Pałac Franciszka od ulicy Marszałkowskiej

Pałac Franciszka od ulicy Marszałkowskiej

Pałac Franciszka od ulicy Marszałkowskiej

Jedna z najważniejszych i najbardziej znanych warszawskich ulic – Marszałkowska – swoją nazwę zawdzięcza marszałkowi wielkiemu koronnemu Franciszkowi Bielińskiemu, który dla miasta zasłużył się m.in. wybrukowaniem ulic. Miał on, po swoim ojcu Kazimierzu Ludwiku, piękny barokowy pałac w Otwocku Wielkim.

Pałac w Otwocku Wielkim

Wybudowany w 1869 r., malowniczo położony na wyspie budynek pałacowy ma z Warszawą sporo współnego. Nie tylko mieszkał tu wspomniany marszałek Bieliński, ale bywali tu też rezydujący w stolicy królowie i ważni urzędnicy. Leżący na uboczu obiekt sprzyjał poufnym spotkaniom, właśnie tutaj król August II rozmawiał z carem Piotrem Wielkim o rozbiorze Polski. Projektantami budynku byli, w różnych okresach, warszawscy architekci: Karol Ceroni, Józef Fontana, a nawet sam Henryk Marconi.

Historia pałacu była burzliwa, warto ją poznać podczas oprowadzania po budynku przez przewodnika. Dość wspomnieć, że  w późniejszych latach budynek służył m.in. za koszary, dom poprawczy, a nawet miejsce internowania Lecha Wałęsy.

Dziś tonącą w zieleni rezydencję każdy może zwiedzić. Od 2004 roku pałac jest filią Muzeum Narodowego w Warszawie, które urządziło w nim Muzeum Wnętrz. Działa też tu kameralna kawiarenka, a jak macie ochotę na kontakt z naturą, polecamy relaks nad brzegiem czystego jeziora Rokola (które jest starorzeczem Wisły).

Podróż z Warszawy samochodem trwa ok. godziny, można też robić sobie wycieczką kolejowo-rowerową (wysiadamy na stacji Świder). Na obiad warto podejść do Gościńca Lipowego w Otwocku Wielkim – pyszne jedzenie! Uwaga: pałac można zwiedzać do końca października, od czwartku do niedzieli, w godz. 10-16. Poniżej mapka, która może ułatwi Wam dotarcie do celu (w nawigacji samochodej należy wpisać: Otwock Wielki, ul. Zamkowa 49):

Pałac w Otwocku Wielkim

Oraz kilka zdjęć dla zachęty:
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim
Pałac w Otwocku Wielkim

Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga

Warszawa po królewsku

Warszawa po królewsku

Warszawa po królewsku

Historia piwa Królewskiego prowadzi na Grzybowską do nieistniejącego już warszawskiego browaru Haberbush i Schele, założonego w XIX wieku. Do tych korzeni nawiązuje bardzo wyraźnie nowy, wprowadzony w tym roku wariant piwa – Królewskie Niefiltrowane.

Zarówno receptura, jak i opakowanie piwa zainspirowane są klimatem dawnej Warszawy i odwołują się do stołecznych tradycji. Królewskie Niefiltrowane jest warzone zgodnie z dawnymi praktykami i nie jest poddawane filtracji, dzięki czemu zachowuje charakterystyczne walory smakowe, naturalną mętność i pełny smak. Królewskie Niefiltrowane powstaje ze słodów jęczmiennych i pszenicznych, a wyróżnia je wyraźna, przyjemna goryczka. Nowe piwo zainspirowało również powstanie muralu, który przez miesiąc ozdabiał ścianę Domu Towarowego Braci Jabłkowskich przy Brackiej.

Początkowo mural przedstawiał czarno-biały obraz z lat 60-tych, widok z Placu Zamkowego na Trasę WZ.  Po dwóch tygodniach nabrał jednak kolorów – oczom przechodniów ukazała się współczesna, tętniąca życiem stolica. W ten symboliczny sposób twórcy chcieli pokreślić, jak Warszawa się zmienia, idzie z duchem czasu i rozwija. Najbardziej warszawska marka piwna, która zainicjowała ten projekt, podąża najwyraźniej tą samą ścieżką.

O warszawskich warsztatach kulinarnych organizowanych przez markę Królewskie, w których uczestniczyliśmy, możecie przeczytać tutaj.

Widok na Trasę WZ - pierwsza odsłona muralu, fot. materiały promocyjne
Widok na Trasę WZ – pierwsza odsłona muralu, fot. materiały promocyjne
Mural "nabiera" kolorów, fot. materiały promocyjne
Mural „nabiera” kolorów, fot. materiały promocyjne
Mural przy Brackiej - druga, "współczesna" odsłona, fot. materiały promocyjne
Mural przy Brackiej – druga, „współczesna” odsłona, fot. materiały promocyjne
A tak powstawał mural – krok po kroku
To nie mury tworzą teatr

To nie mury tworzą teatr

Jesteśmy spadkobiercami 6 milionów zamordowanych Żydów, którzy nie mogli opowiedzieć swojej historii – rozmowa z Gołdą Tencer, dyrektorką Teatru Żydowskiego i organizatorką Festiwalu Warszawa Singera.

Golda Tencer, dyr. Teatru Zydowskiego w Warszawie, czerwiec 2016, fot. Jarek Zuzga

Gołda Tencer, dyrektorka Teatru Żydowskiego w Warszawie, fot. Jarek Zuzga

 

Od Redakcji: Teatr Żydowski od wielu lat promuje kulturę żydowską w Polsce, a Gołda Tencer stała się twórczynią jednego z najbardziej znanych festiwali, którego celem również jest popularyzacja żydowskiej kultury, Festiwalu Singera. Trwa obecnie spór między właścicielem ziemi na której znajduje się Teatr Żydowski, firmą Ghelamco, a samym Teatrem, co do stanu technicznego budynku. Według Ghelamco stan Teatru zagraża życiu osób w nim przebywających, co uniemożliwia granie w nim spektakli. Dlatego też aktorzy postanowili zagrać sztukę – „Skrzypek na dachu” na placu Grzybowskim. 

Z Teatrem Żydowskim jest pani związana od wielu lat. Czy jest to pani miejsce na Ziemi?

Po przyjeździe do Warszawy byłam przez niecały rok związana z teatrem przy ulicy Królewskiej. Do Teatru Żydowskiego przyszłam w 1971 roku. Pamiętam jeszcze, jak był budowany. Dwa drzewa, które tu rosną (pani Gołda Tencer pokazuje widok za oknem, zastawionym teraz przez kraty – przyp.red.), zasadziłam razem z Szymonem Szurmiejem. Tak to już jest – wyrosło drzewo, ma gałęzie i w pewnym momencie przychodzi człowiek i odrąbuje te gałęzie. A to drzewo przecież zapuściło korzenie! Tak, teatr to moje miejsce na Ziemi. Po tej scenie chodziła Ida Kamińska, Szymon Szurmiej, cała plejada aktorów. A aktorów mieliśmy i mamy wspaniałych.

Ostatnio, grając poza deskami teatru, pod gołym niebem, udowodniliście, że to nie mury tworzą miejsce.

Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, czy to mury tworzą teatr, czy ludzie. Przychodziliśmy tu mając 18-20 lat, kończyliśmy studia teatralne, jesteśmy bardzo mocno związani z Teatrem Żydowskim. Niektórzy są tu od dwudziestu, trzydziestu lat. To całe nasze życie. Kiedy robiłam maturę w żydowskiej szkole im. Pereca w Łodzi, dostałam książkę Arnolda Szyfmana „Labirynt teatru”. Już wtedy wiedziałam, że będę aktorką. Występowałam od zawsze. I zawsze powtarzam: kocham to miasto, kocham ten teatr, no i publiczność, która do nas przychodzi.

Czy przekraczając wiele lat temu próg Teatru Żydowskiego przewidziała pani, że zwiąże się z nim na tak długo?

Tak. Od zawsze bardzo chciałam występować w Teatrze Żydowskim. Kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem, Teatr przyjeżdżał do Łodzi. Oglądałam dziesiątki razy te same przedstawienia, na przykład „Sen o Goldfadenie”. Po latach sama zagrałam Mirełe czy Bube Jachne. Wiedziałam, że to jest mój teatr i moja kultura. Teatr jest dla mnie pomnikiem. Czuję, że jesteśmy spadkobiercami 6 milionów zamordowanych Żydów, którzy nie mogli opowiedzieć swojej historii. My jesteśmy tymi, którzy powinni ciągnąć tę nić. Dlatego też dziesięć lat temu stworzyłam Centrum Kultury Jidysz. To dla mnie bardzo ważne. Tutaj, na placu Grzybowskim, tętniło życie żydowskie.

Plac Grzybowski bardzo zmienił się przez ostatnie lata.

Jaki był plac Grzybowski gdy zobaczyłam go po raz pierwszy wiele lat temu? Na pewno nie był betonowy. Przypominał mi miejsce jak z opowiadań Singera, plac, na którym jeszcze unosił się zapach czuleniu i innych wiktuałów. Kocham ten plac, rosłam razem z nim. Ma niesamowitą duszę. On mówi, on cały czas mówi. Zawsze chciałam stworzyć tu pomnik Matki Żydowskiej, która oddawała dzieci polskim matkom, które ratowały im życie. Irena Sendlerowa powiedziała kiedyś, że żałuje, że nie napisała o tym książki. Posadzić drzewo, wierzbę płaczącą – taki mam pomysł na pomnik. Mam jeszcze dużo planów, ale oczywiście na pierwszym miejscu jest mój teatr, aktorzy i cały zespół, który stworzył tu swój dom.

Wiele lat temu przyjechała pani z Łodzi do Warszawy. Jak ocenia pani Warszawę dzisiaj?

Warszawa jest moja i ja jestem jej” -­ powiedział Janusz Korczak. Wprawdzie kocham moją Łódź, ale kocham ją we wspomnieniach. Czuję się bardzo związana z Warszawą, a szczególnie z Teatrem. Plac Grzybowski, Teatr – to są moje miejsca, to są moje klimaty. Warszawa się zmieniła, zmienia się z dnia na dzień, zaczyna tętnić życiem. Jestem zakochana w Warszawie. Wybieram takie miejsca, które mają duszę.

Gdzie powinny skierować swoje kroki osoby, które zaczynają interesować się kulturą żydowską? Co warto przeczytać, obejrzeć?

Oczywiście przede wszystkim chciałabym polecić Teatr Żydowski, gdzie gramy bardzo duży przekrój sztuk, od „Dybuka” Mai Kleczewskiej, po „Aktorów Żydowskich” Anny Smolar. Zachęcam do sięgnięcia po książki Singera. Trudno mi polecić jedną, warto przeczytać je wszystkie. Jeśli ktoś chce dowiedzieć się czegoś więcej o kulturze żydowskiej, przy Andersa 15 jest Centrum Kultury Jidisz. Można nauczyć się języka, zapisać się na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Jest też Uniwersytet Otwarty. Na kursy języka jidisz przyjeżdżają osoby z Japonii, Ameryki, z Izraela, no i oczywiście z Polski. Jest też Muzeum Historii Żydów Polskich czy Żydowski Instytut Historyczny. Ja zapraszam do naszego Teatru.

Dziś lokalizacja Teatru Żydowskiego stoi pod znakiem zapytania.

Tak, ale kiedy graliśmy „Skrzypka na dachu” poza budynkiem teatru, na Placu Grzybowskim, było to coś niesamowitego – tyle ludzi przyszło, tyle młodzieży! Chyba wtedy do nas dotarło, że to nie tylko budynek tworzy teatr – chociaż ja tak do niedawna myślałam. To ludzie go tworzą. Mamy fantastyczny zespół aktorski. Jesteśmy spadkobiercami kultury żydowskiej i to na nas ciąży obowiązek jej przekazywania, który chętnie wykonujemy. Zapraszam na Festiwal Singera, którego Teatr Żydowski jest częścią. Na pewno wszystkie zaplanowane wydarzenia zlokalizowane na Placu Grzybowskim się odbędą. Wielkie podziękowanie dla dyrektora Teatru Kwadrat – Andrzeja Nejmana, który użyczył nam sali i użyczy nam jej również podczas trwania Festiwalu Singera. Gmina Żydowska również użyczy nam swoich pomieszczeń. Będziemy też w Pardon to Tu, w Cosmopolitanie. Festiwal wrósł w życie kulturalne Warszawy.

Festiwal Singera promuje kulturę żydowską, ale z racji współpracy z różnymi środowiskami można powiedzieć, że stał się ponadkulturowy.

Tak, on jest ponadkulturowy. Tradycja żydowska wyrosła z jednego pnia z kulturą polską. Jedna na drugą wpływa. Nie można ich rozdzielać i my tego na pewno nie będziemy robić.

Zobacz program Festiwalu Warszawa Singera

Rozmawiały: Karolina Przybysz-Smęda, Izabela Wojtal; zdjęcie: Jarek Zuzga

Co z tym parkiem, czyli słów kilka o Parku Natolińskim

Co z tym parkiem, czyli słów kilka o Parku Natolińskim

Co z tym parkiem, czyli słów kilka o Parku Natolińskim

Część budynków Kolegium na terenie Parku Natolińskiego - jakimś cudem nikt na mnie nie krzyczał, że robię zdjęcie

Park Natoliński owiany jest tajemnicą, ponieważ od czasu jego rewitalizacji przez Fundację Centrum Europejskie Natolin pozostaje niedostępny dla odwiedzających (poza nielicznymi spacerami wraz z przewodnikiem). Wokół zespołu parkowo-pałacowego rozciąga się również Las Natoliński posiadający status rezerwatu. Powstaje pytanie czy prawie całkowite zamknięcie Parku Natolińskiego dla warszawiaków (i nie tylko), jest rzeczywiście podyktowane ochroną przyrody czy też ma być to miejsce elitarne, dostępne jedynie dla nielicznych, czyli studentów i kardy profesorskiej Kolegium Europejskiego?

Trochę historii

Historia Parku Natolińskiego rozpoczęła się, gdy Jan III Sobieski kupił wieś Milanowo, w której skład wchodziła również część natolińskiego lasu, gdzie stworzył zwierzyniec i Bażantarnię. Na polecenie Augusta Czartoryskiego wybudowany również został Pałac Potockich. Podczas dziedziczenia samego pałacu oraz przyległego do niego terenu, przez kolejnych właścicieli zostały dobudowane oficyna, wozownia ze stajnią i domy dozorców. Wybudowano również świątynię dorycką, bramę i most mauretański oraz akwedukt rzymski. Powstał również pomnik-sarkofag Natalii Potockiej. Wszystkie zabytki przetrwały początkowy okres II Wojny Światowej, jednak niestety zostały prawie doszczętnie zniszczone przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego. W 1945 roku Natolin upaństwowiono i przekazano Muzeum Narodowemu, dzięki czemu usunięto większość skutków wojennych zniszczeń. Niestety, z biegiem lat Pałac zaczął ponownie niszczeć. Dopiero w latach 90. XX w., po przejęciu Pałacu przez Fundację Centrum Europejskie, skutecznie zrewitalizowano Pałac i stan ten trwa do dziś. Nic tylko się cieszyć, ale…

Co z tym Parkiem?

Pałac Natoliński i jego przyległości zostały odrestaurowane, ale trudno się nimi cieszyć, skoro nie można go właściwie oglądać. To znaczy istnieje możliwość zwiedzania (od 2011 roku po interwencji władz Ursynowa w tej sprawie), ale jak piszą zainteresowani, możliwość dostania się na takie zwiedzanie graniczy z cudem, gdyż chętnych jest aż nadto, a liczba osób w grupie ograniczona do 20. Pytanie dlaczego tak właśnie jest. Teorii jest wiele. Według oficjalnych wypowiedzi obecnego burmistrza Ursynowa oraz przedstawicielki Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska celem takiego postępowania jest ochrona terenu rezerwatu, czyli pozostałości pradawnej puszczy mazowieckiej oraz około tysiąca drzew-pomników. Tylko dlaczego mieszkańcy nie mogą mieć dostępu do części pałacowej? Według władz Kolegium podyktowane jest to ochroną studiujących i mieszkających tam osób. Pytanie kto miałby im zagrażać i dlaczego?

Wśród samych mieszkańców Ursynowa zdania są również podzielone. Część chciałaby całkowitego udostępnienia Parku zwiedzającym. Inni natomiast zwracają uwagę na ryzyko zaśmiecania rezerwatu i zniszczenia jego naturalnego piękna.

Co o tym wszystkim sądzić?

A więc otwierać czy nie otwierać? Chciałoby się rzec „jestem za, a nawet przeciw”. Park i Rezerwat Natoliński jest jednym z kilku, do których wstęp jest wciąż zamknięty, a w tym wypadku wręcz zabarykadowany, ponieważ wejście na jego teren bez specjalnego pozwolenia jest niemożliwe. Wręcz można by zaśpiewać „moja stolica murem podzielona”. I tak jak przemawiają do mnie argumenty co do ochrony terenu Rezerwatu (zważywszy, że mam niestety okazję obserwować jak zaśmiecane są nadwiślańskie tereny obszaru Natura 2000 na Siekierkach), tak argument związany z ochroną studentów jest dla mnie mocno naciągany. W ten sposób tworzy się wrażenie specyficznej elitarności uczelni (prawie niczym Hogwart!), do której dostępu trzeba bronić przed tajemniczymi siłami zła. Cena odrestaurowania Pałacu i jego przyległości przez Centrum również wydaje się zbyt wysoka, jak na fakt, że podziwianie tego piękna jest tak niedostępne.

Co należałoby zrobić?

Czas przywrócić część Pałacową mieszkańcom – wszak bez problemu można zwiedzać Pałac na Wodzie w Łazienkach, czy ten w Wilanowie, a jeśli dobrze sobie przypominam, żadna uczelnia w Polsce nie jest tak zabarykadowana jak Kolegium. Nie widzę tutaj istotnych zagrożeń dla studentów, sądzę, że jest ono nie większe niż możliwość zamachu w metrze warszawskim, czy napadu na którąkolwiek (choćby zagraniczną szkołę). Oczywiście otwarcie Parku powinno odbyć się z należytą rozwagą i dbałością o część stanowiącą rezerwat, ponieważ jestem w stanie uwierzyć, że ludzie to jedyne stworzenia, które potrafią podcinać gałąź na której same siedzą. W tej materii rozumiem więc obawy Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.

A co Wy o tym wszystkim myślicie?

Ostatni taki warsztat w Warszawie

Ostatni taki warsztat w Warszawie

Przypadek sprawił, że poznałem panią Irenę Kwapisz. W gorące popułudnie 2011 roku podjechałem pod kamienicę o numerze 41 przy Chłodnej. Cośtam miałem do załatwienia w okolicy. Postawiłem skuter pod niepozorną witryną z napisem Serwis Motocykli Kwapisz. Przez otwarte drzwi wyjrzała do mnie starsza pani, z pytaniem, czy ja do niej. Odruchowo coś bąknąłem, że nie, ale tak mnie od razu coś zastanowiło: „zaraz zaraz, ta będąca zdecydowanie w emerytalnym wieku osoba prowadzi serwis motocykli? Jak to?!”. Na szybko wymyśliłem jakąś gadkę o pogodzie, od słowa do słowa rozwinęła się rozmowa, pani zaprosiła mnie do środka.

Ul. Chłodna. Po lewej widoczna kamienica nr 41, gdzie od 1937 r. mieścił się Serwis Motocykli Kwapisz

Ul. Chłodna. Po lewej widoczna kamienica nr 41, gdzie od 1937 r. mieścił się Serwis Motocykli Kwapisz

I rzeczywiście – okazało się, że mająca już ponad 90 lat pani Irena prowadzi, jak najbardziej, serwis motocykli. Wiek to stan ducha – ona potwierdzała to całą swoją osobą: energiczna, uśmiechnięta, sympatyczna, elokwentna, w dodatku też elegancka, choć przecież byliśmy w warsztacie. Rozmawialiśmy ze dwie godziny. Pani Irena opowiedziała mi swoją historię: jak przed wojną, wraz z mężem, zaczynała pracę w warsztacie rowerowym na Woli. O tym, że już wtedy motocykl był jej pasją. Pokazywała czarno-białe zdjęcia ubranych w sportowe marynarki i zwiewne chusty motocyklistów na ulicy Chłodnej: „To był wyjazd na majówkę, pod Warszawę. Tak się wtedy ubieraliśmy na motor”. A ulica Chłodna, którą wówczas jeździły tramwaje, była wtedy bardzo modna: „Tu młodzież przychodziła do kawiarni, a nie na nudny, cukierkowy Nowy Świat. Tu było prawdziwe miasto” – wspominała.

A potem, jak zaczęła się wojna i Niemcy zrobili getto, to rodzina pani Ireny zamieniła się mieszkaniami z pewną rodziną żydowską mieszkającą przy Żelaznej, ratując tym samym ich życie (bo zostali po stronie aryjskiej, przy Grzybowskiej, skąd udało im się wyjechać). A rodzina pani Ireny, jako że byli Polakami, z getta zostali przesiedleni. I też przetrwali.

I jak wojna się skończyła, a wokół było pełno porzuconych, niesprawnych niemieckich motocykli, to warsztat pani Ireny przebranżowił się z rowerów na jednoślady mechaniczne. Pracy było dużo,  brakowało części zamiennych, dobry fachowiec był w cenie. Kamienica, w której był warsztat, cudem ocalała, można było działać pod dawnym adresem. Zresztą – inne lokalizacje nie wchodziły w grę – to miała być Wola, bo pani Irena do pracy chciała chodzić na piechotę – z domu przy Grzybowskiej. Może dlatego miała tak dobrą kondycję?

Gdy mąż pani Ireny zmarł, ani myślała, żeby porzucić zawód. Warsztat prowadziła odtąd sama.

Skrajna witryna po lewej stronie - tu był serwis motocykli (2013 rok)

Skrajna witryna po lewej stronie – tu był serwis motocykli (2013 rok)

„Gdzie się da, chodzę piechotą” – mówiła. Do pracy przychodziła nawet, gdy chwilowo nie było nic do roboty. „Kocham tu być, ta praca to dla mnie znakomity odpoczynek psychiczny i fizyczny” – wyznawała. Byłem pod wrażeniem, zazdrościłem jej siły i pogody ducha, która wręcz od niej emanowała. Choć sama mówiła o sobie skromnie: „stara jestem, odkąd przekroczyłam 90 lat, to nie naprawiam już całych motocykli, tylko części. Bo motor swoje waży, a trzeba go podnosić, przestawiać”. A motorowa pasja? „Już nie jeżdżę, bo do motoru potrzebny refleks. A ja się boję, że już go nie mam, jak kiedyś. Ale samochodem nadal jeżdżę”. Miałem jednak wrażenie, że pani Irena bez problemu poprowadziłaby motocykl przez Warszawę. Cieszyła się za to, że coraz więcej kobiet widać na motocyklach. „My to upinałyśmy włosy, a strój był taki, że ciężko było powiedzieć, czy jedzie chłopak, czy dziewczyna. A dziś to pięknie dziewczęta włosy rozpuszczają, i w kolorowych ubraniach jeżdżą” – zachwycała się.

Potem pani Irena opowiedziała mi, że jest trochę zmęczona mediami, które swojego czasu, zwęszywszy „temat”, często ją odwiedzali, robili wywiady, reportaże. „To nie dla mnie. Jak tylko się da, proponuję dziennikarzom, żeby rozmawiali z moją wnuczką”. Weronika Kwapisz przejęła po babci fascynację motocyklami. Gdy rozmawialiśmy, akurat była w motocyklowej podróży po Europie.

Z szacunku dla pani Ireny nie napisałem wówczas artykułu o niej i o serwisie. Ale od tamtego czasu, gdy przejeżdżałem Chłodną, zaglądałem przez szybę sprawdzić, czy pani Irena jest. I zawsze cieszyłem się, gdy widziałem przy warsztacie jakiś ruch.

Ale ostatnio coś się zmieniło. Warsztat był zamknięty, a szyby zaklejone papierem. A w końcu pojawił się na drzwiach nekrolog – pani Irena zmarła w wieku 96 lat. Zrobiło mi się bardzo smutno. Odeszła wspaniała osoba, ale odszedł też kawałek naszej historii, Warszawy, Woli… Lokal wystawiony jest na wynajem, w środku – pusto. Znikły czarno-białe zdjęcia w ramkach, zostały ślady na ścianach.

W maju 2016 roku na drzwiach serwisu zawisł nekrolog

W maju 2016 roku na drzwiach serwisu zawisł nekrolog

Ale przejeżdżając Chłodną zatrzymajcie się na chwilę pod numerem 41 i wspomnijcie, że tu właśnie, od przedwojny do niedawna pracowała pani Irena Kwapisz, a z jej warsztatu wyjechały setki „uzdrowionych” jednośladowych pacjentów.

Tekst i zdjęcia: Jarek Zuzga

Mokot(o/ó)wka

Mokot(o/ó)wka

Na początku kwietnia pisaliśmy o obchodach 100 lecia przyłączenia Warszawy kilku dzielnic. Jedną z nich był Mokotów. Niedawno, bo 18 czerwca, z tej właśnie okazji odbyła się impreza plenerowa nazwana Mokotówką.

Trochę historii

Nim jednak przejdziemy do opisu wydarzeń Mokotówki, zatrzymajmy się nieco nad samym Mokotowem. Trwają dysputy na temat pochodzenia nazwy dzielnicy. Pierwsza z koncepcji mówi, iż Mokotów pochodzi od „wczesnośredniowiecznej, rodzimej nazwy Mokot, nawiązującej do wyrazów pospolitych takich jak <<moknąć>> i <<mokry>>”.* Druga zawiera domniemanie, że „pierwotna nazwa <<Mokotowo>> pochodzi prawdopodobnie od imienia pruskiego właściciela wsi – Mokoto lub Mokot”.**

„Warszawskość” Mokotowa rozpoczęła się 8 kwietnia 1916 roku, kiedy to gubernator Warszawy – niemiecki generał Hans Hartwig von Beseler – podpisał dekret o przyłączeniu do Warszawy 82,1 km² podmiejskich terenów, w tym Mokotowa. Mokotów wówczas nie był jeszcze samodzielną dzielnicą, ale wraz z Ochotą, Czerniakowem, Sielcami, Siekierkami i kilkoma innymi folwarkami stał się częścią Dzielnicy Południowej. „Mokotów, za sprawą światłych mieszkańców zabiegających o przyłączenie tego terenu w obręb wielkiej Warszawy już od schyłku XIX wieku, w raporcie dla przyszłej stolicy, wniósł m.in.: elektrownię, gmach kooperatywy Społem, dwie kolejki wąskotorowe oraz liczne, dobrze zorganizowane zakłady przemysłowe.”*** Poniżej możecie przyjrzeć się jak wyglądały wspomniane obiekty i jak rozwijał się Mokotów w różnych dziedzinach życia.

IMG_20160618_162625 IMG_20160623_215625_033 IMG_20160618_162613 IMG_20160618_162606 IMG_20160618_162520 IMG_20160618_162530 IMG_20160618_162601 IMG_20160618_162544 IMG_20160618_162537

Mokotówka

Mokotówka

 

Mokotów dziś

Obecnie Mokotów jest jedną z największych dzielnic Warszawy, a większość warszawiaków chciałaby stać się jego mieszkańcami (zajął on I miejsce w Plebiscycie Czytelników Gazety Wyborczej na najchętniej zamieszkiwaną dzielnicę).**** Jest to prawdopodobnie spowodowane bliskim sąsiedztwem Centrum Warszawy, jego dobrym skomunikowaniem (metro i tramwaje) oraz położeniem na rozległych terenach malowniczej skarpy wiślanej. Dzięki temu Mokotów posiada wiele terenów zielonych, w tym parków (najpopularniejsze z nich to: Pole Mokotowskie, Park Arkadia zlokalizowany przy Królikarni, Park Morskie Oko łączący się z Parkiem Promenada czy Park Dreszera), oraz posiadający największy w Warszawie (19,5 ha) zbiornik wodny – Jeziorko Czerniakowskie, które posiada status rezerwatu przyrody.

Mokotówka

Co nieco dowiedzieliśmy się o przeszłości i teraźniejszości Mokotowa, przejdźmy więc do istoty tego reportażu, czyli Mokotówki. Impreza odbywała się na terenie dwóch parków: Promenady i Morskiego Oka. Dzięki tzw. wyspom tematycznym, między innymi wyspie Kultury, Nauki, Aktywności Społecznej, Dzieci, Smaków, Sportu czy Wyspy Historii, każdy z obecnych mógł znaleźć dla siebie coś ciekawego. Ponadto w specjalnym namiocie o nazwie „Konsultacje społeczne” można było poznać projekty zgłoszone w ramach budżetu partycypacyjnego. Mnie z wspomnianych „wysp” przypadły najbardziej do gustu pokaz jeździectwa szwoleżerów (konie to zdecydowanie piękne zwierzęta, a do tego w ruchu prezentują się jeszcze lepiej, zwłaszcza gdy dosiadają je żołnierze), możliwość przyjrzenia się zabytkowym rowerom „Łucznik” produkowanym w latach 1929-1939 przez Fabrykę Broni w Radomiu, czy grupowe warsztaty na których można było nauczyć się jak piec chleb. Nie zabrakło także atrakcji dla dzieci, a jako, że we mniej, jak pewnie w każdym, pozostała cząstka dziecka, z chęcią przyglądałam się: wyrabianiu pamiątkowej monety, mobilnemu planetarium z którego dochodziły wyraźne odgłosy odbywającego się wewnątrz pokazu, czy prezentacji możliwości drukarki 3D w wykonaniu studentów Politechniki Warszawskiej. Studenci zachwycali dzieci drukowanymi w mgnieniu oka fantastycznymi ludzikami – oj widziałam w oczach jednego z chłopców błysk nadziei, że i on kiedyś będzie miał taką drukarkę, dzięki której jego kolekcja ludzików znacznie by się powiększyła.

IMG_20160618_172414 IMG_20160618_172458 IMG_20160618_172717 IMG_20160618_175447 IMG_20160618_192437

Ważna była dla mnie również prezentacja filmu o Siekierkach, bo jak już kiedyś wspominałam, sama jestem mieszkanką Siekierek. Film powstał na bazie nadesłanych przez mieszkańców do Domu Kultury Dorożkarnia (który jest głównym twórcą przedsięwzięcia) krótkich filmików, ukazujących ulubione miejsca Siekierczan i Siekierczanek. Fakt, że Siekierki zostały przedstawione w filmie z perspektywy etiud tanecznych wykonywanych przez profesjonalnych tancerzy czyni go zdecydowanie awangardowym. Mam nadzieję, że uda nam się niebawem uzyskać zgodę tancerzy na opublikowanie go na naszym blogu lub fanpage’u. Mam również nadzieję na stworzenie wraz z Dorożkarnią, dzięki poznaniu na Mokotówce jej dyrektorki, kilku ciekawych projektów. Śledźcie więc nasz fanpage pilnie!

IMG_20160618_165111

Ucieszyła mnie również obecność na Mokotówce naszych znajomych, czyli Stowarzyszenia Gwary Warszawskiej, od których otrzymałam w prezencie jako reprezentantka Okna znaczek „Pardon”, który teraz dumnie zdobi „tablicową ścianę” w moim domu. Podczas rozmowy z Martyną Goździuk, przewodniczącą Stowarzyszenia, wyraziłam nadzieję, że ponownie uda nam się zacieśnić wzajemną współpracę Gwary Warszawskiej z Oknem na Warszawę, bo jak głosi ich hasło Warszawa jest klawa!, a co za tym idzie wszak obydwu grupom Warszawa leży na sercu 🙂

Dla łasuchów, czyli i dla mnie, znalazły się rozmaite smakołyki. Było stoisko na którym można było posilić się „na wytrawnie” oraz stoisko jednej z warszawskich cukierni, na którym posmakowałam Mokotówki, czyli ciastka stworzonego z okazji jubileuszu Mokotowa. Jak głosi oficjalny opis ciastka zaczerpnięty ze strony Dzielnicy: „<<Mokotówka>> to kompozycja delikatnego kremu budyniowego, ciemnego biszkoptu, orzechów włoskich oraz musu ze świeżych malin. Ciastko zwieńczone jest czekoladową tabliczką z logiem, powstałym specjalnie z okazji 100-lecia Mokotowa„.***** Achhhh mniam, palce lizać… A że słodyczy nigdy za wiele i jak to na urodzinach zwykle bywa, nie mogło zabraknąć urodzinowego tortu Mokotowa, czyli Wielkiego Tortu Stulecia, którym częstowali Burmistrz Mokotowa Bogdan Olesiński i Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Oj, trzeba było się spieszyć i przeciskać w tłumie bo chętnych do jego spróbowania było wielu, przez co tort znikał w mgnieniu oka.

Na zakończenie imprezy odbył się koncert na plenerowej scenie, podczas którego wystąpiły gwiazdy wieczoru: Ewa Bem, Kuba Badach oraz Wojciech Gogolewski z El Jazz Big Band.

IMG_20160618_180702 IMG_20160618_180812

Przyznam, że największe wrażenie zrobił na mnie spektakl Videoteatru Poza pt. Sny o mieście W. Przeplata się w nim wiele odniesień do historii i teraźniejszości Warszawy. Jak możemy przeczytać na stronie Teatru, w przedstawieniu tym „mity i tragedie Warszawy przeplatają się i tworzą mocno skontrastowany, prześmiewczy video-kobierzec w hołdzie dla miasta (…)”. Patronem spektaklu stał się E. T. A. Hoffmann, wybitny niemiecki romantyk, który przebywał w Warszawie wraz ze swoją polską żoną Michaliną w latach 1804-1807. Na kanwie wizji przyszłości miasta tych postaci żyjących w XIX wieku, odbywa się całe wideoprzedstawienie. Robi ono mocne wrażenie – nie polecam wybrania się na przedstawienie z dziećmi (Sny o mieście W, można jeszcze obejrzeć po wcześniejszym skontaktowaniu się z Teatrem – więcej informacji tutaj), bo późniejsze koszmary nocne są jak najbardziej prawdopodobne. Jest tak ponieważ Sny dają lekko psychodeliczne wrażenie – ciemna sala wypełniona kilkoma telewizorami, z których wyświetlane są różne obrazy.

IMG_20160618_193822

Widz może czuć się nawet delikatnie osaczony wizjami Hoffmana i jego żony. W jednej z wizji Hoffmann relacjonuje widzenie z szklanej kuli, w którym dostrzega bombardowanie miasta. Jego żona nieustannie przelewa chochlą czerwoną ciecz w stołowej wazie – prawdopodobnie jest to odniesienie do wielokrotnego przelewu krwi warszawiaków. W jednej ze scen warszawska Syrenka, której ogon złożony jest z łusek pocisków karabinu, leży przebita mieczem i broczy krwią. Możecie więc domyślić się, że jest tajemniczo i mrocznie, ale więcej szczegółów już nie zdradzę, sami obejrzyjcie Sny o mieście W. W ramach zachęty napiszę, ze fragmenty Snów możecie obejrzeć również tutaj.

Można rzec: „Koniec i bomba, a kto nie był ten trąba”, ale jest jeszcze nadzieja, bo to nie koniec obchodów 100-lecia stołeczności Mokotowa. Zapraszamy więc do śledzenia oficjalnej strony obchodów, no i oczywiście obejrzenia „na żywo” spektaklu Sny o mieście W.

*/*** Źródło: http://stolatmokotowa.waw.pl/historia-mokotowa-2/

** Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Mokot%C3%B3w

**** Źródło: http://www.mokotow.waw.pl/strona-6-o_mokotowie.html

***** Źródło: http://www.mokotow.waw.pl/aktualnosc-1143-mokotowka_zabawa_stulecia.html

Tekst i zdjęcia: Iza Wojtal