W to miejsce trafiłem zupełnie niespodziewanie. Wśród bloków Grochowa, tuż obok linii kolejowej, parę kroków od ulicy Szaserów, stoi sobie stary budynek, a w nim najdziwniejsza fabryka jaką widziałem.

Jakub Urbański, pomysłodawca, właściciel i szef fabryki, jest praktycznie monopolistą. Swoje produkty sprzedaje w całej Polsce, konkurencji nie ma, na brak roboty nie narzeka. Zawód, który uprawia, wymaga pasji i z pewnością odwagi. Trzeba mieć do tego serce, a on z pewnością je ma – przekonałem się, gdy oprowadzał mnie po tym miejscu, nazwanym, zgodnie z profilem działalności, Fabryką Owadów. Hoduje się tu, mówiąc językiem laika, robaki.

Jakub Urbański przed wejściem do Fabryki Owadów.

Fabryka mieści się na piętrze w budynku, w którym są różne biura, a nawet klub bokserski. Nikt jeszcze nie skarżył się na owadzie sąsiedztwo, przeciwnie – bokserzy przychodzą tu po treningach brać prysznic. Robaków się nie boją. „Czy zdarzyło się, żeby owady się rozeszły po budynku?” – pytam. Nie, co najwyżej po samej Fabryce, to się zdarza. Ale drzwi są szczelne, zresztą czuć to od razu po ich przekroczeniu, gdy nagle klimat zmienia się w tropikalny. Jest wilgotno i ciepło. Zewsząd słychać ćwierkanie, piski, cykanie i inne dziwne odgłosy, które owady potrafią wydawać.

Biegają, skaczą, tupią. I jest ich mnóstwo!

Jakub jest przesympatyczny. Z pasją opowiada o swojej firmie, choć z pewnością robi to po raz kolejny, bo bywali tu już dziennikarze, a nawet ekipy filmowe. W firmie pracuje dziesięc osób, w tym ośmiu mężczyzn, ale nie dlatego, że panie boją się robaków, tylko po prostu dlatego, że pojemniki z owadami są ciężkie i trzeba je często przenosić. Wszyscy uwijają się jak mrówki. Zamówień jest mnóstwo – owady kupują ogrody zoologiczne i prywatni właściciele. Głównie na pokarm dla jaszczurek, żab czy pająków, czasem do hodowli. Jest też nowa klientela – restauracje. Niektóre owady są jadalne, i ponoć bardzo smaczne, polscy smakosze dopiero to odkrywają.

To szlachetny gatunek karaczana, który świeci w nocy.

Jakub pokazuje kolejne pomieszczenia, w których od podłogi po sufit stoją plastikowe pudła z owadzią menażerią. „Jesteśmy najlepszym klientem Ikei” – śmieje się, bo faktycznie, szwedzkie pudełka na drobiazgi idealnie sprawdzają się jako terraria. Owady mieszkają w nich pośród ziemi, kory drzewnej, liści i foremek do transportu jajek. Jedzą głównie owoce – zużycie jabłek w fabryce jest ogromne. Piją też wodę podawaną w postaci galaretki, bo w zwykłej zdarzały się wypadki utonięć. Prawie wszystkie pochodzą z egzotycznych krajów. Są tu: świerszcze, karaczany, karaluchy, modliszki, drewnojady, muszki, mączniaki i cała masa innych robaków, których nazw nie pamiętam. Niektóre są piękne, niektóre potrafią świecić albo śpiewać, ale są też takie, których wygląd może u wrażliwszej osoby wywołać zawał serca. Przekonuję się, że stonogi są fantastyczne i mają bardzo przyjazne pyszczki. A modliszki przyglądają się mi z zaciekawieniem. Niektóre owady biegają sobie swobodnie, Jakub ostrzega – „jak odłożysz kurtkę na krzesło, to z pewnością coś od nas wyniesiesz”.

Owady mieszkają w specjanie przerobionych pudełkach z Ikei.

Prócz typowo komercyjnej działaności, Jakub organizuje też zajęcia charytatywne dla dzieci, podczas których młode pokolenie przekonuje się, że nie taki robak straszny, jak go malują. Zresztą – 4-5-latki w ogóle nie boją się robaków, bawią się z nimi, nadają im imiona. Organizuje warsztaty kulinarne, z robakami w roli głównej – a jakże. Użycza też owadów do filmów i sesji zdjęciowych – jeden z podopiecznych zagrał niedawno w teledysku zespołu Hate. Niektóre stworzenia mieszkają w Fabryce czysto gościnnie –  np. pająki (ptaszniki) czy młody kameleon. Ta praca to jednocześnie hobby.

Mieszkańcy gościnni: młody kameleon…

… i futrzane pająki-ptaszniki.

Pytam o plany na przyszłość. Jakub chce rozwinąć firmę, a zarobione pieniądze przeznaczyć na egzotyczne podróże, które uwielbia, i z których przywozi coraz to nowsze gatunki owadów. Kiedyś wywołał panikę w bazie namiotowej w Nambii, bo trzymał świeżo znalezione karaluchy w słoiku we wspólnej toalecie. Ciekawe przygody miewał też na przejściach granicznych – wyobrażam sobie celników otwierających pudła pełne tupiących karaczanów wielkości dłoni. Przywozi nie tylko owady – w jednym z pomieszczeń na podłodze leżą wielkie drewniane rzeźby-słupy z Papui – to kolejna pasja właściciela. Przyznać trzeba, że w takiej pracy nie można się nudzić.

Niektóre owady są spore, ale z bliska wcale nie takie straszne.

Można byłoby spędzić tu długie godziny, ale pracownicy mają sporo roboty i nie chcę im przeszkadzać. Robię trochę zdjęć, owady wdzięcznie pozują. Jakub wprawnie bierze je na ręce. „Nie gryzą?” – pytam. Nie, żaden z nich nie jest niebezpieczny dla ludzi. To pokojowo nastawione robaki. Mimo to cieszę się, że w kurtce żadnego nie wyniosłem.

Stonoga, która okazała się być całkiem sympatycznym zwierzęciem.

Zielona modliszka wpatruje się w swojego opiekuna.

Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga