wit

Witold Szabłowski (fot. archiwum prywatne)

 

O Warszawie, o której nie miał pojęcia, opowiedziała mu tłumaczka tureckiego. Najchętniej włóczy się po Starych Jelonkach. Rozmowa z reporterem Witoldem Szabłowskim.

 

Witold Szabłowski – dziennikarz związany z „Dużym Formatem”. Za swoje reportaże otrzymał wiele nagród dziennikarskich. Jest autorem trzech książek: „Zabójca z miasta moreli”, „Nasz mały PRL”, „Tańczące niedźwiedzie”. Pochodzi z Ostrowi Mazowieckiej, studiował w Warszawie i Stambule. Dziś mieszka na Pradze. 

Co Cię kręci w Warszawie?


Jej energia. To, że wystarczy pół roku nie odwiedzania jakiejś dzielnicy, a już wpadam na nowe sklepy, knajpy i budowy. To jeszcze jest takie miasto, że wstajesz rano, wychodzisz i równie dobrze możesz poznać kogoś ciekawego, co dostać w łeb. I oby jak najdłużej takie było.

Czego nie lubisz w Warszawie?

Ja jestem bardziej z Warszawy Stadionu Dziesięciolecia niż Stadionu Narodowego. Bardziej z tej bazarowej, kolorowej, z klimatem, pełnej cudzoziemców, od tych z lekko ciemną karnacją, po tych ze skośnymi oczami. Nie lubię, jak ten klimat zostaje zastąpiony przez sterylne postaci w sterylnych uniformach,  jak na Stadionie Narodowym. I nie lubię tego, że tak popularne są tu osiedla grodzone. Nie rozumiem, dlaczego słoiki, które przyjechały,  jak ja, z otwartych przestrzeni małych miast, tak chętnie zamykają się później za strzeżonym przez ochroniarza płotem.

Co w Warszawie Cię ostatnio zaskoczyło?

Negatywne zaskoczenie jest takie, że przestał działać Klub Karuzela na osiedlu Przyjaźń. Klub, który kiedyś służył budowniczym Pałacu Kultury, a potem studenciakom – takim jak ja – z akademików na Starych Jelonkach. Ale zaraz po nim przyszło pozytywne zaskoczenie – grupa zapaleńców, razem z Bemowskim Domem Kultury, będzie Karuzelę reaktywować, szukając dla niej miejsca na mapie współczesnej, kulturalnej  Warszawy. Jadę nawet na otwarte spotkanie organizacyjne w tej sprawie, choć od lat już mieszkam na Pradze, ale Karuzela to spora i ważna część mojego życia. Pamiętam, jak byłem na pierwszym roku studiów pan od xero pokazywał nam tam pieczątkę z napisem „Aleksander Kwaśniewski. PRZEWODNICZĄCY”. Czemu przewodniczył przyszły prezydent, trudno dociec, ale pieczątka została tam jak cenna relikwia.

Twoje ulubione miejsce w Warszawie, do którego idziesz, gdy masz ochotę powłóczyć się z rękami w kieszeniach to…

Właśnie Stare Jelonki.

Pamiętam, jak któregoś dnia, gdy jeszcze mieszkałem tu jako student, przed oknami przemaszerował nam pochód ochroniarzy i kilku ważnych mężczyzn ewidentnie z kraju afrykańskiego. Potem okazało się, że to… prezydent Mali, który mieszkał na naszym Osiedlu, gdy studiował w Warszawie historię. Był wyraźnie wzruszony. Podobnie dziś i ja się wzruszam, jak chodzę alejkami Jelonek, otoczonymi domkami z syberyjskiej sosny.

Ulubione miejsce na posiadówki ze znajomymi to…

Wyluzowane, praskie knajpy. Wśród nich wyróżniłbym „W Oparach Absurdu” na Ząbkowskiej – za fajną atmosferę i barmana z mojego miasta, z którym mogę obgadać wspólnych znajomych z liceum.

Czy Twoim zdaniem w Warszawie są miejsca, gdzie mogłyby narodzić się rewolucje?

Nie widzę takich miejsc, ludzie w swojej masie nie są dziś zainteresowani rewolucjami. A szkoda. Szkoda, że nie wybuchnie mała rewolucja na Bazarze Różyckiego, który ma sto lat pięknej tradycji, gdzie biło serducho prawobrzeżnej Warszawy, a który dziś zdycha.

Najbardziej fascynujący warszawiak, którego poznałeś, to…

Małgorzata Łabędzka-Koeherowa, tłumaczka tureckiego poety Nazima Hikmeta Borzęckiego. Poznałem ją, gdy była już po dziewięćdziesiątce i opowiedziała mi o Warszawie, której nie znałem. A także o tym nieznanym tureckim poecie, który dla Turków był najważniejszym poetą XX wieku, a który miał polskie nazwisko i… pomieszkiwał w polskim Sejmie. Hikmeta-Borzęckego i jego tłumaczkę opisałem w książce „Zabójca z miasta moreli”.

Najbardziej intrygująca historia, którą słyszałeś na Pradze to…


Historia rodziny nożowników z Ząbkowskiej, którą opowiedział mi pan dzielnicowy. Raz przyniósł mandat za przekroczenie prędkości gdzieś na wschodzie Polski. Poczęstowałem go herbatą, a on odwdzięczył się tą historią. Najbardziej frapujące było to, że działa się współcześnie.

Pamiętasz ten moment, kiedy  postanowiłeś zamieszkać w Warszawie? Kiedy to było? I dlaczego wybrałeś Warszawę?


Przyjechałem tu studiować nauki polityczne. Studiowałem tak skutecznie, że do dziś od polityki staram się trzymać tak daleko, jak to tylko możliwe. Wybrałem czysto pragmatycznie: myślałem, że jak dam sobie radę tutaj, to dam i wszędzie indziej.

Jakie były Twoje pierwsze wrażenia? Polubiłeś od razu to miasto?

Warszawa była dla mnie za duża, a że przyjechałem z Ostrowi Mazowieckiej, zacząłem tu sobie wydzielać „małe Ostrowie”, kawałki, które były dla mnie do ogarnięcia. Z panią ekspedientką, która wie, jak mam na imię, zaprzyjaźnionym warzywniakiem etc. Jak udało mi się coś takiego zbudować, było już dobrze.

Czujesz, że Warszawa to Twoje miejsce na Ziemi?

Tak. Nie bardzo chciałbym mieszkać gdzie indziej. Podoba mi się ten ruch i energia.

Jak nie Warszawa, to…

Buenos Aires.

Co widzisz ze swojego okna na Pradze?

Podwórko z kamienicy na Brzeskiej. Z dziurami po kulach.

Twoje miejsca na Pradze to…

Cerkiew – bo przypomina, że kiedyś nie mieszkali tu sami Polacy. Bar mleczny naprzeciwko misiów – bo bary mleczne to bardzo sympatyczna instytucja. I dzikie plaże nad Wisłą.

Gdzie jest Twoje ulubione okno, z którego patrzysz na Warszawę? Co przez nie widać?

Wielkie okno w Agorze, z którego pięknie widać panoramę miasta. Kiedyś pani okulistka powiedziała mi, że jak się dużo siedzi przy komputerze, to raz na godzinę trzeba podejść do okna i patrzeć w jakieś punkty daleko na horyzoncie.
Sporo fajnych miejsc odkryłem dzięki tej okulistce i dzięki temu oknu.