kiedy w autobusie jest w miarę pusto – rozpoczyna się bieg do wolnych miejsc, ale nie do byle jakich wolnych, tylko ulubionych, czyli nie tyłem do kierunku jazdy, po określonej stronie i najlepiej podwójne żeby na miejscu obok można było położyć torbę (zmęczona torba musi mieć swoje miejsce) albo pieska, piesek też musi mieć swoje miejsce. W tym biegu o zgrozo prym wiodą starsze osoby…
  2.  Autobus jest pełny – więc już od wejścia trafiamy na mur (akcja „Obywatelu, nie stój murem” jak widać nie przebiła się jeszcze do świadomości pasażerów komunikacji miejskiej), wszyscy stoją stłoczeni przy wejściu, zasłaniając przy tym kasownik, oczywiście w głębi na tzw. kole może być zupełnie pusto, ale nikt się nie przesunie, wszystko będą stękać i kwękać, ale stoją murem, może wychodzą z założenia, że w grupie raźniej? Przeważnie jednak znajduje się jakiś komunikacyjny społecznik, który krzyknie: Proszę Państwa, przecież tam dalej jest dużo miejsca, proszę się posunąć, my tu już nie mamy gdzie stać (przemawia w imieniu uciśnionego przy wejściu ludu, który już bardziej pod nosem popiera go słowami: No właśnie, właśnie, tam jest miejsce, a my tu w takim ścisku) grupa trzymająca władzę, a więc ci blokujący przejście, spojrzy z lekką pogardą na uciśnionych, ale przesuną się, mniej więcej o pół kroku, czyli o tyle, że nic to nie zmieni, ale nikt im nie zarzuci, że się nie przesunęli.

Kiedy przebijemy się przez te komunikacyjne układy, a jak wiadomo na układy nie ma rady, może udać nam się zająć całkiem (z pozoru) miłe miejsce. Z pozoru, bo już za chwilę okazuje się, że ktoś musi się złapać uchwytu tuż przed naszą twarzą, inny ktoś ma problem z dłońmi (albo może używa za dużo tłustego kremu), bo nie wiedzieć czemu, ale jego ręka cały czas ląduje na naszej, czego oczywiście nie zauważa, bo zbyt zajęty jest czytaniem gazety, którą nawiasem mówiąc, chcemy poczytać przez ramię jako zadośćuczynienie za tę dłoń, co cały czas ląduje na naszej, ale niestety, nie dla psa kiełbasa, współpasażer taktowanym acz zdecydowanym ruchem przymyka strony gazety, tak że nic nie widzimy. Nic to jednak, bo za chwilę Oda do radości albo Vivaldi, wezwie do telefonu panią, która przez kolejne 15 minut będzie relacjonować swoje problemy gastryczne, następnie problemy ze spółdzielnią, problemy z pracą, z dziećmi, z mężem, zresztą z kim ona nie ma problemów? To wydaje się jednak niczym przy perypetiach towarzysko-seksualnych, które mają dwie nastolatki, na zmianę rozmawiające przez komórkę ze swoim kolegą Piotrasem. Z nadmiaru tych wszystkich emocji, których dostarczają nam współpasażerowie robi się nam gorąco i duszno… a może to ogrzewanie dmucha na całego chociaż za oknem nie taka zimna, a raczej słoneczna, złota jesień? Chcemy więc otworzyć okno, ale nie możemy, bo są zablokowane, bo przecież jest włączona klimatyzacja, poza tym jakiś pan zaraz powie, że przecież go zawieje i co to za otwieranie okien. Oczywiście w autobusie może zdarzyć się dużo więcej, w zależności od pory dnia, roku oraz tego, co akurat dzieje się na mieście, ale to już materiał na inną opowieść. Dziś dojeżdżamy już do pracy i nadchodzi czas wysiadania. Znowu trzeba się przecisnąć do wyjścia, mówienie przepraszam nie pomaga, bo ludzie albo nie słyszą albo słuchają muzyki na słuchawkach, pozostaje więc przepychanie się, co kwitowane jest stękaniem i kwękaniem i jeszcze cmokaniem (pasażerowie często cmokają na znak niezadowolenia, ale też cmokają, bo czasem wejdzie im coś między zęby, jest to jednak inny rodzaj cmokania).

Jeszcze chwila i będziemy wolni, trzeba tylko odprawić rytuał mijania się z tymi, którzy nie mają czasu czekać i wsiadają równocześnie z wysiadającymi. Już, już i jesteśmy na zewnątrz. Autobus odjeżdża, a my możemy z radością zaśpiewać Autobus czerwony, przez ulice mego miasta mknie…

Iza Kieszek