Przypadek sprawił, że poznałem panią Irenę Kwapisz. W gorące popułudnie 2011 roku podjechałem pod kamienicę o numerze 41 przy Chłodnej. Cośtam miałem do załatwienia w okolicy. Postawiłem skuter pod niepozorną witryną z napisem Serwis Motocykli Kwapisz. Przez otwarte drzwi wyjrzała do mnie starsza pani, z pytaniem, czy ja do niej. Odruchowo coś bąknąłem, że nie, ale tak mnie od razu coś zastanowiło: „zaraz zaraz, ta będąca zdecydowanie w emerytalnym wieku osoba prowadzi serwis motocykli? Jak to?!”. Na szybko wymyśliłem jakąś gadkę o pogodzie, od słowa do słowa rozwinęła się rozmowa, pani zaprosiła mnie do środka.
I rzeczywiście – okazało się, że mająca już ponad 90 lat pani Irena prowadzi, jak najbardziej, serwis motocykli. Wiek to stan ducha – ona potwierdzała to całą swoją osobą: energiczna, uśmiechnięta, sympatyczna, elokwentna, w dodatku też elegancka, choć przecież byliśmy w warsztacie. Rozmawialiśmy ze dwie godziny. Pani Irena opowiedziała mi swoją historię: jak przed wojną, wraz z mężem, zaczynała pracę w warsztacie rowerowym na Woli. O tym, że już wtedy motocykl był jej pasją. Pokazywała czarno-białe zdjęcia ubranych w sportowe marynarki i zwiewne chusty motocyklistów na ulicy Chłodnej: „To był wyjazd na majówkę, pod Warszawę. Tak się wtedy ubieraliśmy na motor”. A ulica Chłodna, którą wówczas jeździły tramwaje, była wtedy bardzo modna: „Tu młodzież przychodziła do kawiarni, a nie na nudny, cukierkowy Nowy Świat. Tu było prawdziwe miasto” – wspominała.
A potem, jak zaczęła się wojna i Niemcy zrobili getto, to rodzina pani Ireny zamieniła się mieszkaniami z pewną rodziną żydowską mieszkającą przy Żelaznej, ratując tym samym ich życie (bo zostali po stronie aryjskiej, przy Grzybowskiej, skąd udało im się wyjechać). A rodzina pani Ireny, jako że byli Polakami, z getta zostali przesiedleni. I też przetrwali.
I jak wojna się skończyła, a wokół było pełno porzuconych, niesprawnych niemieckich motocykli, to warsztat pani Ireny przebranżowił się z rowerów na jednoślady mechaniczne. Pracy było dużo, brakowało części zamiennych, dobry fachowiec był w cenie. Kamienica, w której był warsztat, cudem ocalała, można było działać pod dawnym adresem. Zresztą – inne lokalizacje nie wchodziły w grę – to miała być Wola, bo pani Irena do pracy chciała chodzić na piechotę – z domu przy Grzybowskiej. Może dlatego miała tak dobrą kondycję?
Gdy mąż pani Ireny zmarł, ani myślała, żeby porzucić zawód. Warsztat prowadziła odtąd sama.
„Gdzie się da, chodzę piechotą” – mówiła. Do pracy przychodziła nawet, gdy chwilowo nie było nic do roboty. „Kocham tu być, ta praca to dla mnie znakomity odpoczynek psychiczny i fizyczny” – wyznawała. Byłem pod wrażeniem, zazdrościłem jej siły i pogody ducha, która wręcz od niej emanowała. Choć sama mówiła o sobie skromnie: „stara jestem, odkąd przekroczyłam 90 lat, to nie naprawiam już całych motocykli, tylko części. Bo motor swoje waży, a trzeba go podnosić, przestawiać”. A motorowa pasja? „Już nie jeżdżę, bo do motoru potrzebny refleks. A ja się boję, że już go nie mam, jak kiedyś. Ale samochodem nadal jeżdżę”. Miałem jednak wrażenie, że pani Irena bez problemu poprowadziłaby motocykl przez Warszawę. Cieszyła się za to, że coraz więcej kobiet widać na motocyklach. „My to upinałyśmy włosy, a strój był taki, że ciężko było powiedzieć, czy jedzie chłopak, czy dziewczyna. A dziś to pięknie dziewczęta włosy rozpuszczają, i w kolorowych ubraniach jeżdżą” – zachwycała się.
Potem pani Irena opowiedziała mi, że jest trochę zmęczona mediami, które swojego czasu, zwęszywszy „temat”, często ją odwiedzali, robili wywiady, reportaże. „To nie dla mnie. Jak tylko się da, proponuję dziennikarzom, żeby rozmawiali z moją wnuczką”. Weronika Kwapisz przejęła po babci fascynację motocyklami. Gdy rozmawialiśmy, akurat była w motocyklowej podróży po Europie.
Z szacunku dla pani Ireny nie napisałem wówczas artykułu o niej i o serwisie. Ale od tamtego czasu, gdy przejeżdżałem Chłodną, zaglądałem przez szybę sprawdzić, czy pani Irena jest. I zawsze cieszyłem się, gdy widziałem przy warsztacie jakiś ruch.
Ale ostatnio coś się zmieniło. Warsztat był zamknięty, a szyby zaklejone papierem. A w końcu pojawił się na drzwiach nekrolog – pani Irena zmarła w wieku 96 lat. Zrobiło mi się bardzo smutno. Odeszła wspaniała osoba, ale odszedł też kawałek naszej historii, Warszawy, Woli… Lokal wystawiony jest na wynajem, w środku – pusto. Znikły czarno-białe zdjęcia w ramkach, zostały ślady na ścianach.
Ale przejeżdżając Chłodną zatrzymajcie się na chwilę pod numerem 41 i wspomnijcie, że tu właśnie, od przedwojny do niedawna pracowała pani Irena Kwapisz, a z jej warsztatu wyjechały setki „uzdrowionych” jednośladowych pacjentów.
Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga
Nie wiem czy juz funkcjonuje, ale w tym miejscu powstanie kolejny serwis motocyklowy, która prowadzić bedzie osoba która równie długo siedzi w motocyklach. Niejaki p. Konrad. Wiem, ze otwarcie, mialobyc jakos pod koniec roku.
Zgadza się – jest tam warsztat napraw skuterów, właśnie niedawno to zobaczyliśmy! Super!
Takich miejsc i takich ludzi już coraz mniej..Nie tylko w Warszawie, ale całej Polsce. Niestety.
Niesamowita historia. Jak scenariusz na film 😉 Dobrze, że o takich rzeczach piszesz. To musiała być wspaniała osoba.
Faktycznie niesamowita historia i niesamowity autor repoetarzu-opowieci…. idealnie Pan nadaje si do takich historii. Klasa!!!!!!
Przepięknie napisany artykuł i mimo faktu, że nie jestem szczęśliwą posiadaczka jednośladu, przeczytałam go z największą przyjemnością i ciarami na ciele ☺
Historia, jakich już za chwilę nie będzie.Dlatego tak chętnie, słucham opowieści mojej Kochanej Cioci rocznik 28☺
Jak to przed wojną, była świadkiem parady przy Placu na Rozdrożu w której to głównym gościem był sam Hitler. ……Opisy tego , jak w 39 roku wspólnie ze swoim Tatą i rodzeństwem uciekał a z ul. Podchorążych 21 do domu Jej dziadków w Wilanowie.Jak moja inna już nieżyjąca Ciocia , spędziła w kanałach w śródmieściu dwa tygodnie w czasie Powstania Warszawskiego i o tym jak w domu nie można było pozbyć się zapachu kanałów.Przepraszam za tą prywate, ale jakoś tak nie mogłam się powstrzymać. Pozdrawiam wszystkich tych, którzy w tak piękny sposób, potrafią przelać na klawiaturę, kawał niesamowitej historii, dziedzictwa Naszych przodków, których za chwilę już nie będzie.
Piękny artykuł, łezka w oku.
znalazłam artykuł gdzie można zobaczyć P. Irenę i Jej wnuczkę http://www.motocaina.pl/artykul/motocyklowy-wywiad-wnuczki-z-babcia-weronika-i-irena-kwapisz-3083.html
Wnuczkę Pani Ireny Weronikę miałem okazję poznać osobiście podczas targów w Poznaniu. I przeczytać Jej ksiażkę o podróżach po świecie.
Również jeździłem tam z WSKą. Dziękuję za wszystko!
Odawałem swoją WSKę. Zawsze miło. I ta atmosfera. I zapach. Na zawsze w mojej pamięci.
Kawał pięknej historii. Mam nadzieję, że powstanie tam kolejny warsztat!
Cudowna historia, szkoda, że wnuczka nie podjęła się kontynuowania dzieła dziadków. Dziękuję Autorowi za tak piękny wycinek naszej Warszawskiej historii
@Ania
Wnuczka zdaje się w motoświatku (i nie tylko) całkiem znana.
&
Swietny artukul dzieki czytajac mam ciarki wszedzie
Parę razy, w na początku lat ’80 robili mi moją MZ ETZ 250. Mieszkałem na Żelaznej, 400 metrów od warsztatu.
Żal.
Wspaniała Postać. Cześć Jej pamięci.
Jarku, piękny tekst. Dziękuję, że mogłem przeczytać o p. Irenie oraz za klasę, z jaką to przekazałeś.
Pamiętam ten zakład doskonale ponieważ każdy kto po wojnie był „szczęśliwym” posiadaczem motocykla musiał znać warszawskie zakłady gdzie można było nabyć części zamienne w tym szczególnie deficytowe łańcuchy napędowe, które najpewniej można było dostać w nielicznych prywatnych zakładach. Oprócz wymienionego był jeszcze na ulicy Próżnej po parzystej stronie prowadzony przez Pana Kornackiego, który wykonywał ciekawe motorynki i na ulicy Olszewskiej na Mokotowie prowadzony przez inżyniera specjalizującego się w naprawach czterosuwów w tym firmy NSU.
Czy nie był to Pan Korbecki?
Dobrze, że ktoś przypomina tak niesamowite miejsce i tak wspaniałą osobę.