Przypadek sprawił, że poznałem panią Irenę Kwapisz. W gorące popułudnie 2011 roku podjechałem pod kamienicę o numerze 41 przy Chłodnej. Cośtam miałem do załatwienia w okolicy. Postawiłem skuter pod niepozorną witryną z napisem Serwis Motocykli Kwapisz. Przez otwarte drzwi wyjrzała do mnie starsza pani, z pytaniem, czy ja do niej. Odruchowo coś bąknąłem, że nie, ale tak mnie od razu coś zastanowiło: „zaraz zaraz, ta będąca zdecydowanie w emerytalnym wieku osoba prowadzi serwis motocykli? Jak to?!”. Na szybko wymyśliłem jakąś gadkę o pogodzie, od słowa do słowa rozwinęła się rozmowa, pani zaprosiła mnie do środka.

Ul. Chłodna. Po lewej widoczna kamienica nr 41, gdzie od 1937 r. mieścił się Serwis Motocykli Kwapisz

Ul. Chłodna. Po lewej widoczna kamienica nr 41, gdzie od 1937 r. mieścił się Serwis Motocykli Kwapisz

I rzeczywiście – okazało się, że mająca już ponad 90 lat pani Irena prowadzi, jak najbardziej, serwis motocykli. Wiek to stan ducha – ona potwierdzała to całą swoją osobą: energiczna, uśmiechnięta, sympatyczna, elokwentna, w dodatku też elegancka, choć przecież byliśmy w warsztacie. Rozmawialiśmy ze dwie godziny. Pani Irena opowiedziała mi swoją historię: jak przed wojną, wraz z mężem, zaczynała pracę w warsztacie rowerowym na Woli. O tym, że już wtedy motocykl był jej pasją. Pokazywała czarno-białe zdjęcia ubranych w sportowe marynarki i zwiewne chusty motocyklistów na ulicy Chłodnej: „To był wyjazd na majówkę, pod Warszawę. Tak się wtedy ubieraliśmy na motor”. A ulica Chłodna, którą wówczas jeździły tramwaje, była wtedy bardzo modna: „Tu młodzież przychodziła do kawiarni, a nie na nudny, cukierkowy Nowy Świat. Tu było prawdziwe miasto” – wspominała.

A potem, jak zaczęła się wojna i Niemcy zrobili getto, to rodzina pani Ireny zamieniła się mieszkaniami z pewną rodziną żydowską mieszkającą przy Żelaznej, ratując tym samym ich życie (bo zostali po stronie aryjskiej, przy Grzybowskiej, skąd udało im się wyjechać). A rodzina pani Ireny, jako że byli Polakami, z getta zostali przesiedleni. I też przetrwali.

I jak wojna się skończyła, a wokół było pełno porzuconych, niesprawnych niemieckich motocykli, to warsztat pani Ireny przebranżowił się z rowerów na jednoślady mechaniczne. Pracy było dużo,  brakowało części zamiennych, dobry fachowiec był w cenie. Kamienica, w której był warsztat, cudem ocalała, można było działać pod dawnym adresem. Zresztą – inne lokalizacje nie wchodziły w grę – to miała być Wola, bo pani Irena do pracy chciała chodzić na piechotę – z domu przy Grzybowskiej. Może dlatego miała tak dobrą kondycję?

Gdy mąż pani Ireny zmarł, ani myślała, żeby porzucić zawód. Warsztat prowadziła odtąd sama.

Skrajna witryna po lewej stronie - tu był serwis motocykli (2013 rok)

Skrajna witryna po lewej stronie – tu był serwis motocykli (2013 rok)

„Gdzie się da, chodzę piechotą” – mówiła. Do pracy przychodziła nawet, gdy chwilowo nie było nic do roboty. „Kocham tu być, ta praca to dla mnie znakomity odpoczynek psychiczny i fizyczny” – wyznawała. Byłem pod wrażeniem, zazdrościłem jej siły i pogody ducha, która wręcz od niej emanowała. Choć sama mówiła o sobie skromnie: „stara jestem, odkąd przekroczyłam 90 lat, to nie naprawiam już całych motocykli, tylko części. Bo motor swoje waży, a trzeba go podnosić, przestawiać”. A motorowa pasja? „Już nie jeżdżę, bo do motoru potrzebny refleks. A ja się boję, że już go nie mam, jak kiedyś. Ale samochodem nadal jeżdżę”. Miałem jednak wrażenie, że pani Irena bez problemu poprowadziłaby motocykl przez Warszawę. Cieszyła się za to, że coraz więcej kobiet widać na motocyklach. „My to upinałyśmy włosy, a strój był taki, że ciężko było powiedzieć, czy jedzie chłopak, czy dziewczyna. A dziś to pięknie dziewczęta włosy rozpuszczają, i w kolorowych ubraniach jeżdżą” – zachwycała się.

Potem pani Irena opowiedziała mi, że jest trochę zmęczona mediami, które swojego czasu, zwęszywszy „temat”, często ją odwiedzali, robili wywiady, reportaże. „To nie dla mnie. Jak tylko się da, proponuję dziennikarzom, żeby rozmawiali z moją wnuczką”. Weronika Kwapisz przejęła po babci fascynację motocyklami. Gdy rozmawialiśmy, akurat była w motocyklowej podróży po Europie.

Z szacunku dla pani Ireny nie napisałem wówczas artykułu o niej i o serwisie. Ale od tamtego czasu, gdy przejeżdżałem Chłodną, zaglądałem przez szybę sprawdzić, czy pani Irena jest. I zawsze cieszyłem się, gdy widziałem przy warsztacie jakiś ruch.

Ale ostatnio coś się zmieniło. Warsztat był zamknięty, a szyby zaklejone papierem. A w końcu pojawił się na drzwiach nekrolog – pani Irena zmarła w wieku 96 lat. Zrobiło mi się bardzo smutno. Odeszła wspaniała osoba, ale odszedł też kawałek naszej historii, Warszawy, Woli… Lokal wystawiony jest na wynajem, w środku – pusto. Znikły czarno-białe zdjęcia w ramkach, zostały ślady na ścianach.

W maju 2016 roku na drzwiach serwisu zawisł nekrolog

W maju 2016 roku na drzwiach serwisu zawisł nekrolog

Ale przejeżdżając Chłodną zatrzymajcie się na chwilę pod numerem 41 i wspomnijcie, że tu właśnie, od przedwojny do niedawna pracowała pani Irena Kwapisz, a z jej warsztatu wyjechały setki „uzdrowionych” jednośladowych pacjentów.

Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga