Dużo śmiechu, ale z przerwami na refleksję, a nawet smutek – taką huśtawkę nastrojów serwuje Grupa Teatralna Warszawiaki w ramach spektaklu „Cafe pod Minogą”, wg powieści Stefana „Wiecha” Wiecheckiego. A jak miałoby być inaczej? W końcu to komedia osadzona w smutnych realiach wojny, okupacji i Powstania… Na scenie pojawia się sporo postaci – są i warszawscy taksówkarze, i nasz rodzimy, swojski murzyn, i inteligent (redaktor), i właściciel tytułowego wyszynku (z rodziną), i trumniarz, który miast przerażać, budzi sympatię. Barwne to grono, a gadają jak „prawdziwe warszawiaki”, czyli tak, że znaczenia pewnych słów można się tylko domyślać.

Fabuła, choć oparta na poważnym wątku próby przetrwania i walki z okupantem, jest wartka i wesoła. Ale gdy na scenie pojawia się niemiecki oficer, wszystkim ciarki po plecach przechodzą – to jednak wojna! Co prawda za chwilę równie głośno i impulsywnie wchodzi żona właściciela lokalu (nie wiadomo, kto groźniejszy – ona, czy ten esesman), więc znowu się śmiejemy. Historia jest wciągająca, ciekawa, intrygująca i skłania do refleksji. Oczywiście zdradzać, o co chodzi, nie będę, ale uwierzcie – jak się spektakl kończy, to żal, że tak krótko!

Mamy też w sztuce filmowe przerywniki, tak sprytnie zmontowane, że wśród autentycznych zdjęć z wojennej Warszawy pojawiają się przebitki z naszymi aktorami – co wymagało pewnie sporego przygotowania, żebyśmy różnic między współczesnością a przeszłością nie zauważyli.

„Cafe pod Minogą” pokazuje, że ta okupacyjna codzienność nie była zawsze i tylko ponura. Fantazja warszawiaków nie opuszczała nawet w najtrudniejszych chwilach – weźmy na przykład warszawskiego szofera, który wybierając się na akcję przeciwko Niemcom, przebrał się za Meksykanina. Albo czarnoskórego faceta (w dodatku z żydowskim nazwiskiem!), który, żeby uniknąć aresztu, „zrobił się” za kobietę – białą! Kto wie, może w jakimś stopniu dzięki temu wrodzonemu humorowi warszawiacy nie dali się ostatecznie wykurzyć z tego miasta.

Cieszę się, że można o wojnie mówić w ten sposób. Moje zdanie podzialała też chyba wypełniona po brzegi sala w Ośrodku Kultury Ochoty. A wśród publiczności, złożonej głównie z młodych ludzi, pojawiały się tu i ówdzie ordery przypięte do kombatanckich mundurów – których właściciele bawili się równie znakomicie.

Jarek Zuzga