Jak to bywa przy sobocie, każdy czasem ma ochotę pójść na miasto i trochę się polampartować. W stolicy nie brakuje dobrych lokali z wódką i zakąską, a nowych ciągle przybywa. Nie da się jednak ukryć, że wielu mieszkańców Warszawy marzy o tym żeby choć jeden wieczór spędzić tak, jak to opisywał w swojej powieści Zły Leopold Tyrmand. Kto z nas, czytając wątki kawiarniano-restauracyjno-knajpniane z Martą i Halskim w roli głównej nie życzył sobie w skrytości podobnych przygód? „Rarytas”, bar kawowy „Pod Kurantami”, kawiarnia „Krysieńka” i oczywiście kultowa „Kamera”, jak pieszczotliwie nazywali restaurację jej stali bywalcy do którego grona należeli m.in.: Leopold Tyrmand, Marek Hłasko, Marek Nowakowski, Edward Stachura, a także Agnieszka Osiecka. „Kameralna” – imperium, wyspa zapomnienia, oaza wolności, królowa knajp. To tam najlepiej można było zapominać, jak pisał Tyrmand w Złym. Restauracja wraz z barem oraz klubem nocnym najpopularniejsza była w latach 50. i 60., ale także później bywało w niej tłoczno. Wiem od mojego taty, że jeszcze w początkach lat 80. w „Kameralnej” kelnerzy z typowo warszawskim sznytem proponowali bryzolka lub oranżadkę. Restauracja została zamknięta na początku lat 90.


Od jakiegoś czasu dochodziły mnie plotki o tym, że lokal ma wrócić na dawne miejsce i kiedy tylko nadarzyła się okazja postanowiłam sprawdzić na ile ten powrót się udał. Zapowiadało się nieźle, neon nad wejściem, takim sam jak w Złym, zaprasza do wejścia do restauracji. Niestety po przekroczeniu progu jest tylko gorzej i gorzej. Sale świecą pustkami. Wnętrze zostało urządzone w trudnym do określenia stylu (podobno z zachowaniem odniesień do oryginalnego lokalu), który bardziej jednak przypomina sale weselną, aspirującą do klimatów pałacowych. Wszystkie pomieszczenia oświetlone są dość jasnym światłem, które nie zachęca do zapominania. Nawet karta, w której wszystkie napoje zawdzięczają swoje nazwy utworom Hłaski, nie przekonuje do pozostania. Nie przekonują też ceny, warszawscy hulacy, przyzwyczajeni do wódki i zakąski za kilka złotych nie będą chcieli płacić ponad 10 zł za same nóżki czy śledzika. Żal, wielki żal, tak spartolić szansę na świetne miejsce, które niesione legendą mogłoby znów gromadzić tłumy. Z nowej „Kameralnej” wyszliśmy tak szybko, jak weszliśmy.

PS Gdyby Marek Hłasko wciąż żył i dziś odwiedził swój ulubiony lokal, to prawdopodobnie szybko udałby się do pobliskiej „Mety” i zamówił duuuużą wódkę, aby odreagować traumę wizyty w „Kameralnej”, co też i my uczyniliśmy.

Iza Kieszek