Chmielna pełna książek

Chmielna pełna książek

Określenie „książka trudna” czy „niszowa” może pojawić się w głowie osoby dorosłej, nie dziecięcej – rozmowa z Grzegorzem Krasnodębskim, właścicielem księgarni Bullerbyn.

IMG_0845

Chmielna miała stać się ulicą księgarń i księgarzy. Czy to dobry pomysł?
W budynku Chmielna 10, w którym znajduje się księgarnia Bullerbyn, działa również kilka innych księgarni – od Super Salonu ze znakomitymi czasopismami z całego świata po Polską Księgarnię Narodową z literaturą mocno prawicową. Jak widać, spektrum tematów jest szerokie. Jeśli ktoś lubi odwiedzać małe księgarnie, szperać na półkach w poszukiwaniu wyjątkowych pozycji, to na pewno tu ma szansę znaleźć książki niedostępne w dużych sieciowych księgarniach. Odbywają się tu również spotkania autorskie, głośne czytanie książek i inne imprezy tematyczne. W bezdeszczowe dni można się  natknąć na bukinistów sprzedających używane książki pod gołym niebem. Projekt uczynienia ze śródmiejskiego odcinka Chmielnej ulicy księgarzy jest na pewno wart uwagi i z każdym rokiem rozwija się coraz bardziej. Oby tak dalej!

Skąd wziął się pomysł założenia księgarni dla dzieci?
Kiedy dowiedziałem się, że Dzielnica Śródmieście planuje stworzyć z Chmielnej „ulicę księgarzy i bukinistów” ,od razu przyszedł mi do głowy pomysł na księgarnię z wyjątkowymi książkami dla dzieci, w której mógłbym spożytkować moje doświadczenie z pracy w Kultowych Dobranockach czy w Czułym Barbarzyńcy. Po kilku próbach udało się wygrać przetarg na lokal i miesiąc po podpisaniu umowy 1 grudnia 2012 księgarnia Bullerbyn ruszyła.

Czy spotkałeś się z jakimiś trudnościami przy organizowaniu księgarni?
Nie, raczej obyło się bez kłopotów. Organizowanie księgarni to oczywiście dużo pracy, ale kiedy robi się coś własnego, satysfakcja jest ogromna.

Według jakiego klucza wybierasz książki do sprzedaży?
Kieruję się własnym gustem i znajomością rynku wydawniczo-księgarskiego. Są takie wydawnictwa, których książki biorę w ciemno – Dwie Siostry, Zakamarki czy Babaryba – to głównie wydawnictwa małe bądź średniej wielkości. Inną grupę stanowią wydawnictwa, które wymagają selekcji książek, ponieważ potrafią wydawać zarówno pozycje znakomite jak i słabszej jakości. Staram się, aby książki na półkach księgarni Bullerbyn były dopracowane edytorsko, niebanalnie zilustrowane i oczywiście wartościowe literacko.

Jakie pozycje cieszyły się największym zainteresowaniem w tym roku?
Niesłabnącym zainteresowaniem cieszą się książki Mizielińskich: „Mapy” i „Mapownik”, seria „Miasteczko Mamoko” czy najnowsza pozycja z ich ilustracjami „Ale patent!”, książki Erica Carle’a, z których najbardziej znana jest „Bardzo głodna gąsienica”, książki Piji Lindenbaum („Nusia i wilki” czy „Igor i lalki”) oraz Herve’a Tulleta („Naciśnij mnie”, „Kolory”). Osobiście cieszy mnie, kiedy klienci wybierają niszowe pozycje z małych wydawnictw, są to często pozycje absolutnie wyjątkowe np. „Ballada” (wyd. Wytwórnia), „Sklepy” oraz „Skrytki” (wyd. Ładne Halo), „Laszlo boi się ciemności” (wyd. Filia) czy „Świat pieniądza” (wyd. Fundacja Świat Pieniądza).
Co ciekawe, takie pojęcia w odniesieniu do książki dla dzieci jak „niszowa”, „ambitna” czy „trudna” mogą się pojawić tylko w głowie osoby dorosłej. Dzieciaki mają bardzo otwarte umysły, nie boją się nowych, niesztampowych ilustracji czy nietradycyjnych sposobów narracji. To ważne, żeby dzieci miały szansę zetknąć się z różnymi rodzajami ilustracji, nie tylko z disnejowskimi księżniczkami czy superbohaterami w 3D wygenerowanymi za pomocą grafiki komputerowej, bo dzięki temu mogą wyrobić sobie własny gust.

Jaką książkę powinno przeczytać każde dziecko? Jakie książki Ty czytasz swojej córce?
Istnieje zestaw „żelaznych klasyków” polskiej literatury dziecięcej – Tuwim, Brzechwa, Chotomska, Papuzińska, Kern czy Wawiłow to autorzy wybitni i każde dziecko powinno zetknąć się z ich twórczością. Z autorów zagranicznych na pewno na pierwszym miejscu znajduje się Astrid Lindgren. Ale literatura to przede wszystkim gra wyobraźni, pozwala nam przenosić się w niezwykłe miejsca, żyć czyimś życiem, śmiać się czy wzruszać, siedząc bezpiecznie w fotelu albo na kolanach mamy. To nie muszą być klasycy, to może być kryminał, komiks czy horror dla dzieci – takie pozycje też można znaleźć na półkach księgarni Bullerbyn. Ważne, by czytając dobrze się bawić, pozwolić sobie na wzruszenie lub przeżycie innych silnych emocji.

Okno księgarni jest Twoim Oknem na Warszawę. Jaką Warszawę widzisz przez to okno?
Warszawę zastawioną parkującymi samochodami, między którymi czasem trudno się przecisnąć pieszym, ale też Warszawę tętniącą życiem, w dzień i w nocy, latem i zimą, pełną spacerowiczów, ludzi spieszących do domu lub do pracy, ulicznych grajków i okolicznych dzieciaków puszczonych samopas. Po prostu Śródmieście, żyjąca tkanka miasta.

Powiedz nam trochę o swoich planach na przyszłość. Czy w księgarni coś się zmieni?
Księgarnia cały czas się rozwija, w mijającym roku uruchomiliśmy sprzedaż internetową, staramy się też wychodzić z naszymi książkami do potencjalnych odbiorców biorąc udział w różnego rodzaju targach, festiwalach czy spotkaniach. Z każdym rokiem pojawia się coraz więcej ciekawych książek i nowych wydawnictw. Osobiście cieszy mnie też wyraźny trend wznawiania pozycji sprzed 30, 40, 50 czy nawet 80 lat. Historia polskiej literatury dziecięcej pełna jest perełek wartych przypomnienia. A plany związane z księgarnią? W natłoku przedświątecznych zamówień ciężko znaleźć chwilę na snucie planów na przyszłość, ale po Nowym Roku na pewno znajdzie się czas, żeby spokojnie usiąść i o tym pomyśleć.

Rozmawiała: Małgorzata Chomicz-Mielczarek

Czy Warsza będzie Wasza? – rozmowa z Adamem Domańskim

Czy Warsza będzie Wasza? – rozmowa z Adamem Domańskim

WARSZAWASZA to projekt, za którym stoi Adam Domański. Jego celem jest stworzenie serii produktów związanych z Warszawą przy współudziale rzemieślników z różnych branż oraz zbudowanie wokół tego przedsięwzięcia społeczności, która będzie aktywnie, oddolnie i niezależnie promować Warszawę, wspierać rzemiosło oraz rozwój edukacji nowych adeptów sztuki rzemieślniczej, a także realizować ciekawe i pożądane inicjatywy ogólnomiejskie i lokalne.  Adam opowiedział nam więcej o swoich pomysłach. A jeśli spodobał się Wam jego projekt to możecie go wesprzeć, szczegóły znajdziecie tu.

Czym jest WARSZAWASZA?
WARSZAWASZA to synonim wspólnego miejsca, miasta nas wszystkich, którego losy i kierunek rozwoju zależą od nas.

Na stronie projektu piszesz „Każdy ma swoje doświadczenia i wiedzę, ale bez doświadczeń i wiedzy innych, trudno jest coś zbudować”. Co chcesz budować?
Tak, to moje życiowe motto. Budowanie leży w mojej naturze. Bardziej lubię łączyć niż dzielić, budować niż burzyć. Także moje nazwisko i rodzinne związki z rzemiosłem głęboko do tego mnie zobowiązują. 🙂 Ale odpowiadając na pytanie… Moim celem jest budowa społeczności ludzi aktywnych miejsko oraz budowa świadomości mieszkańców i tego, że to Oni są najlepszą wizytówką naszego miasta, i to od ich kreatywności i zaangażowania zależy jak postrzegani jesteśmy tak lokalnie, jak i na zewnątrz.

Siatka na zakupy, spodnie inspirowane krojami z lat 60. i 70., czy Twoje projekty bazują na sentymencie do PRL-u?
Przed czasami PRL-u i sentymentem do tamtego okresu nie uda nam się uciec. On od jakiegoś czasu powraca w wielu inspiracjach czy nowych formach. To nasza historia która, w jakimś sensie, nas wyróżnia od innych społeczności. Nie powinniśmy od niej uciekać czy o niej zapominać. Mnie tamte czasy kojarzą się wyjątkowo, bo związane były z realnymi kontaktami z ludźmi. Dzisiaj żyjemy w innej sieci, wirtualnej, globalnej i zapominamy często o rzeczywistych kontaktach czy interakcjach. Właśnie siatka jest dla mnie takim realnym symbolem. Moja determinacja przywrócenia jej do życia jest związana z chęcią przypomnienia tej części naszej historii, o której bardzo często zapominamy, coraz częściej, spędzając czas w wirtualnym świecie.
IMG_4571 copy1

(fot. WARSZAWASZA)

Spodnie_z_materiałem

(fot. WARSZAWASZA)

Created with Nokia Smart Cam

(fot. WARSZAWASZA)

Kto projektuje Twoje rzeczy?
Jestem samoukiem w tym co robię. Zwykle kieruję się własną intuicją, bo nie mam wykształcenia kierunkowego związanego z projektowaniem. Pomysły na produkty rodzą się w mojej głowie, a potem docieram do ludzi, którzy mi mogą pomóc w ich opracowaniu, tak od strony projektowej, jak i realizacji, czyli finalnego produktu. To jest to budowanie, o którym mówiłem wcześniej, tak w warstwie fizycznej, czyli konstrukcyjnej i realizatorskiej, jak i w warstwie rzeczywistych kontaktów międzyludzkich, polegających na dążeniu do wykorzystania najlepszej wiedzy wszystkich stron biorących udział w danym projekcie.

IMG_0211-1

(fot. Anna Bryja)

IMG_0232-1

(fot. Anna Bryja)

IMG_0295-1

(fot. Anna Bryja)

Dlaczego ważny jest dla Ciebie aspekt lokalny, warszawski?
Mimo, że jestem przyklejanym warszawiakiem, bo od kilkunastu lat mieszkam i pracuję w Warszawie, czuję się bardzo z nią związany. Tutaj znalazłem swój dom. Tutaj też mam szerokie grono przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych czy sąsiadów z mojego muranowskiego bloku i osiedla. To właśnie to naturalne środowisko, w jakim jestem na co dzień, ma największy wpływ na moje priorytety, spośród których, aspekt lokalny, warszawski oraz obywatelski ma bardzo duże znaczenie i w którym wyjątkowo dobrze się czuję.

_MG_9928 copy

(fot. WARSZAWASZA)

Jaki masz kolejny produkt w planach?
Obok spodni męskich i butów będących już w zaawansowanej fazie projektowej przede mną jest projekt modelu spodni damskich SAWA, pasek z klamrą, bielizna oraz perfumy WARSZAWASZA.

Spodnie damskie i perfumy, ambitny plan. Jaki masz na to pomysł?
Jeszcze do końca nie wiem, ale przyjmuję takie wyzwanie 🙂 Mam nadzieję, że mogę liczyć na osoby, inicjatywy wspierające projekt w doradzeniu mi czym powinny się charakteryzować czy jakie powinny posiadać cechy takie produkty? Takie pytanie pozwolę sobie też zadać w najbliższym czasie na powstającej stronie projektu WARSZAWASZA, czyli www.warszawsza.pl

Kwestionariusz „Rozmowy przy Oknie”

Warszawa to… miasto moje a w nim…

W Warszawie lubię… tych, którzy się uśmiechają…

W Warszawie nie lubię… bierności niektórych jej mieszkańców.

Prawdziwy warszawiak to… ktoś, kto identyfikuje się z miastem.

Moje ulubione miejsce w tym mieście… to Muranów i okolice.

Jeśli nie Warszawa, to… gdzieś, skąd do niej najbliżej…

Rozmawiała: Iza Kieszek
Warszawa to ludzie – rozmowa z varsavianistą Jerzym S. Majewskim

Warszawa to ludzie – rozmowa z varsavianistą Jerzym S. Majewskim

Mało kto potrafi tak barwnie opisywać warszawskie historie, które dosłownie są już historią, często bardzo odległą.

Jerzy Majewski, varsavianista. Fot. Jarek Zuzga

W swoich książkach i artykułach często opisujesz miejsca, które są mało znane, ukryte, pozornie mało atrakcyjne. Niewiele osób zadaje sobie trud, by dowiedzieć się o nich więcej. Mam wrażenie, że znasz każdy zakątek stolicy i niewiele jest pytań dotyczących Warszawy, na które nie znałbyś odpowiedzi.

Ależ nie, takich pytań jest mnóstwo! Bo historia Warszawy to nie tylko historia budynków. W te budynki wpisani są ludzie i to oni właśnie tworzą dzieje miasta. Tak naprawdę jest tyle tej historii Warszawy, ile mieszkało w niej ludzi. Są historie dobre i złe, opowieści pełne chwały i opowieści dramatyczne, są takie, o których chcielibyśmy szybko zapomnieć, bo ludzie są różni – jedni tworzą to miasto, wspierają je, a inni niszczą. I każdy ma swoją opowieść. Trudno je wszystkie znać, więc bardzo często zdarza się, że muszę odpowiedzieć: „Nie wiem”. Przez cały czas jednak dążę do tego, by wiedzieć więcej, słuchać. Kiedy organizuję spacery po Warszawie, staram się je prowadzić w taki sposób, by ludzie sami dopowiadali pewne rzeczy. Nigdy nie uważałem się za wielkiego mądralę, który wie wszystko. Informacje o Warszawie czerpię między innymi z rozmów z ludźmi. To właśnie ich opowieściom zawdzięczam swoją wiedzę na temat stolicy.

Czy jest w Warszawie postać, która Cię szczególnie intryguje i fascynuje?

Ciągle pojawiają się nowe. To przeróżni architekci, mieszczanie, którzy tworzyli to miasto, ludzie wszelkiego rodzaju zawodów… To się zmienia. Wspaniale jest odkrywać czyjeś losy i je opisywać. Bardzo interesującą postacią jest dla mnie Antonio Corazzi, którego uważam za wybitnego architekta. To Włoch, który przyjechał do Warszawy, a później Warszawę opuścił. Nie urodził się tu ani nie umarł, natomiast to, co stworzył, było niezwykle ważnie dla oblicza architektonicznego i przestrzennego miasta. Był Warszawiakiem, choć Włochem, pochodził z Florencji, jednak większą część życia spędził w Warszawie. Gdyby nie wybuch powstania listopadowego, zapewne zostałby w stolicy.

Warszawa przed powstaniem listopadowym była dobrym miejscem dla artysty?

Warszawa była wtedy bardzo silnym ośrodkiem życia artystycznego i intelektualnego, tutaj tworzyli naprawdę wybitni artyści. Corazzi miał więc przestrzeń do tworzenia monumentalnych założeń. Warto podkreślić, że budował nie tylko w stolicy, ale i w Radomiu czy Kaliszu. W Warszawie jest autorem całego kompleksu budynków przy dzisiejszym placu Bankowym, jest też autorem Pałacu Staszica, no i przede wszystkim Teatru Narodowego, który był budowany przed powstaniem listopadowym jako teatr narodowy, no ale w momencie upadku powstania, kiedy rozpoczęły się represje, Teatrem Narodowym nie mógł być. Został więc wykończony jako Teatr Wielki. Niestety po upadku powstania listopadowego i po okresie tak zwanej nocy paskiewiczowskiej nie było już takich możliwości rozwoju artystycznego.

Pracę magisterską pisałeś o Stefanie Szyllerze. Dlaczego o nim?

To było tak dawno! Mój podziw budziła niesamowita różnorodność jego dzieł. Wykształcenie zdobył w Petersburgu, ale przyjechał do Warszawy i tu też tworzył architekturę akademicką, dobrym przykładem jest przykład gmach Politechniki Warszawskiej. Był również zafascynowany architekturą narodową. W całej Europie szukało się wtedy stylu narodowego. On widział to w formach gotyku. Schyller zaczął budować kamienice i kościoły w stylu, który miał być pewną formułą stylu narodowego. Kościoły gotyckie w przestrzeni mazowieckiej ewidentnie miały wyróżniać się od tego, co próbowali robić Rosjanie, którzy dokonywali rusyfikacji oblicza przestrzennego. A gotyk miał zaświadczać, że jest to zupełnie inny krąg kulturowy i że to nasza rodzima architektura. Schyller przechodził przez różne etapy, które są szalenie ciekawe w jego twórczości. Zwracał się na przykład w stronę malowniczego eklektyzmu, również stylu odrodzenia, w którym budował kamienice w Warszawie. Niestety żadna się nie zachowała.

W których miejscach były te kamienice?

Jedna z nich stała przy ulicy Podwale, tuż przy placu Zamkowym, inna przy Krakowskim Przedmieściu 19 – tam na parterze mieścił się duży zakład jubilerski. Schyller umarł w 1933 roku z powodu wylewu krwi do mózgu, po którym był sparaliżowany. Umarł, bo bardzo przeżył wypadek, który zdarzył się na placu budowy zaprojektowanego przez niego budynku. Zawaliła się ściana, zginęło wtedy kilka osób.

Sporo zostawił po sobie w Warszawie.

Mnóstwo obiektów. Na przykład dekoracje Mostu Poniatowskiego, gmach Zachęty, gmach Politechniki Warszawskiej, budynek starej biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Zachowało się kilka jego kamienic, między innymi przy ulicy Marszałkowskiej, również w alei Szucha.

Jak postrzegasz architekturę Warszawy gdy wracasz z podróży po innych dużych europejskich miastach?

Myślę na przykład, że w Budapeszcie nie powstała współczesna architektura lepsza niż w Warszawie, na pewno nie! Kiedyś natomiast, gdy wróciłem z wyprawy Bratysława-Wiedeń-Budapeszt i jechałem tramwajem przez Warszawę, miałem wrażenie, że jest ona miastem bez domów – tak bardzo wydały mi się one rozproszone. Gdy wróciłem jakiś czas temu z Barcelony i Madrytu, świetnie poczułem się na ulicy Grzybowskiej, pomiędzy placem Grzybowskim a ulicą Jana Pawła. Gdy wyszedłem na Jana Pawła, nagle wydało mi się, że jestem w strasznie nieprzyjaznym miejscu, które jest potwornie szerokie i hulają tam wiatry, wróciłem więc na Grzybowską, ciasną, trochę chaotyczną. To zdecydowanie nie jest ugrzeczniona ulica. I to mi się podoba. Ostatnio byłem w Salsburgu i widziałem budynek, który z jednej strony wyglądał jak zwykły blok mieszkalny, niewiele różniący się od warszawskich bloków. Z drugiej jednak strony wyglądał zupełnie niezwyczajnie – jak stos kolorowych kontenerów ustawionych jeden na drugim. Jego twórca miał niezwykle śmiały pomysł. Chciałbym kiedyś zobaczyć podobny budynek w Warszawie.

Dla mnie jednym z ciekawszych miejsc jest Barcelona.

Architektonicznie bardziej podoba mi się Madryt. Jest bardziej monumentalny. Szczególnie interesująca jest dla mnie Gran Vía zabudowana wieżowcami z lat międzywojennych. Lubię tę ulicę, jej perspektywę, sposób utrzymania domów. Madryt jest bardzo eleganckim miastem, nawet bardziej od Wiednia. A Barcelona nie jest taka elegancka – to miasto portowe, ze wszystkimi możliwymi kontrastami, choć oczywiście niezwykle interesujące. Kiedyś prowadziłem dyskusję, na którą był zaproszony główny architekt Barcelony. Opowiadał o rzeczach, które mi wtedy zaimponowały, bo uważałem, że byłoby wspaniale, gdyby Warszawa wykorzystała niektóre wspomniane przez niego pomysły. Barcelona w latach 70. była miastem zdegradowanym, opanowanym przez samochody. Placyki i inne przestrzenie publiczne były parkingami. Tego było za wiele, mieszkańcy mieli dość. Dlatego właśnie w Barcelonie rozpoczęto proces odbijania miasta dla pieszych, dla ludzi. To bardzo ważne, by miasto było przyjazne dla człowieka, a Warszawa może się takim miastem się stać.

Co takiego zrobiono w Barcelonie?

Zaczęto od podstaw: od konkursu na projekt krawężnika. Główny architekt Barcelony mówił, że urządzanie ulic zacząć należy właśnie od tego. Po krawężnikach przyszedł czas na chodniki, a później na placyki. Te ostatnie, kiedyś zajmowane przez samochody, zostały przeznaczone dla ludzi. Nawet w małych dzielnicach stały się miejscami organizującymi życie mieszkańców.

Duńczycy robili badania, których celem było sprawdzenie, jak wyglądają powiązania mieszkańców na ulicach, które są opanowane przez samochody, a jak tam, gdzie istnieje strefa piesza. Im silniejszy ruch samochodowy, tym mniej jest tych powiązań, a kiedy eliminuje się samochody, ulica zaczyna odżywać, pojawiają się ludzie, tworzą się więzy. Dziś w miastach europejskich parkingi dla samochodów chowane są pod placami. W Barcelonie mnóstwo jest miejsc tylko dla ludzi, gdzie można sobie po prostu usiąść na ławce. To miasto, jeśli chodzi o tworzenie przestrzeni miejskiej, jest w zupełnie innym punkcie niż Warszawa. Nie musimy oczywiście czerpać wszystkich pomysłów barcelońskich, natomiast pomysł z konkursem na krawężnik czy na chodnik jest wart naśladowania. Od tego trzeba wychodzić, gdy tworzy się nowe przestrzenie publiczne. Niestety w Warszawie budowa placu często wiąże się z protestami mieszkańców, którzy przyzwyczajeni są, że podjeżdżają samochodem prosto pod dom. Nie chciałbym, by teraz krytykowany był plac Grzybowski i jego rewitalizacja. Wyobraź sobie, że z powrotem wpuszcza się tam samochody. To byłoby okropne. Zdaję sobie jednak sprawę, że proces odbijania miasta dla mieszkańców jest trudny.

O jakiej ulicy Świętokrzyskiej marzyłeś?

O takiej na wzór ulic w miastach hiszpańskich, gdzie są kontrapasy. To jest na tyle szeroka ulica, że byłoby to możliwe. Szkoda, że projektanci branżowi nie przyglądają się rozwiązaniom architektonicznym naszych sąsiadów. Marzy mi się też Świętokrzyska z rozwiniętym kupiectwem. Tam, gdzie są sklepy, są i ludzie, jest życie, jest gwar.

Gdzie w Warszawie czujesz się najlepiej? Gdzie lubisz spacerować?

Jeżdżę na rowerze. Wszędzie. Najczęściej oczywiście do pracy, do Gazety Stołecznej. Najchętniej z Ochoty przez Pole Mokotowskie , Eko Park, później Narbutta, Madalińskiego, po Starym Mokotowie. Lubię kierunek Las Kabaciki. A na spacery chodzę w okolice skarpy wiślanej, Sejmu, ulicy Wiejskiej. Lubię Południowe Śródmieście z gęstą zabudową, ale jak najdalej od Marszałkowskiej, która jest kompletnym trupem.

Jerzy Majewski, varsavianista. Fot. Jarek Zuzga

Zróbmy Twoją mapę warszawskich skojarzeń. Zacznijmy od Woli.

Na Woli chodziłem do liceum przy ul. Rogalińskiej, którego z resztą nie znosiłem. Pałac Sowińskiego, Muzeum Powstania Warszawskiego, ulica Kasprzaka z fabrykami. Trudne pytanie, to tysiące skojarzeń!

Ochota?

Mój dom. Kolonia Lubeckiego i Staszica, plac Narutowixcza, kościół, architektura lat międzywojennych.

Mokotów?

Mokotów to mój Heimat. Stary Mokotów, czyli ul. Narbutta, Kwiatowa, Dąbrowskiego, Madalińskiego. Heimat ze wszystkim, co niesie to pojęcie, każdy dom kojarzy się z osobą, wydarzeniem.

Na Mokotowie też pracujesz.

O, nigdy nie pomyślałem, że pracuję na Mokotowie. Dla mnie to po prostu Sielce.

Żoliborz?

Tam studiowałem. Kolonie oficerskie, willowy Żoliborz. Od razu przypomina mi się pewna scena. Jadę tramwajem z ciocią, mam kilka lat, przejeżdżamy przez wiadukt na Mickiewicza, a ciocia mówi tak: Żoliborz to najpiękniejsza dzielnica Warszawy. Żoliborz kojarzy mi się ze spokojem.

Saska Kępa?

Saska Kępa to dla mnie ulica Francuska, modernizm, knajpki z ogródkami.

Praga Północ?

Z bazarem Różyckiego. Z ulicą Brzeską – gdy o niej myślę, widzę od razu odciętą głowę inkasenta. Czytałem kiedyś taką historię.

W Gazecie Stołecznej od lat tworzysz rubrykę ”Warszawa nieodbudowana”. Ciężko jest opisywać historie, które dosłownie są już historią?

Materiały zbieram codziennie. Ziarenko do ziarenka. W każdej chwili może pojawić się informacja dotycząca miejsca czy budynku. Gdzie? Wszędzie. Czytam, notuję, chadzam do bibliotek, czytam stare gazety, odwiedzam archiwa, spisuję i układam informacje do swoich przegródek z adresami. Trzeba to robić ciągle i na bieżąco. Są opowieści ludzi, zapisuję te historie, często spisuję listy. Czasem tempo jest wolne, ktoś mi coś powie, a ja wracam do tego dopiero po dziesięciu latach, czasem po dwudziestu – mój pierwszy tekst ukazał się dwadzieścia jeden lat temu.

Jerzy S. Majewski – varsavianista, dziennikarz, publicysta, autor przewodników po Warszawie. W warszawskiej Gazecie Wyborczej prowadzi rubrykę „Warszawa nieodbudowana”.

Rozmawiała Karolina Przybysz-Smęda, fot. Jarek Zuzga

Rozmowy przy Oknie z Robertem Brylewskim

Dziś w Rozmowach przy oknie gościmy Roberta Brylewskiego – muzyka rockowego i reggaeowego, lidera i współzałożyciela zespołów punkrockowych Kryzys, Brygada Kryzys oraz Izrael.

IMG_6869a

Robert Brylewski (fot. Karolina Adamczyk)

Warszawa to miasto..?
Moje 🙂

W Warszawie lubię..?
W Warszawie lubię mieszkać.

W Warszawie nie lubię..?
Czego w Warszawie nie lubię, najbardziej, tak? Braku szacunku dla historii miasta.

Prawdziwy warszawiak to..?
Prawdziwy warszawiak to… nazwisko podać (śmiech)? Jarema Stępowski. Niech będzie.

Moje ulubione miejsce w tym mieście..?
Można podać wiele, ale to ja tak na dzień dobry podam te w którym teraz jesteśmy, czyli pod Pałacem Kultury.

Jeśli nie Warszawa to..?
To może być Trójmiasto, może być Śląsk, może być Kraków, albo wiele innych okolicy w Polsce, które znam i lubię.

Mieszkałeś w rożnych miejscach, ale jednak zawsze wracasz do Warszawy. Co sprawia, że wciąż wracasz do tego miasta?
Jak to się mówi, miasto rodzinne. Konkretnie, stąd jest rodzina mojej matki. Warszawę poznałem też bardzo dobrze już jako bardzo młody harcerz. Jeździłem wtedy tramwajem na pętle i z powrotem, każdą linią. W ten sposób byłem doskonale zorientowany co jest w Warszawie, jeszcze chyba przed ukończeniem 10 roku życia. Poza tym miałem pewność siebie w poruszaniu się po mieście.

Dlaczego swoje dwie solowe płyty nazwałeś „Warsaw Beat”? Czy rytm muzyki z pogranicza techno kojarzy Ci się z rytmem  miasta – Warszawy?
Techno właściwie tutaj można bardziej potraktować jako prowokację, bo jestem daleki od muzyki techno. Wydałem tylko dwie płyty „Warsaw Beat”. Na drugiej właściwie nie ma już śladu po techno. Trzecia i następne na pewno będą zaskoczeniem. Będą tam rożne podejrzenia, ale coraz mniej o techno. Mam gotowych teraz z 6 czy 7, tylko czekam na jakiś porządek prawny z wydawaniem płyt, teraz jest to strasznie kłopotliwe.

Gdyby Warszawa była muzyką to jak by się zmieniała na przestrzeni lat?
Muzyka, hm… to byłoby science fiction. To tak jak miasta, co oglądaliśmy w gwiezdnych wojnach, albo w innych filmach science fiction.

W 2010 roku startowałeś w wyborach samorządowych do Rady m.st. Warszawy reprezentując Komitet Wyborczy Wyborców Gamonie i Krasnoludki. Jaki był tego cel?
Jestem od młodzieńczych lat pod wpływem pomarańczowej alternatywy krasnoludków i ciekawych napisów na murach miast. Jak Major powiedział, że jest taka akcja, że startujemy, to ja się nie wahałem, tym bardziej, że bardzo sympatyczni ludzie są od Majora. Przy okazji pozdrawiam wszystkie krasnoludki i gamonie.

Dziękuje za rozmowę.

 

rozmawiała:
Karolina Adamczyk

Jak brytyjscy arystokraci zagraj w bike polo!

Widywaliście w Warszawie zapaleńców, którzy jeżdżą na rowerach po boiskach szkolnych, wymachując kijami i próbując przejąć piłeczkę? Jesteście ciekawi co potrzebne jest, by grać w bike polo? Chcieliście kiedyś sami spróbować?

Na nasze pytania odpowiedział Piotrek Pustoła, gracz bike polo, którego drużyna zajęła czwarte miejsce w tegorocznych Mistrzostwach Polski.

2

Osprzęt każdego gracza, czyli rower przystosowany do gry, kij i ochraniacze (fot. Iza Kieszek)

Jak powstało bike polo?
My gramy w hardcourt bike polo, na twardej nawierzchni i to zaczęło się w 2004 roku w Seattle, grę wymyślili kurierzy rowerowi. W Polsce bike polo wystartowało w okolicach 2009 roku. Według podań historycznych w bike polo na trawie grali brytyjscy arystokraci.

Czy każdy może uprawiać ten sport?                                                                                                                                                     Oczywiście. Chłopaki, dziewczyny, młodzi, starzy, nie ma znaczenia. Wystarczy mieć rower. W Warszawie przedział wiekowy to 18-40. Niestety nadal w polo gra zdecydowanie więcej chłopaków dlatego chcemy zachęcać nowych graczy do spróbowania swoich sił.

Co jest potrzebne by uprawiać ten sport?
Na samym początku wystarczy rower. Obojętnie jakiego rodzaju, góral, szosa, ostre koło czy wolnobieg, nie ma znaczenia. Do gry oprócz roweru potrzebny jest kijek i piłeczka. Kijki robimy sami z narciarskich i dodajemy na zakończeniu plastikową końcówkę.

W miarę jak umiejętności idą w górę oczywiście zmienia się też sprzęt, ze zwykłych rowerów przesiadamy się na specjalne rowery do bike polo, różniące się geometrią, normalne pedały zmieniają się na wpinane, pozwalające przypiąć się do roweru, robimy coraz lżejsze kijki i coraz mocniejsze końcówki. Specyficznym elementem roweru do bike polo są dyski na koła, które chronią szprychy przed wyrwaniem przez piłkę lub kij.
Oprócz tego oczywiście ochraniacze i kask, najlepiej z kratą chroniącą twarz, większość zawodników kupuje kaski hokejowe.

Ilu graczy jest teraz w Warszawie?
Za mało. Aktywnie grających jest mniej więcej 14 osób, tych które grały i przestały, też by się trochę znalazło, część wyjechała za granicę.

Gdzie w Warszawie można spróbować tej gry?
Gramy na boisku na Foksal. Niestety musimy je dzielić z koszykarzami i piłkarzami. To jest jeden z większych problemów warszawskiego bike polo – nie mamy miejsca dla siebie, gdzie moglibyśmy przyjechać i na spokojnie pograć.

Opowiedz kilka słów o akcji „Bike Polo dla każdego”, która startuje we wtorek 23 września.
W każdy wtorek od 17:00 będziemy uczyć nowych ludzi na Foksal. Tak jak mówiłem, na początek wystarczy tylko rower. Resztę sprzętu, czyli kije i piłki organizujemy my. Ważne jest to, że to będą gry kierowane do początkujących, nikt nie musi się stresować, że będzie grał z mistrzami polski, i że nie będzie miał szans. 😉 Będziemy tak organizować gry, żeby wszyscy jak najwięcej się nauczyli i dobrze się bawili.

Szczegóły znajdziecie tu.

Zawodnicy podczas gry (fot. Iza Kieszek)

3

Kije do gry (fot. Iza Kieszek)

Rozmawiała: Iza Kieszek